wtorek, 14 stycznia 2014

27.

   "Najbardziej będziesz odczuwał brak jakiejś osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja"




         Zimna dłoń w dalszym ciągu spoczywała na moim ramieniu. Nie słyszałam żadnych słów, żadnego szelestu, zupełnie nic. Jakby nikogo tam nie było. Moje zamknięte powieki, nawet nie drgnęły, żeby sprawdzić, kto to. Chciałam pokazać jak bardzo nie chcę teraz nikogo słuchać, jak bardzo nie chcę na nikogo patrzeć, jak ta cała sytuacja mnie zabolała. Czy jestem egoistką? Tak, cholernie wielką. Ale to wypływa ze mnie, z mojej podświadomości. Gdy wiemy, że nasze życie balansuje na krawędzi śmierci, nie zastanawiamy się długo, nad szansą powrócenia do reszty, byleby jak najdalej od pustki. W tym momencie działo się na odwrót. Nie chciałam wrócić do nikogo, nie chciałam nikogo widzieć, w myślach prosiłam Najwyższych, żeby wysłuchali moje błagania i pozwolili mi odejść, razem z nim. Oh! Jaka była moja głupoty wtedy...
        
    Gorące łzy ustały, oddech w dalszym ciągu był nierównomierny, a jej ciało przechodziło kilkanaście dreszczy na minutę. Miała wrażenie, jakby z jej ciałem działo się coś na prawdę, bardzo dziwnego. Nie rozumiała nic w tym momencie, pragnęła jednego - myślała, że to jej pozwoli ukoić ten ból, który palił jej klatkę piersiową, miała nadzieję, że wyczyści on wszystkie jej wspomnienia, że odda ją tam gdzie znalazł się on. Pragnęła śmierci. Nie wiedziała ile już tak leży, ale pomoc nie nadchodziła. Pomimo zimna, które ją otaczało i wprawiało w dreszcze, nie odeszła, nie otworzyła powiek, nie chciała. Musiało minąć na prawdę wiele czasu, ponieważ nie zdążyła zauważyć, kiedy a jej myśli przeniosły się w krainę wyobraźni...
      
      Dezorientacja, która nas ogarnia zaraz po przebudzeniu, jest chyba najgorszym fragmentem życia każdego z nas. W moim przypadku, była zbawieniem...

- Witam panią - niski głos starszej osoby właśnie przerwał panującą ciszę.
- Oh jak dobrze, że pan jest panie Slughorn - odpowiedziała kobieta o dość skrzeczącym tonie głosu - skończyły mi się już zapasy eliksiru, potrzebny jest na dzisiaj do piętnastej - trajkotała.
- Oh doprawdy? Myślałem, że zapas starczy spokojnie na miesiąc - odpowiedział zdziwiony starzec, tupiąc jedną stopą o posadzkę - hm...mam jeszcze swoje zapasy, więc przyniosę pani je tutaj, madam, ale uwarzenie kolejnego potrwa około tygodnia - dodał po dłuższej chwili namysłu.
- Oh, wezmę cokolwiek. Bez tego dobrze pan wie, że dziewczyna nie ma szans - odparła przejętym głosem.
- Tak, tak to zrozumiałe. Oczywiście za chwilkę przyniosę to, co mam i zabiorę się od razu za przygotowanie kolejnego.
- Dziękuję, Horacy. Jak będziesz szedł, dałbyś znać McGonagall, że muszę z nią koniecznie porozmawiać? - Zapytała jeszcze na odchodne. Nie było słychać odpowiedzi, dlatego też można się domyślić, że nauczyciel eliksirów pokiwał potwierdzająco głową. Stukot butów ucichł po kilku minutach, a wokół zapadła kolejny raz cisza. Słyszała całą rozmowę, ale nie rozumiała z niej nic. Nie mogła sobie przypomnieć żadnego momentu, miała w głowie idealną pustkę. Jakby dopiero, co wyczyścili jej pamięć. Kojarzyła osoby, które rozmawiały nie daleko niej, ale nie mogła sobie przypomnieć, co tutaj robi. Natłok myśli przytłaczał ją coraz bardziej, a chęć zadania pytań była tak ogromna, że zebrała wszystkie siły i starała się otworzyć powieki, ale na nic. W jej głowie wezbrała się wściekłość. Dlaczego nie może wykonać żadnego ruchu? Co się z nią dzieje?
Myśli ucichły, kiedy usłyszała kolejny raz stukot obcasów, który zbliżał się do niej coraz szybciej.
- Coś się stało Poppy? - Usłyszała nagle z drugiego końca sali, znany jej surowy i stanowczy ton głosu.
- Oh, Minewro. Dobrze, że jesteś - powiedziała ta sama kobieta, która chwilę temu rozmawiała z Horacym - to zbyt dużo czasu - dodała, a w jej głosie było można wyczuć nutkę strachu.
- To, jaki masz plan? - Zapytała dosyć przejętym głosem dyrektor Hogwartu.
- Horacy uwarzy kolejne dawki, ale nie wiem jak długo na tym pociągnie - westchnęła i do uszu dziewczyny dotarły dźwięki otwieranych fiolek, charakterystycznego bulgotania eliksiru i nagle poczuła ciepłą dłoń na swoim podbródku, a później jakiś nieprzyjemny gorący płyn wlał się przez jej gardło powodując, że nagle poczuła wszystkie kończyny.
- Wiesz dobrze, że musimy czekać.
- Tak, ale ile? Ile już czasu minęło, nawet nie jesteśmy pewni czy... - urwała na chwilę a w pomieszczeniu kolejny raz zapanowała cisza. Hermiona zadowolona z nagłego przypływu energii, której dostarczył jej nieznany eliksir drgnęła cała, jakby chciała zrzucić z siebie kurz, a następnie z całej siły próbowała otworzyć powieki. Nie było łatwo, na początku jedynie drgały, do jej świadomości wdzierała się determinacja, ale gdy wreszcie przezwyciężyła swoje ciało, ujrzała okropnie białe światło, dlatego natychmiast zamknęła oczy. Spróbowała kolejny raz i mrużąc powieki, starała się przyzwyczaić do panującego w otoczenia. Zajęło jej to kilka, a może nawet kilkanaście minut...
     
       Teraz, gdy przypomnę sobie niedowierzanie na twarzy profesor Pomfrey uśmiech pojawia się na mojej twarzy automatycznie. Sama nie wiem, jak mogę się teraz z tego śmiać, ale to był jeden z piękniejszych dni, jak się później okazało...

- Na Merlina! - Usłyszała skrzeczący głos, ale nie miała siły przekręcić głowy w tamtą stronę. Patrzyła się jedynie w sufit, co jakiś czas mrugając i ustalając położenie, w jakim się znajduje. Nagle tuż nad swoją twarzą zauważyła wielkie niebieskie oczy, ale nie miała jeszcze na tyle siły, żeby krzyknąć.
- Panno Granger, słyszy mnie pani? - Zapytała, a Hermiona poczuła jej oddech na swoim policzku. Zmarszczyła brwi i delikatnie pokiwała głową. Kobieta nagle zniknęła z jej pola widzenia.
- Godryku, jak dobrze - westchnęła.
- Wszystko w porządku?
- Na razie będę podawała eliksiry na wzmocnienie i odbudowanie odporności. Potrzebuje teraz odpoczynku - powiedziała w biegu i zniknęła w swoim kantorku. Profesor McGonagall nie chciała sterczeć na środku sali, dlatego ostatni raz obdarzyła Hermionę spokojnym już spojrzeniem i udała się na zewnątrz.
        
    Tak to był z pewnością ten moment, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy nagle szanse na jakiekolwiek dalsze życie nabrały sensu. Na dobrą sprawę, nie mogłam niczego sobie przypomnieć, a te ułamki układanki, które gościły w mojej głowie były niewytłumaczalne. Nie pamiętam ile dokładnie tkwiłam w Skrzydle Szpitalnym odkąd odzyskałam świadomość. Byłam wyczerpana, ale dzięki pani Pomfrey, jej codziennej pielęgnacji i eliksirom doszłam do siebie. Podczas pierwszych kilku dni, dziękowałam jej z całego serca - chociaż nie mogłam nic powiedzieć - że nie wpuszczała do mnie nikogo z zewnątrz, oprócz profesor McGonagall. Nie wiem czy bym zniosła jakiekolwiek odwiedziny, któregoś ze swoich przyjaciół. Wiedziałam wtedy, że nie jestem jeszcze na tyle silna, aby ułożyć sobie całą układankę. Gdy przez około dwa tygodnie, pani Pomfrey po kilka razy dziennie odmawiała wizyt, w końcu przestali przychodzić. Nie dziwiło mnie to, ani trochę.

- Jak się panienka czuje? - Zapytała pewnego słonecznego dnia pielęgniarka, kiedy Hermiona siedziała oparta o metalową ramę łóżka i czytała kolejny raz w swoim życiu 'Historię Magii', którą dała jej Poppy, aby nie umarła z nudów, po przeczytaniu wszystkich książek od McGonagall.
- Bardzo dobrze, dziękuję - wzniosła powieki znad tekstu i posłała jej ciepły uśmiech. Starsza kobieta postawiła na szafce nocnej fiolki eliksirów i kubek.
- Wypij to i mogę spokojnie cię już wypuścić - posłała jej wesoły uśmiech. Hermiona miała wrażenie, że nie dosłyszała. Na jej twarzy od razu wystąpił entuzjazm. Nie mogła już patrzeć na białe ściany wokół siebie, a ten zapach sterylizacji czuła dosłownie wszędzie.
- Dziękuję - powiedziała do kobiety i szybko wypiła przygotowane mikstury. Po niespełna dwudziestu minutach, stała już ubrana w swoje ubrania, które również przyniosła jej McGonagall, a na ramieniu miała przewieszoną torbę, która była wypchana przeróżnymi księgami. Podeszła powoli do kantorka, w którym przebywała Poppy i zapukała delikatnie.
- Tak?
- Mam do pani jeszcze jedno małe pytanie - kobieta wychyliła się z za zasłony i stanęła przed młodą dziewczyną.
- Mów - zachęciła. Hermiona zmarszczyła brwi, ponieważ nie wiedziała jak się dokładnie do tego zabrać.
- Ile czasu tutaj leżałam? - To pytanie drążyło jej dziurę w brzuchu i nie wytrzymałaby, gdyby się nie zapytała. Sam fakt, że w Skrzydle nie było żadnego kalendarza, a nigdy nie rozpoczęła owej rozmowy, ani z pielęgniarką, ani z McGonagall, to ciekawość wzięła górę. Hermiona usłyszała głośne westchnięcie i współczujący wzrok.
- Dzisiaj mijają trzy miesiące - Granger z wrażenia, aż oparła się ręką o blat. Nie miała pojęcia, że tak to wszystko długo trwało. Była nie tyle, co zszokowana, co jeszcze zdruzgotana. Do jej głowy napłynęły myśli o niezaliczonych przedmiotach, zbliżających się OWUTEM-ach, o jej przyjaciołach, którzy jej tak długo nie widzieli... i dlatego tak bardzo dobijali się do niej przez ten cały czas.
- Tak mi przykro - mruknęła również widocznie zmartwiona Poppy.
- Nie, nie potrzebnie - wymamrotała Granger i posyłając jej ostatni blady uśmiech powoli wyszła ze Skrzydła.
    
        Szok i zdumienie od razu uświadomiło mi, dlaczego przyjaciele przestali się do mnie dobijać. Tyle czasu mnie nie widzieli, to czemu akurat teraz mieli by im pozwolić? To, co zagościło w moim sercu było nie do opisania. Nie mogłam opanować żalu, że tyle mnie ominęło, rozpaczy, że tak długo nie było mnie w śród nich i nie wiem, co się dzieje. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że wychodząc ze Skrzydła ruszyłam po prawdę...
        
    Tak długo nie chodziła po Zamku, że aż dziwnie jej było, kiedy poczuła wilgotne powietrze w nozdrzach i chłód, który zawsze przyjemnie ją otaczał. Nie myśląc wiele udała się najpierw do biblioteki. Pani Pince na jej widok, raczej z radości, a nie z rozpaczy, podeszła do niej i ją przytuliła. Ten gest uświadomił Hermionie, że jej osoba jest teraz głównym tematem w Hogwarcie. Po krótkiej rozmowie z opiekunką biblioteki i opróżnieniu torby, ruszyła drżącymi nogami w stronę wieży Gryffindoru. Od Pince dowiedziała się również, że jest dzisiaj trzeci Luty. Czyli dokładnie mówiąc, czwartek. Godzina wskazywała u niej dziesiątą dwadzieścia, co również znaczyło, że wszyscy są teraz na zajęciach. Dlatego nie zdziwiła jej pustka na korytarzach. Gdy doszła do portretu Grubej Damy z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zna hasła.
- Proszę ha...Panna Granger? - Gruba Dama wydała z siebie głuchy jęk, co bardzo zdziwiło Gryfonkę. Od trzeciego roku, w którym Dama lamentowała na temat Syriusza Blacka, Hermiona nie słyszała, że wypowiadała jakiekolwiek inne słowa niż 'proszę hasło'. Drgnęła więc niebezpiecznie na dźwięk swojego imienia i pokiwała głową,
- Tak to ja.
- Profesor McGonagall uprzedziła mnie, hasło to Caput Draconi, a twoje rzeczy zostały już przeniesione do dormitorium panny Weasley - posłała jej delikatny uśmiech i ukazała przed nią dziurę w portrecie. Granger starając się zasłonić czerwone policzki, podziękowała uprzejmie i weszła do środka. Nie rozumiała, o co chodzi z tym całym przeniesieniem. Nie zwracając na to uwagi, potrząsnęła głową i ruszyła dalej. Na samym wejściu poczuła przyjemne ciepło Gryffindoru, które otuliło ją niczym zimowy płaszcz. Na jej twarzy wstąpił delikatny uśmiech, gdy przypomniała sobie wieczory spędzone z Harrym i Ronem na kanapie przed kominkiem. Ruszyła schodami do góry i gdy pchnęła drzwi do swojego dormitorium, od razu poczuła się jak w domu. Jej łóżko było zaścielone a na szafce nocnej stały jej ulubione perfumy, świeca oraz różdżka... Ucieszyła się, gdy ją zobaczyła. Podeszła szybko i wzięła ją do ręki, czując przyjemne ciepło, które od niej emanowało. Zadowolona wzięła wszystkie potrzebne rzeczy do toalety i poszła się wykąpać. Gdy zanurzyła się w gorącej wodzie, poczuła jak całe spięcie nagle puszcza, a ją ogarnął niewyobrażalny relaks. Na przygotowaniu się do posiłku, spędziła godzinkę. Sześćdziesiąt minut dla siebie, których tak bardzo jej brakowało. Gdy skończyła ubrała czarne wąskie spodnie, ciepły bordowy sweter i szal Gryffindoru. Na nogi wcisnęła swoje czarne botki i narzucając na plecy czarną szatę, schowała różdżkę za pazuchę i ruszyła w kierunku wyjścia. Była godzina dwunasta, co oznaczało, że za pół godziny rozpoczyna się lunch w Wielkiej Sali. Uradowana z faktu, że niedługo zobaczy swoich przyjaciół powędrowała do Sali. Była tam równo piętnaście po. Usiadła sobie przy stole Gryffindoru i z niecierpliwością oczekiwała dzwonu, oznajmiającego koniec lekcji. Zaczęła stukać paznokciami w blat drewnianego stołu...
       
     Wiecie jak to jest oczekiwać osoby bliskiej, której nie widzieliście dłużej niż tydzień? Zwłaszcza osoby, z którą spędziło się prawie 8 lat wspólnego życia. Zżyłam się z nimi tak mocno, jakbyśmy byli rodziną. Myśl o tym, że nie było ich przy mnie przez trzy miesiące, nie docierała do mnie jeszcze tak bardzo mocno, dopóki ich nie zobaczyłam...
         
   Dzwon zabił, a Hermiona drgnęła z podekscytowania. Po jakichś kilku minutach do Sali zaczęli wchodzić uczniowie różnych klas. Każdy spojrzał na Hermionę zaciekawionym wzrokiem minimum raz. Nie czuła się z tym dobrze, ale przynajmniej wiedziała teraz, co odczuwał przez tyle lat Harry. Wpatrywała się uparcie w drzwi wejściowe, pamiętając, że Ronald nie opuszczał nigdy tego posiłku. Kiedy ich ujrzała, jej mina zmieniła się diametralnie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom jak bardzo się zmienili od czasu, kiedy ich ostatni raz widziała. Conajmniej jakby to było trzy razy tyle. Harry urósł nieco więcej, jego kruczoczarne włosy były teraz zgrabnie przycięte, a zarost na twarzy sprawiał, że Hermiona ujrzała w nim nie tylko przyjaciela, ale też mężczyznę. Szybko przeniosła wzrok na rudzielca, który wyszczuplał, a włosy urosły chyba jeszcze bardziej, ponieważ sięgały teraz dużo za uszy. Ginny, która szła obok nich śmiała się wesoło słuchając najwyraźniej dowcipu, który opowiadał jej Seamus. Gdy tylko ją ujrzeli przystanęli w miejscu, a ona powoli wstała zza stołu. Nie musiała długo czekać, ponieważ pierwszy ku niej ruszył Harry. Wyszczerzyła do niego zęby i zaczęła biec w jego kierunku. Rzuciła mu się w ramiona z takim impetem, że aż oboje zachwiali się groźnie do tyłu, ale nie upadli. Hermiona od razu rozpoznała perfumy przyjaciela.
- Jak dobrze, że jesteś - szepnął jej do ucha i jeszcze mocniej ścisnął. Gdy się oderwali, spojrzał w jej oczy i posłał jej tak bardzo szczery uśmiech, że aż łzy stanęły w jej oczach.
- Ale się zmieniłeś - powiedziała kręcąc głową i nie dowierzając własnym oczom.
- Tęskniłem za Tobą, jeny ile ty nie wiesz, ale tak się cieszę, że żyjesz... - zmarszczyła brwi w jego kierunku, ale nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, usłyszała odchrząknięcie za plecami Harrego. Gdy podniosła wzrok ujrzała szczęśliwy wzrok Rudzielca i stojącego obok niego, jego siostry. Rzuciła się im w ramiona i wydała okrzyk radości.
- Jak się cieszę, że wróciłaś Hermi! - Zawołała wiewiórka.
- Ja też - odparła i jeszcze bardziej się wtuliła.
- Mam pomysł - przerwał im Harry - weźcie sobie coś do jedzenia i chodźmy do Pokoju Wspólnego. Jest teraz pusty, pogadamy na spokojnie - gdy to mówił, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wszyscy przytaknęli i ruszyli w tamtą stronę.
        
    Fakt, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem na widoku pewnej osoby, która obserwowała tą sytuację, z pewnością z nutką zazdrości. Niestety zadziwiające jest, co się dzieje z człowiekiem, po wypadku. Moja pamięć była poważnie naruszona, ale jedno wiedziałam na pewno. Że nie straciłam wszystkiego - czułam to.


- Co ty mówisz... - wybąkała, kiedy usłyszała o sytuacji z Joe. Całą historię streścił jej Harry, ale Ron i Ginny wtrącali się, gdy uważali, że Harry ominął ważny fragment opowieści. Nie mieściło się jej to w głowie, nie potrafiła ogarnąć tego rozumem, do czasu, kiedy nie powiedzieli jej o Charlotte. Wiadomość o jej śmierci, sprawiła, że entuzjazm jakim pałała zgasł równie szybko, co pojawił się gdy ich zobaczyła. Nastała głucha cisza, podczas której Granger skuliła się na fotelu przy kominku, nogi podkuliła do siebie, a głowę schowała między kolanami. Powoli układała sobie wszystko, wspomnienia do niej wracały, kojarzyła coraz więcej faktów.
- Czyli ja...
- Wpadłaś w śpiączkę. Nie wiemy, z jakiego powodu, ale to był straszny okres. Pomfrey mówiła, że nie daje ci szans na przeżycie, a potem nagle, gdy się wybudziłaś, nie chciała nas wpuścić - pokręcił Ronald, wyraźnie oburzony.
- Martwiliśmy się, to wszystko było tak strasznie...nie do pojęcia - mruknął Harry - przecież w jednej sekundzie dowiedziałem się więcej, niż w całym swoim życiu.
- Nie wiem jak, wy ale ja się jednak cieszę, że to wszystko się tak skończyło - odparła Ginny. Hermiona uniosła głowę i wbiła wzrok za okno. Coś właśnie dotarło do niej z taką ogromną siłą, że aż zrobiło jej się niedobrze. Ostatni kawałek układanki, którego brakowało...
- Draco... - szepnęła, a powietrze nagle zgęstniało. Spojrzała po swoich przyjaciołach i nie rozumiała ich zachowania. Harry zaczął kręcić młynki kciukami, Ronald zrobił się tak purpurowy na twarzy, jak jej sweter, a Ginny posyłała jej delikatny uśmiech. Chciała się odezwać, ale nagle jej brat wydyszał głośno:
- A co cię obchodzi ta fretka? - Zdumiona przeniosła na niego wzrok.
- Ron, powiedziałam coś nie tak?
- To przez niego straciliśmy cię na trzy miesiące...
- Daj spokój - powiedział Potter kręcąc głową.
- Jak mam dać spokój skoro...
- O czym wy mówicie?! - Zawołała spanikowana przypominając sobie, wydarzenie w pomieszczeniu z Erykiem.
- Draco zabił Eryka - Ginny przebiła się przez kłótnię chłopców. Nastała cisza, a Ron zgromił dziewczynę wzrokiem.
- Ja pamiętam, boże Draco, Draco nie żyje? - Załkała, przez łzy, które napłynęły do oczu. Jej przyjaciółka od razu do niej podeszła i ją przytuliła. Przez chwilę pozwoliła Hermionie płakać w jej szkolną szatę.
- Draco żyje...
- Co?! - Krzyknęła zdziwiona i od razu się od niej oderwała, nie wierząc w to, co usłyszała.
- Po cholerę jej to mówisz? - Warknął ponownie Ron.
- Bo ma prawo wiedzieć! - Zawołała poirytowana Ginny.
- Co mam prawo wiedzieć?!
- Malfoy przeżył, gdy znaleziono was razem, od razu został przewieziony do świętego Munga. Miał poważne zabiegi, ale wszystko wróciło do normy. Wypytywał się o Ciebie dopóki nie doszło do sprzeczki...
- Jakiej sprzeczki?
- Ron? - Spojrzała wyczekująco na brata, który wręcz zabijał ją wzrokiem.
- Nie...
- Koniec. Wiesz, że ukrywając to, nie będzie dobrze - westchnął Potter i wstał chodząc w tą i z powrotem. Hermiona wlepiła swój wzrok w Ronalda.
- Ja... Kurde, Hermi ja cię kocham. Nie mogłem patrzeć jak ten gnojek chce się koło ciebie zakręcić, po tym ile się przez niego wycierpiałaś - mruknął nie patrząc w jej oczy - pokłóciliśmy się na korytarzu, gdy spotkałem go jak wracał ze Skrzydła Szpitalnego...
- Chyba raczej zaczęliście drzeć się na cały zamek - burknęła Ginny. Zgromił ją wzrokiem, ale kontynuował.
- Zdenerwowałem się i rzuciłem się na niego, no wiesz tak po mugolsku - chciał zabłysnąć i pochwalić się odwagą, ale gdy ujrzał wściekłe i złowrogie spojrzenie przyjaciółki, od razu zrzedła mu mina - Malfoy jednak okazał się większym przeciwnikiem, niż myślałem.
- Ron leżał tydzień w szpitalu, po tym, co naopowiadał Malfoyowi. On się wkurzył i połamał go - westchnął Harry kiwając w jego stronę. Granger pokręciła nie dowierzając głową.
- Co mu powiedziałeś? - Skierowała się bezpośrednio do Rona.
- Że... no... tylko błagam nie denerwuj się na mnie, bo to wyszło samo z siebie - żachnął - powiedziałem, że nie ma u ciebie szans bo jest złym...
- Plugawym śmierciożercą, który jest kopią jego własnego ojca, a Hermionę chce jedynie, cytuje: wyruchać - dokończyła za niego Rudowłosa. Granger nie wiele myśląc złożyła na jego policzku piekący i ogromny ślad od dłoni.
- To nie wszystko, stwierdził, że zawsze uważał go za zboczeńca, po rozprawie w Ministerstwie, a jako wisienkę na torcie dodał, że jesteście razem i jesteś tylko jego, bo oddałaś mu się kilka dni temu - rudzielec spłonął ogromnym rumieńcem, a dłonie zacisnął w pięści wbijając sztylety w Ginny, która siedziała niewzruszona.
- Jak śmiałeś? - Wybełkotała wściekła Hermiona. Harry, aby załagodzić sytuację, klęknął przed przyjaciółką i wziął jej dłonie w swoje ręce.
- Malfoy został tymczasowo usunięty ze szkoły, McGonagall rozważa całkowite wydalenie ze szkoły.
- Kiedy to się stało? - Zapytała zimnym i oschłym głosem.
- Trzy tygodnie temu - wzięła głęboko powietrze w płuca i ostatni raz obrzucając ich spojrzeniem, wybiegła z Pokoju Wspólnego. Wiedziała, dokąd się kieruje, ale najpierw musiała porozmawiać z jeszcze jedną osobą. Joe...

poniedziałek, 6 stycznia 2014

26.


    "I cisza może zabić swoim krzykiem...w czterech ścianach samotności"




Chciałabym uprzejmie powiadomić, że to nie jest ostatni, ani przed ostatni rozdział, chociaż tak się może wydawać. Użyłam tutaj celowo zmian narracji, z trzecioosobowej na pierwszoosobową. Występują one na zmianę, ponieważ wydaję mi się, że tak lepiej możecie zrozumieć, to co chcę Wam zobrazować w kolejnych rozdziałach. Przepraszam za wszelkie błędy i opóźnienie. 
~~~~~~




   Wiadomość o stracie Elizy wstrząsnęła Hermioną na tyle mocno, że podobnie jak Joe wpadła w trans, który można by nawet nazwać hibernacją. Cały wieczór nie odezwała się już do nikogo, patrzyła się smętnie w ściany namiotu od czasu do czasu zmieniając pozycję. Dla nikogo ta sytuacja nie była komfortowa, ale nie mieli wyjścia - musieli działać i to jak najszybciej. Czas uciekał im przez palce, głównie ze względu na dwie rzeczy. Ludzie z Hogwartu nie mają zielonego pojęcia gdzie podziało się ośmioro nastolatków, a drugą chyba bardziej istotną - Eryk wpadł w furię i przeszukuje całą Anglię w ich poszukiwaniu. Co jakiś czas widzą jak przy ich barierach ochronnych węszą jego słudzy.
- To ustalone - westchnął Harry - ruszamy o świcie.
- Dokąd? - Zapytała nagle Hermiona, zwracając tym samym na siebie całą uwagę. Wprawdzie nie przysłuchiwała się tej rozmowie i planom, które snuli jej przyjaciele od kilku godzin, ale dobrze wiedziała, co mają na myśli.
- Ginny i Megan przetransportują cię do Hogwartu, a my spotkamy się z twoim hm... kuzynem? - Uniósł jedną brew w geście ironii, co bardzo nie spodobało się Granger. Już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale uprzedził ją Draco.
- Nie masz nic do gadania, Granger. Nie może ci spaść z głowy włos, wezwiecie McGonagall, żeby przyszli nam z pomocą - odparł. Gryfonka zacisnęła mocno pięści i spiorunowała wszystkich wzrokiem.
- Nigdzie się bez was nie ruszam - wycedziła przez zęby - nie macie żadnego prawa mną tak rządzić! On chce mnie i nie poprzestanie na tym! - Krzyknęła poirytowana.
- Powstrzymamy go, a w najlepszym wypadku zabijemy - włączył się do rozmowy Joe. Mimo silnej własnej woli, Hermiona nie potrafiła obdarzyć go takim zimnym spojrzeniem, które przed chwilą skierowała w stronę Pottera i Malfoya. W głębi duszy wiedziała, co on przeżywa właśnie w swoim sercu, dlatego jej umysł, nie pozwolił na jakikolwiek zły gest.
- Nie pozwolę, aby ktokolwiek jeszcze przeze mnie zginął - westchnęła głęboko i spojrzała im w oczy, zdając sobie sprawę, że tym rozdrapuje zasklepione rany, po śmierci Elizy.
- To zabawne, Hermiono - mruknął Harry - jeszcze niedawno mówiłem to samo, a jednak tyle osób zginęło. Bo robiło to bezinteresownie. Wszyscy jesteśmy w to zamieszani i decyzję podjęliśmy już dawno. Nie masz, co się sprzeciwiać to nic nie da.
- Ale...
- Herm, daj spokój - poprosiła Ginny.
- Pozwólcie mi iść z wami. Nie mogę siedzieć bezczynnie...
- Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się jeszcze stało, rozumiesz? - Syknął Joe - zawaliłem całą sprawę, nie mogę cię drugi raz stracić - zmarszczył brwi. Hermiona dobrze wiedziała, o czym mówi, dlatego westchnęła i przybierając na twarz delikatny uśmiech pokręciła głową.
- Ja ciebie też nie mogę stracić, braciszku - ostatnie słowo ledwo przecisnęło się przez jej gardło, ale gdy tylko je wypowiedziała, poczuła jakby wyrzuciła z siebie największy ciężar na Ziemi - przez dłuższą chwilę spoglądali sobie w tęczówki, a panująca wokół nich cisza wydawała się być okropnym cierpieniem. Gryfonka dopiero teraz dopatrzyła się podobieństw w Ślizgonie. Czekoladowe oczy, brązowe falowane włosy... dlaczego wcześniej nie snuła takich podejrzeń? Może przez lata upokorzeń, których nabawiła się od uczniów domu Węża i samego Malfoya? Przecież od zawsze była szlamą, córka mugolów...
- Dobrze - głos Joe przerwał ciszę. Granger spojrzała na niego zadowolona i odetchnęła głęboko.
- Lavard, nie możesz jej na to pozwolić, przecież... - zaczął blondyn - nie może się jej nic stać.
- Pilnuj swojego nosa, Malfoy - uśmiechnęła się w jego stronę ironicznie.
- O mnie się nie musisz martwić - wykrzywił usta w grymasie. Obydwoje wiedzieli, że pod maską, której teraz użyli wobec siebie, kryją się przeogromne emocje, które jak na złość próbują się wydostać z ich ciała. Tyle czasu już ze sobą nie rozmawiali, że Hermiona czuła jakby czegoś jej brakowało.
- Ginny i Megan lecą do Hogwartu aby powiadomić wszystkich, a my stawimy się w ich kwaterze równo o ósmej rano - zarządził Harry i nie czekając na kolejne niezadowolone głosy, odszedł w stronę polowego łóżka. Reszta postąpiła podobnie.

~~~


          
  Wiecie, życie wydaje się być nieskończoną grą, w której jesteśmy ustawiani jak pionki, przez kogoś z góry. Wielokrotnie zaprzepaszczamy przeróżne okazje, płaczemy bez powodu, kłócimy się bezsensownie, udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. W tym czasie, kiedy robimy wszystkie te niepotrzebne rzeczy, czas ucieka nam jakby przez palce. Czas... czym tak na prawdę jest? Rok, miesiąc, tydzień, dzień, godzina, minuta, sekunda... każde z nich przybliża nas do śmierci, a my nie robimy nic w naszym życiu, żeby stało się lepsze. Wydaje nam się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu na zrealizowanie swoich postanowień, marzeń, na zmienienie czegoś w naszym życiu, na zrobienie czegoś, co dawno już chcieliśmy zrobić. Prawda jest jednak taka, że to właśnie czas jest największym marnotrawstwem człowieka. Nie jedzenie, nie niepotrzebne zakupy, czy wydatki. Czas - nie zdajemy sobie sprawy jak wiele dla nas znaczy, jak dużo potrafi zmienić i co przynieść. W ogóle o nim nie myślimy, traktujemy go jak zwykły przypływ czegoś nowego. A on powoli i spokojnie napawa się naszymi porażkami, niewykorzystanymi szansami, patrzy jak się starzejemy, z wyrzutami sumienia na sercu. Jak wspominamy jedynie te dobre chwile - bo tylko te człowiek chce zapamiętać.
            Nazywam się Hermiona Granger i wiem, że ten czas przetraciłam. Wydawało mi się, że to, co się dzieje wokół mnie, nie ma znaczenia. Nie dostrzegałam tych najmniejszych szczegółów, które dzisiaj przyniosły mi niewyobrażalne zmiany w życiu. Prawie, że jak wczoraj pamiętam jedną z największych bitew o życie, którą stoczyłam. Bitwą o moje własne życie, które prawie, że przegrałam przez własną głupotę. Pamiętam krzyczącego Harrego, płaczącego Joe, pusty wzrok Dracona i skupienie na twarzy Zabiniego. Pamiętam jak weszliśmy do zimnego i obskurnego zamku, gdzieś w południowej Szkocji. Mieliśmy wrażenie, że nikogo tam nie ma dopóki mnóstwo zamaskowanych postaci nas nie zaatakowało. Zaklęcia błyskały wszędzie. Radziliśmy sobie zręcznie, w końcu po naszej stronie walczyły dwa różne światy. Dracon i Blaise świetnie operowali klątwami i czarnomagicznymi zaklęciami. Harry i Joe świetnie spisywali się na zaklęciach rozbrajających, a ja z Charlotte doskonale chroniłyśmy nas wszystkich przy okazji walcząc z przeciwnikami. Do czasu... nam zaczynało brakować sił, a pomoc nie nadchodziła. Powoli zaczynałam się denerwować czując zmęczenie na własnym ciele, kątem oka obserwowałam chłopaków, którzy z całych sił starali się utrzymać na nogach. Do mojej głowy dochodziły przeróżne myśli, nawet te o porażce. W naszych uszach, co chwilę rozbrzmiewał dźwięk męskiego głosu, który przemawiał 'oddajcie dziewczynę'. Przerażenie rosło z każdą sekundą słabnięcia. Czułam, że jeżeli nie przybędzie pomoc, będziemy skończeni. Nie dałam się zdekoncentrować, widziałam na twarzach moich rówieśników przerażenie, wymalowane z determinacją. Pamiętam jak Joe został zaatakowany Cruciatusem. Jego cieknące łzy, to jak do niego podbiegłam i objęłam płacząc, sama nie wiem, dlaczego. Może faktycznie obudziła się we mnie bliźniacza miłość? Jedynie, czego żałuję to tak ryzykownego posunięcia z mojej strony. Przeze mnie mogliśmy wtedy zginąć, gdyby nie moja babcia, która osłoniła nas własnym ciałem. Moje serce krwawi na to wspomnienie, ale czasu nie cofnę. Tego dnia zabiłam pierwszego człowieka, do tej pory i nie żałowałam tego. Tym człowiekiem była Pansy Parkinson. Zginęła z mojej różdżki, śmiejąc się szyderczo. Gdy upadła na zimną posadzkę jej uśmiech zniknął dopiero po kilku minutach. Do dzisiaj zastanawiam się czy była ona przygotowana na śmierć, służąc w szeregach kogoś takiego, kim był Eryk. Dlaczego był? Po tej chwili nieuwagi, nagle zaklęcia ustały a on wszedł do sali rozbrajając przy tym wszystkich. Zabawne, jak przy tym się doskonale bawił. Pamiętam jak poczułam, że odrywam się od ziemi, zostawiając nieprzytomne ciało Joe, na posadzce. Wzniósł mnie wysoko nad podłogę i zaczął torturować. Nie pamiętam tego bólu, jedynie wspomnienia, które przy tym wywołał. Całe moje dzieciństwo, które spędziłam z moimi przeszywanymi rodzicami, wszystkie lata Hogwartu, wspaniałe i te złe rzeczy. Podczas tego rytuału, który na mnie wykonywał, pamiętam krzyki Malfoya, prośby Harrego. Przez ból, który rozpływał się po moim ciele, nie pamiętam zbytnio, kiedy zaczęły powstawać nacięcia na moim ciele, które mozolnie spływały do wielkiego kociołka. Tak, to była powtórka z rozrywki, wszystko działo się prawie jak poprzednio, tyle, że teraz Eryk wcale nie był uprzejmy czy chociażby niemiły. Był wulgarny, agresywny i rozwścieczony. Pamiętam jak śmiał się wniebogłosy mówiąc : "na reszcie wszystkim szlamom postawię kres!". Jego triumfalny wzrok, kiedy moje ciało robiło się zimniejsze i bledsze. Pamiętam jak wdychał zapach z kociołka, który według mnie był jedynie odorem stęchlizny i zepsutego starego masła. Kiedy rzucił na mnie kolejnego Cruciatusa pamiętam ogromny wybuch, który rozwalił na strzępy przednie mury tej sali. Pojawił się wtedy nowy skład Zakonu Feniksa z McGonagall na czele. Ktoś, kto teraz to czyta, mógłby pomyśleć, że przyszli na ratunek, wszystko będzie w jak najlepszym porządku, ale nie dla nas, wtedy. Rozpoczęła się istna jatka, w której nie mogłam uczestniczyć. Ironia losu, wtedy, kiedy byłam najbardziej potrzebna, nie mogłam zrobić nic. Do dzisiaj mam to na sumieniu, ale co mogę zrobić. W mojej słabej głowie już wszystko wirowało niczym na karuzeli. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki nie domyśliłam się, że jestem teleportowana w dziwaczne dla mnie miejsce. Kolejny raz ucieczka, kolejny raz gonitwa... Dziwnym również trafem wylądowałam idealnie nad kociołkiem, dalej zaczarowana i dalej niemogąca się ruszyć. To była chyba najgorsza chwila w całym moim życiu, największy strach...


- Znowu ty? Na prawdę myślisz, że taki marny gówniarz da radę mnie powstrzymać? - Warknął Eryk, szyderczo patrząc w oczy blondyna, który na swoją twarz nałożył tak dobrze znaną Hermionie maskę. Nie odpowiedział nic, tylko wyciągnął różdżkę i bez żadnej zapowiedzi zaczął pojedynek. Gryfonka, przypatrywała się temu wszystkiemu z łomoczącym sercem w klatce piersiowej. Koszmar, który rozgrywał się na jej oczach zapamięta, jako najstraszniejszy obraz. Mijały minuty, a ona ciągle słyszała przeróżne klątwy i zaklęcia rozbrajające.
- Crucio!
- Protego! - Niski baryton blondyna rozniósł się echem po całej sali. Moment, w którym jej serce zamarło nastąpił po chwili, kiedy obydwoje wypowiedzieli uśmiercające zaklęcie, które złączyło się w jedną całość, tworząc ogromny strumień zielonego światła. Przeogromna siła odrzuciła obydwóch do tyłu, a cały kurz wojenny opadł na ziemię. Hermiona z szeroko otwartymi oczami, poczuła jak zlatuje w dół prosto do kociołka obrzydliwego wywaru. Nie zwracając na to uwagi, zebrała ostatki swoich sił i mimo piekących blizn, wyszła z kotła i podreptała chwiejnym krokiem do blondyna. Jej oczy napełniły się łzami, a krzyk, jaki wydobył się z jej gardła, rozległ się po pomieszczeniu, w jakim się znajdowali. Nie potrafiła się ruszyć, jej ciało zamarło w miejscu, przylegając do klatki piersiowej chłopaka. Gorące łzy moczyły jego elegancką koszulę, która była już ubrudzona od krwi i brudu. Jej małe piąstki zaciskały się na jego marynarce i włosach. Gorzkie łzy wypływały razem z potokiem słów:
- Nie! Proszę, nie to nie może być prawda, błagam obudź się! To moja wina - krztusiła się własnym powietrzem - błagam, tylko nie ty, nie możesz mnie zostawić, nie teraz, nie kiedy tak bardzo cię potrzebuje - jej głos był coraz to bardziej słaby i bezsilny - przecież wiesz, zawsze wiedziałeś, co w głębi duszy czułam, ty parszywy gnojku, nie możesz mi tego zrobić - przełknęła głośno ślinę, łkając - nie możesz ode mnie odejść - jej żal i rozpacz dało się wyczuć nawet w powietrzu, błagała w myślach samego Merlina i Godryka o pomoc, w jej głowie krążyły pytania, dlaczego nikt jeszcze się nie zjawił, nie myślała o tym, co rozgrywało się teraz w zamku Eryka, nie chciała mieć z tym do czynienia, okazała się w tym momencie największym egoizmem, ale dopiero teraz zrozumiała dlaczego. Dotarło do niej, co przez ostatnie kilka miesięcy rodziło się w niej od samego początku kontaktu z tym arystokratą. Te wszystkie kłótnie, te docinki i całe to przedstawienie z nienawiścią, było tylko po to, aby przyćmić uczucie, które w niej urosło. Starała się je zabić, nienawiścią do Dracona, która już dawno ulotniła się z jej ciała. Chciała wmówić sobie za wszelką cenę, że to wcale nie jest to, co jej się wydaje. Żyła w kłamstwie i strachu przed samą sobą, ale dopiero teraz, kiedy ujrzała jak zielone światło rozbłyska na całe pomieszczenie zrozumiała, jakie uczucia żywi do tego człowieka. Miłość, która do tej pory siedziała w jej wnętrzu na tyle cicho, że sama teraz pluła sobie w brodę.
- Gdybym wiedziała wcześniej - mamrotała przez zaciśnięte zęby, wylewając kolejne łzy. Czuła ogromny ścisk w okolicach klatki piersiowej, wiedziała, że jej serce nie należy już do niej. Już dawno temu nie należało, ono zostało skradzione przez tą fretkę w tak podstępny sposób, że nawet się nie zorientowała, albo inaczej, nie chciała tej myśli do siebie dopuścić. Wojna przeciwko Voldemortowi nauczyła ją przecież, żeby kochać ludzi, ponieważ tak szybko odchodzą. Dlaczego zlekceważyła tą tak dla niej ważną sentencję? Towarzyszyła jej przecież odkąd zlikwidowała pamięć rodzicom, a teraz uświadomiła sobie, że wyparła się nie tylko swoich uczuć, ale również tych słów. Żal, który zagościł w jej całym ciele, był nie do wytrzymania.
- Nie rób mi tego, przepraszam. Przecież tak bardzo cię kocham - szepnęła. Nie otwierała oczu, nie poruszyła się, nawet już nie płakała. Nie miała siły, miała wrażenie, że cały jej świat to właśnie był on, a jego właśnie straciła, przynajmniej tak jej się wydawało...
           

       Tak, to wspomnienie zostawiło ogromną bliznę na moim sercu. Za każdym razem jak do tego wracam, mam ochotę zamknąć się sama w pokoju, zacząć płakać i znowu wyłączyć się z całego świata, tak jak po tym niefortunnym wydarzeniu.
         

      Gdy tak leżała, nie miała pojęcia ile czasu minęło, ale wydawało jej się, że cała wieczność. Na swoim ramieniu poczuła nagle zimną dłoń, która ścisnęła ją wspierająco. Nie chciała wiedzieć, kto próbuje zakłócić jej chwile rozpaczy i kto próbuje właśnie wyrwać ją z mantry, którą teraz wypowiadała w myślach. Nie miała najmniejszej ochoty patrzeć na tą osobę, a tym bardziej z nią rozmawiać. Chciała zostać tam ze swoim ukochanym na zawsze, o tym marzyła, to była jej jedyna prośba.
- Zostaw mnie - szepnęła cicho...
        

     Gdyby ktoś mi wtedy powiedział od razu, co później nastąpi, z pewnością moja reakcja byłaby zupełnie inna. Ale wtedy nic mnie nie obchodziło tylko on. Do dzisiaj, gdy tylko o nim myślę, gdy wspominam ten dzień, mam ciarki na plecach. Z jednej strony nie żałuje żadnej ze swoich decyzji, z drugiej jednak, jak mogłam być tak głupia, żeby nie przewidzieć tego, co będzie za moment. Jak mogłam nie zorientować się, kto próbuje mnie wyrwać z mojego transu? Cóż, wtedy moje życie zmieniło się diametralnie, a w tym stanie żyję do dzisiaj...