poniedziałek, 11 listopada 2013

Miniaturka cz. I "pamięć jest największą wartością"




Witam Was kochani. Robię Wam niespodziankę, mianowicie dodaję dwie części Miniaturki (I dzisiaj, II jutro) :). Pracowałam nad nią cały weekend, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Znajdziecie je oczywiście w zakładce Strony 'MINIATURKI'.
Odważyłam się również dodać zdjęcia opisywanych rzeczy, do których są przypisane linki, żebyście lepiej mogli sobie wszystko zobrazować. Nie robię tego przy zwyczajnym opowiadaniu, tutaj zrobiłam wyjątek :)

      Chciałabym podziękować Lacarnum Inflamare, która mnie zainspirowała. Nie chodzi tutaj jedynie o to, że chciałabym się odwdzięczyć za dedykację Miniaturki, ale również podziękować, za to, że otworzyłaś mi oczy. Nie wszystko zawsze kończy się happy endem, są zdarzenia, które mają napisane całkiem inny scenariusz. Świat opowiadań kręci się głównie wokół szczęśliwych zakończeń, za którymi również jestem! Ale coś mnie ruszyło po przeczytaniu Miniaturki pt. "Czterdzieści lat wstecz". Jest to wspaniale napisane opowiadanie ze smutnym zakończeniem. Niewiele ludzi ma odwagę napisać o śmierci jednego z głównych bohaterów, których wszyscy kochają, ponieważ wzbudza to zazwyczaj pretensje, dlaczego tak, a nie inaczej, a nie happy end. Lacarnum Inflamare odważyła się to napisać i zrobiła to na prawdę cudownie, za co jej bardzo dziękuję. 
      Dzięki Tobie postanowiłam napisać własną wersję takiego opowiadania i z początku miało być to zupełnie coś innego niż wyszło. Nie miało być tak długie - ponieważ z Wordzie zajmuje 25 stron A4, dlatego też dodaję to w II częściach - I dzisiaj, II jutro, żeby podsycić w Was niepewność!
     Jest to dla mnie bardzo ważne opowiadanie, ponieważ poniekąd byłam związana z taką sytuacją. Inspiracją dla mnie był również film, który ostatnio obejrzałam setny raz z kolei 'I że Cię nie opuszczę...". Jest to typowy wyciskacz łez, romansidło, ale mną wstrząsnęło bardzo, ponieważ tak jak już mówiłam, w pewien sposób miałam związek z tą historią.
    Bardzo Was wszystkich proszę - tych, którzy to czytają - aby nawet jeśli nie zostawiają po sobie śladu w zwyczajnych notkach, zostawili pod tą Miniaturką. Jest dla mnie ona ważna, pomimo tego, że może nie jest napisana cudownie i językiem zupełnie literackim, ma pewnie sporo błędów. Przyjmę krytykę i pozytywne komentarze,
 dlatego proszę Was oceńcie to, ten jeden raz. 


~~~~~~






19 Grudzień 1999 rok.
Londyn.

            

            Przemierzała właśnie najbardziej zatłoczoną ulicę w całym Magicznym Świecie. Delikatne płatki śniegu opadały powolutku z nieba, tworząc świąteczną aurę. Czarodzieje biegali w tą i z powrotem opatuleni w ciepłe kurtki, szaliki i czapki, niosąc ze sobą stosy prezentów bądź zakupów. Za pięć dni była Wigilia, a przygotowania do niej, trwały już od dłuższego czasu. Piękne świecidełka porozwieszane na dachach i wystawach sklepowych, choinki przystrojone bombkami oraz licznym łańcuchami, mieściły się na każdym rogu. Kolędnicy przechadzali się wesoło wzdłuż ulicy Pokątnej, śpiewając i wprawiając ludzi w nastrój zbliżających się świąt.
            Hermiona zaś zawsze lubiła mieć już wszystko przygotowane wcześniej, nie przejmować się prezentami w Wigilię, jak to w zwyczaju miał Ronald czy Harry. Ona wolała spokojnie przejść się po sklepach i pokupować odpowiednie rzeczy dla każdego ze swoich przyjaciół i rodziny. Dzisiejszy dzień calutki poświęciła dla siebie, dla swoich przemyśleń i chciała pozałatwiać wszystkie swoje sprawy. Jakie sprawy? To może zacznijmy od początku.
            Minęło półtorej roku od zakończenia wojny. Hermiona postanowiła wrócić do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, aby ukończyć ostatni rok nauki, a wraz z nią wybrał się nie, kto inny, jak jej chłopak Ronald Weasley. Harry nie skorzystał z tej propozycji, ponieważ dostał świetną pracę w Departamencie Tajemnic, na dość wysokim stanowisku. Dwójka przyjaciół spędziła wspólny rok razem, co zaowocowało w oświadczyny w Wigilię 1998 roku, a pod koniec września 1999 roku wzięli huczny ślub, na którym powiedzieli sobie sakramentalne 'tak'. Tak, dzisiaj nasza piękna Gryfonka, nie nazywała się już Granger, tylko Weasley. Czy czuła się szczęśliwa? Bardzo. Jej mąż był dla niej wspaniały, opiekował się nią, dbał o nią, starał się żeby miała jak najlepiej. Obydwoje wypełniali się nawzajem miłością, którą również została obdarzona przez całą jego rodzinę. Była Gryfonka nie odnalazła rodziców po zakończeniu wojny. Pomimo wielu prób poszukiwań, nie udało się, a jej nadzieja zgasła po tym jak odwiedziła prawie wszystkie kraje w zeszłe wakacje. Obiecała sobie, że kiedyś do tego wróci, ale musiała poczekać. Na razie wiodła szczęśliwe życie, miała wspaniałych ludzi obok siebie, doskonałą pracę w szpitalu św. Munga jako magomedyk chirurgii. Jej mąż za to, dostał pracę w Departamencie Tajemnic, którym sprawował władzę Harry. Jak już jesteśmy przy temacie Pottera, to właśnie miesiąc temu oświadczył się Ginny, a dwa tygodnie temu oznajmili na rodzinnej kolacji, że spodziewają się dziecka. Pani Weasley nie zdążyła się jeszcze otrząsnąć po weselu jej najmłodszego syna, a już zaraz szykowało się kolejne jej najmłodszej córki i to w dodatku jeszcze na świat miał przyjść kolejny wnuczek albo wnuczka. Co prawda ich sytuacja się nieco poprawiła, kiedy Harry zasiadł w Zarządzie Ministerstwa, a Lucjusz Malfoy zmarł, Artur Weasley awansował na wyższe stanowisko, co pozwoliło im na wydostanie się z wszelakich długów. Teraz wiedli spokojne życie, albo może raczej zwariowane, przy tylu dzieciach. Nora po spaleniu została zastąpiona nie dużym, ale mieszczącym wszystkich domkiem jednorodzinnym, który tak czy siak miał swój klimat, który nadała Molly.
            Hermiona właśnie wyszła z ostatniego sklepu i zadowolona, że skończyła wszystkie zakupy ruszyła w stronę Dziurawego Kotła, skąd przedostała się na parking, gdzie miała zaparkowany swój mały samochód.
 Mogła sobie na niego pozwolić z pieniędzy, które otrzymała za stypendium w Hogwarcie i od samego Ministra Magii. Co prawda, jako czarownica mogła się teleportować, używać sieci Fiuu, jednak ona wybrała mugolski sposób, może, dlatego, że uwielbiała, a można nawet powiedzieć, że kochała jazdę samochodem. Tak to nie typowe dla naszej wszechwiedzącej najlepszej uczennicy, ale fakty są faktami. Pasję do szybkiej jazdy odziedziczyła po tacie, który oprócz tego, że świetnie naprawiał zęby, to doskonale znał się na silnikach wszelakich samochodów. Od małego dziecka uwielbiała spędzać z tatą całe dnie w garażu, podrasowując kolejne wyścigowe wózki. Była złotą rączką od tych spraw, dlatego jej samochód chodził tak jak tylko ona chciała. Gdy załadowała wszystkie potrzebne rzeczy, odpaliła swoje cudeńko i z głośnym piskiem odjechała w stronę domu. Po niespełna pół godzinie zaparkowała za bramą wjazdową i dyskretnie chowając prezenty do swojego niezwykłego worka, weszła do domu. Była akurat pora kolacji.
- O Hermiona, dobrze, że już jesteś! Martwiliśmy się! - Zawołała Molly. Brązowowłosa, gdy tylko się rozebrała zaśmiała się głośno.
- Wszystko w porządku, przebiorę się i zaraz do was zejdę - oznajmiła i uprzednio dając buziaka swojemu mężowi na powitanie, ruszyła po schodach na górę do ich sypialni. Dokładnie schowała mały woreczek w jej tajne miejsce i wyjęła z szafy szare dresowe spodnie zwężane ku dołu i miętową bluzę bez kaptura. Jej styl jak i wygląd uległ znacznej zmianie po opuszczeniu murów w Hogwarcie. Zdała sobie sprawę, że jest kobietą i nie może chodzić przez całe życie ubrana jak kujonica. Co prawda lubiła swoje powyciągane swetry i z wielkim trudem patrzała, gdy Ginny wyrzucała je do worka, aby oddać biednym, ale nie zmieniało to faktu, że jej postanowienia się spełniły i teraz wyglądała na kobietę sukcesu. Nawet w dresie. Zbiegła po schodach i posłała ogromny uśmiech wszystkim, którzy wesoło gaworzyli przy przeogromnie długim stole. Charlie żwawo dyskutował z ojcem na temat kolejnych renowacji podwórka, które przeprowadzali już od wakacji, gdy tylko wprowadzili się do nowego domu, Percy po długich negocjacjach ze swoją żoną Audrey na temat ich nowego mieszkania, dołączył do rozmowy z ojcem i bratem. George jak zwykle dokuczał Angelinie, która próbowała zjeść w spokoju jajecznicę, ale jej narzeczony najwyraźniej świetnie się bawił, gdy to robił, za co później dostał po głowie. Harry rozmawiał spokojnie z Ronem na temat jakiejś sprawy z pracy, a Ginny pomagała mamie przynosić herbaty na stół. Fleur razem z Billem stali nad swoją córeczkę Victoire, która miała już siedem miesięcy. Hermiona podeszła z wesołą miną do nich i pochyliła się nad prześliczną istotą, która była istną kopią Fleur. Duże niebieskie oczy i blond loczki-które odziedziczyła po Billu.
- Cześć malutka - powiedziała przesłodzonym głosem i dotknęła delikatnie jej piąstki. Victoire zaśmiała się głośno, a zebrana nad nią trójka wymieniła się uśmiechami.
- Ależ ona rośnie, no! - Zaśmiała się.
- Rozrabiara z niej będzie - powiedziała Fleur koślawo.
- Oh! Po tobie - dodał Bill. Tak rozpoczęła się kolejna sprzeczka rodzinna, o to. Hermiona kręcąc głową odeszła do kuchni.
- Zaniosę to mamo - powiedziała uprzejmie do Molly, która obdarzyła ją ogromnym uśmiechem.
- Dziękuję kochanie, tylko uważaj gorące! - Zawołała, gdy ta się już oddaliła. Przy wejściu mijała się z Ginny, której posłała znaczące spojrzenie, na co ona uderzyła ją delikatnie w ramię.
- Nie zazdrość! - Zawołała za nią i zaśmiała się.
-  Z czego tak się chichracie? - Zapytał Ron, przerywając rozmowę z Harrym.
- Z niczego - odparła zadziornie brązowowłosa.
- Plotkują o nas - zaśmiał się Potter.
- Ja wam dam! - Rudowłosy pogroził im dla śmiechu palcem, a obydwie wytknęły język i łapiąc się pod ramię ruszyły do kuchni po dzbanki z herbatą.
- Ależ one są okropne! - Westchnął wybraniec. Jego przyjaciel jedynie pokiwał głową zgadzając się i ponownie rozpoczęli swoją przerwaną rozmowę.
- Kurde, ale że nie powiedziałaś mi wcześniej - powiedziała lekko przyciszonym głosem Miona.
- Przecież sama się nie dawno dowiedziałam! - Zawołała oburzona.
- Ale planowaliście, czy tak wyszło? - Dziewczyna przygryzła dolną wargę, a Hermiona zrobiła duże oczy.
- To tym bardziej powinnaś mi powiedzieć, że planowaliście! Osz ty wredna! - Zawołała ze śmiechem, a ona wzruszyła ramionami.
- O następnym powiem ci wszystko, normalnie! Nawet, kiedy je zrobimy! - Dodała kręcąc głową z politowaniem i śmiechem, na co była panna Granger skarciła ją wzrokiem.
- Dziewczynki, chodźcie do stołu! - Krzyknęła Molly z jadalni, a obydwie popędziły do stołu.
- Smacznego wszystkim - powiedział Artur dosuwając się do swojego nakrycia.
- Smacznego - odpowiedzieli chórem i w spokoju zjedli razem kolację. Co jakiś czas była mowa o nowożeńcach, najmłodszego członka rodziny i o tych, którzy za niedługo będą wychodzić za mąż. Po posiłku, wszystkie dziewczęta pomogły pozbierać ze stołu i myć naczynia. Gdy nadszedł już późny wieczór, Hermiona wzięła relaksującą kąpiel i ubrana w swoją ulubioną piżamę weszła do łóżka, w którym leżał już Ronald.
- Oh, wreszcie - westchnął przytulając się do brązowowłosej.
- Jestem padnięta, normalnie nogi to mam jak z waty - mruknęła ziewając głośno i gasząc lampkę.
- Jutro masz dyżur? - Zapytał.
- Ostatni i już wtedy urlop i święta - odparła wesoło - a ty?
- Ja też tylko na chwilę, dokończyć papiery - westchnął.
- To nie tak źle - powiedziała.
- Tak, nie zapomnij tylko, że na siedemnastą idziemy na wigilię Ministerstwa - przypomniał, na co dziewczyna pokiwała głową.
- Pamiętam, wyprasowałam Ci czarny garnitur - oznajmiła.
- Dobrze, chodźmy już spać - pocałował ją w czoło.
- Dobranoc.
- Dobranoc kochanie - odparł i po niespełna kilku minutach obydwoje oddali się w ręce Morfeusza.
            Kolejny dzień rozpoczął się głośnym płaczem małej Vicotire, która mieszkała wraz z rodzicami niedaleko pokoju Hermiony i Rona. Dziewczyna otworzyła ciężkie powieki i westchnęła głęboko przeciągając się. Przetarła jeszcze raz oczy i wygrzebała się z łóżka kierując swoje nogi w stronę łazienki. Gdy wykonała poranną toaletę, minęła się w wejściu z Ronaldem, a sama poszła się ubrać. Spojrzała jeszcze na zegarek znajdujący się na szafce, który pokazywał godzinę dziesiątą. Miała jeszcze godzinę do pracy, z której prosto będzie musiała udać się do Ministerwa, a Ronald miał podobne godziny pracy, co ona dlatego też, prawie zawsze wstawali tak jak dzisiaj. Z westchnieniem wyciągnęła z szafy ciemne dżinsowe rurki, bladoniebieską koszulę z białymi mankietami i kołnierzykiem, którą szybko wyprasowała i wcisnęła w spodnie. Założyła na to szary dłuższy sweterek i czarne kozaki. Włosy zostawiła rozpuszczone, które układały się w delikatne fale. W większą podręczną torbę zapakowała czarną sukienkę, biżuterię, szpilki o raz kosmetyki. Będzie musiała w pracy się przebrać. Gdy zabrała wszystko z sypialni udała się na dół na śniadanie, witając się z Fleur.
- Przepraszam, pewnie was mała obudziła - westchnęła nosząc córeczkę na rękach. Dziewczynka miała załzawione oczy, a w buzi trzymała mocno smoczka.
- Przestań, nic nie było słychać - zapewniła ją i pogłaskała małą po główce.
- A co się dzieje? - Zapytała smarując sobie kanapki.
- Nie wiem, prawdopodobnie kolejne ząbki się przedzierają, albo brzuszek, albo łapie ją jakieś choróbsko. Jeszcze Bill musiał do pracy jechać i sama zostałam, bo mama pojechała do Londynu - westchnęła chodząc w tą i z powrotem.
- Dasz radę, podaj jej eliksir i nacieraj dziąsła, jeżeli to nie to, zrób jej herbatkę ziołową i w razie, czego dzwoń to przyślę kogoś od siebie - zapewniła ją, uśmiechając się i popijając posiłek kawą.
- Dziękuję Hermiona - odwzajemniła gest. Ronald ubrany w materiałowe spodnie i koszule, niósł w ręku pokrowiec z garniturem, który przewiesił na drzwiach.
- Wychodzisz już? - Zapytał swojej żony, która pokiwała głową biorąc ostatni gryz kanapki i zbierając swoje torebki.
- Ja się nie teleportuje, tylko prowadzę samochód - przypomniała mu i zgarnęła kluczyki z blatu.
- W ogóle podoba mi się to,  jak przystało na czarownicę powinnaś...
- Wiem, wiem. Ale jednak nie zapominaj, że jakieś nawyki mugolskie mi zostały! - Dotknęła opuszkiem palca jego brody i pocałowała w usta na do widzenia.
- Pamiętaj w razie, czego to daj znać! - Zawołała do Fleur - do zobaczenia w Ministerstwie! - Pomachała mu na odchodne i wyszła na dwór, opatulona w zimowy płaszcz. Zapakowała się do samochodu i wyjechała na ulicę.

~~~

            W tym samym czasie pewien wysoki przystojny mężczyzna przemierzał właśnie swoim najnowszym samochodem ulice Wiltshire. Musiał jak najszybciej dostać się do szpitala świętego Munga, ponieważ dostał wiadomość o tym, że jego matka trafiła tam niecałą godzinę temu i będzie mieć poważną operację. Ta wiadomość sprawiła, że pędził jak oszalały czymś tak wspaniałym jak samochód. Gardził wszystkim, co miało związek z mugolami i nieczystą krwią do czasu wojny. Gdy zmarł jego ojciec, razem z nim zmarła nienawiść do wszystkiego, co nie magiczne. Jego nawyki oraz przekonania o czystości krwi w dalszym ciągu zostały i ani jego matka, ani jego narzeczona nie potrafiły w nim tego zmienić. Chociaż ta druga, nawet za bardzo nie wkładała w to starań. Za to jego miłość do jedynego mugolskiego sprzętu narodziła się, gdy jego przyjaciel Blaise Zabini pokazał mu swoje cacko. W pierwszej chwili go wyśmiał, ale gdy tylko się przejechali, poczuł, że to jest jego druga miłość o ile coś takiego istnieje. Dalej nie wierzył w jakiekolwiek uczucia, ponieważ owego nie doświadczył, oprócz miłości do matki. Niemniej jednak, zaraz po przejażdżce ze swoim najlepszym przyjacielem, pojechał i kupił sobie swoje najszybsze autko, do którego tylko on miał dostęp, zresztą nikt więcej oprócz niego nie miał czegoś takiego jak prawo jazdy. Uważał to za totalne głupstwo i wiele razy chciał pokazać egzaminatorowi jak się jeździ, ale w gruncie rzeczy nie miał z tym problemu, gdyż zdał za pierwszym razem. Niezupełnie legalnie, ale zaliczył. Wprawy nabrał nieco później, ale liczyło się dla niego to, że gdy jechał czuł się wolny, gnał tak szybko, na ile tylko pozwoliła mu wskazówka od licznika. Teraz w dodatku miał do tego powód. Jedną ręką trzymał kierownicę, a druga spoczywała na biegu, co jakiś czas go zmieniając. Mrużył delikatnie stalowe oczy, aby w końcu z gracją zaparkować pod szpitalem. Wysiadł z rozpiętą pikowaną czarną kurtką i przeczesał palcami blond włosy, które w blasku słońca miały platynowy odcień. Gdy zamknął samochód, wszystkie kobiety, które były w pobliżu westchnęły ze zdziwienia a zarazem podniecenia. Nie mając teraz czasu na jakiekolwiek flirty, wbiegł do recepcji i pochylając się nad okienkiem zapytał:
- Narcyza Malfoy, przywieziono ją tutaj godzinę temu, może trochę więcej...
- Trzecie piętro oddział chirurgii, tam proszę się dowiedzieć więcej - powiedziała pulchna kobieta, a blondyn posyłając jej zalotne spojrzenie udał się we wskazane przez nią miejsce. Gdy wjechał windą, od razu skierował się do gabinetu lekarskiego, gdzie zastał starszego ordynatora. Zapukał delikatnie w szklane drzwi i wszedł do środka.
- Dzień dobry - podał rękę lekarzowi, który skinął głową i wskazał krzesło na przeciwko siebie.
- Słucham pana?
- Szukam matki, Narcyzy Malfoy, przywieziono ją tutaj...
- Tak, tak wiem - odparł składając ostatni podpis na papierze - jest w trakcie operacji - zakończył podnosząc wzrok na mężczyznę.
- Jak to operacji? - Zdziwił się.
- Pańska matka miała dość silne bóle brzucha, została przyjęta na oddziale, a tam magomedyk prowadzący stwierdził zapalenie wyrostka robaczkowego wraz z perforacją jamy brzusznej - odparł bardzo fachowo, na co blondyn skinął niepewnie głową.
- Mówiąc prościej, za niecałą godzinę, dwie powinno być po wszystkim, jak na razie nie ma komplikacji - oznajmił. Arystokrata odetchnął z ulgą.
- A gdzie mogę poczekać?
- Sala operacyjna numer trzy - posłał mu krótki uśmiech.
- Dziękuję panu bardzo - odparł kulturalnie i wyszedł na korytarz od razu kierując się pod wskazane miejsce. Nie zostało mu nic innego jak czekać.
            Po godzinie, tak jak powiedział ordynator drzwi od sali operacyjnej się otworzyły, a w nich ukazało się kilku magointernistów prowadzących łóżko, na którym leżała piękna kobieta. Draco zerwał się z miejsca i podbiegł do nich, chwytając od razu matkę za rękę i spoglądając na jej nieskazitelnie gładką twarz. Miała zamknięte oczy i była podłączona różnymi kablami do aparatury.
- Pan jest kimś z rodziny? - Zapytała niska kobieta, chłopak spojrzał na nią i pokiwał głową.
- To moja matka - odpowiedział poważnym tonem.
- Dobrze, przewieziemy teraz panią Malfoy do sali ogólnej, ponieważ operacja była dość skomplikowana, gdyż perforacja i wyrostek najczęściej kończą się zgonem, jest wszystko w porządku. Za chwilę będzie mógł pan odwiedzić mamę - uspokoiła go, gdy ujrzała jego przerażoną minę.
- Dziękuję pani bardzo, zawdzięczam pani życie mamy...
- Ale to nie ja operowałam - zaśmiała się - ja stałam obok - dodała uśmiechnięta. Chłopak zmarszczył brwi.
- To, do kogo mam się zwrócić? - Zapytał, a kobieta spojrzała w bok i kiwnęła głową w tamtą stronę.
- Do tej pani - blondyn podążył za jej spojrzeniem i za drzwiami ujrzał niewysoką sylwetkę kobiety, która zdjęła właśnie coś z głowy. Gdy otworzyła drzwi na oścież ich spojrzenia się spotykały, a świat wokół nich zawirował. Draco patrzał się w jej głębokie brązowe oczy i poczuł coś dziwnego z lewej strony płuc. Starał się jak najszybciej poznać każdy szczegół jej twarzy. Nie widział jej od półtorej roku i musiał przyznać sam przed sobą, że to nie jest ta sama Hermiona Granger, którą pamiętał. Stała przed nim teraz dojrzała i piękna kobieta. Ujrzał w niej piękno nawet w niebieskim lekarskim ubraniu, który miała na sobie w trakcie operacji. Jej włosy były związane w niedbałego koka, a na policzkach widniały delikatne rumieńce. W zgrabnych dłoniach miętoliła kolorowy materiał, który jak wcześniej stwierdził miała na głowie. Cała ta sytuacja wprowadziła go w niewyobrażalnie dziwne uczucie. Nie mógł oderwać od niej wzroku, pomimo, że jego umysł krzyczał 'to szlama!'.
            Jej wrażenie było podobne. Spodziewała się, że go zobaczy, gdy tylko przyjęła na oddział Narcyzę, która wręcz błagała ją, aby go powiadomiła. Pamiętała jej ogromne łzy w oczach, a to jeszcze bardziej potęgowało lęk przed spotkaniem z jej synem. Nie myliła się w niczym, chłopak się zmienił zewnętrznie, bo wewnętrznie nie umiała tego określić. Nie widziała już ulizanych blond włosów, zarozumiałego wyrazu twarzy, chłopięcej postury i buźki. Stał przed nią teraz dobrze zbudowany mężczyzna z delikatnym zarostem, wyostrzonymi rysami twarzy, artystycznym nieładem na głowie i jednak tak samo przenikliwym spojrzeniu jak za czasów Hogwartu. Próbowała przełamać wewnętrzną barierę, która utworzyła się w momencie, gdy zobaczyła. Bała się usłyszeć kolejne obelgi skierowane w jej stronę, bała się odezwać do niego, bała się, że na nią naskoczy, bała się każdej jego reakcji. Jednak najgorsze w tym wszystkim było, że to ona musiała rozpocząć rozmowę. Nabrała powietrza w płuca i podeszła kilka kroków bliżej.
- Witaj - powiedziała nieśmiało, nie za bardzo wiedząc jak ma się przywitać.
- Hej - odparł również zszokowany. Pierwsze koty za płoty pomyślała i z poważną miną zaczęła mówić:
- Jak już pewnie zdążyłeś się dowiedzieć, operowałam twoją mamę, miała...
- Perforację i wyrostek, tak wiem - dokończył za nią zupełnie naturalnym głosem. Kobieta właśnie sobie uświadomiła, że nigdy nie słyszała u niego innego tonu głosu, niż przepełniony pogardą i ironią. Dlatego tym bardziej czuła się nieswojo.
- Taak, więc...eghm - odkaszlnęła - wszystko poszło prawidłowo, nie było żadnych komplikacji, blizna powinna się zagoić i nie powinno być po niej śladu - dodała i już chciała odejść, kiedy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Fala dreszczy i gęsia skórka, dopadła ją natychmiastowo pod wpływem jego dotyku. Zadrżała zatrzymując się i spojrzała mu prosto w oczy. Miała wrażenie jakby wyrażały mnóstwo uczuć, których ona nie mogła rozgryźć, ale jedno wiedziała na pewno. Jego stalowe tęczówki właśnie sprawiały, że topiła się w nich zapominając o bożym świecie.
- Dziękuję ci - usłyszała, co sprawiło, że kolana się pod nią ugięły, a szczęka opadła do samej ziemi.
- To moja praca - wybąkała, gdy tylko pozbierała myśli po jego wyznaniu. Czując, że nie może dłużej obok niego stać pognała szybko do swojego gabinetu zostawiając go samego. Gdy tylko zamknęła drzwi oparła się o biurko głośno dysząc i układając myśli w głowie. Nie miała zielonego pojęcia, co jej się właśnie stało. Serce biło jak oszalałe, a gęsia skórka dalej widniała na jej ramionach i karku. Starała się uspokoić swój oddech, ale dreszcze dalej przechodziły jej ciało.
 Co się z tobą dzieje, Hermiona? To tylko Malfoy, tylko Malfoy....albo aż Malfoy....NIE! Krzyczała do siebie w myślach. Przez jeden moment poczuła jakby coś między nimi...Ale nie dopuszczała do siebie myśli z zakończeniem tego zdania. Nie rozumiała swojego zachowania, ani jego. Chciała jak najszybciej pozbyć się go z głowy, ale na daremno. Siedział w niej, aż do wieczora.
           
            On zaś miał podobne objawy, co jego wróg numer jeden za czasów szkoły. Starał się jej tak nie określać, ale w tym momencie nie miał wyjścia, ponieważ jego serce wariowało jak oszalałe, co dawało mu kolejne oznaki do nie pokoju, ponieważ nigdy nie czuł niczego podobnego przy żadnej kobiecie nawet, gdy mu się podobała, czy uprawiali seks. Przy Granger, pomimo, że jedynie dotknął jej ramienia - co było totalnym absurdem i sam nie wiedział dlaczego to zrobił i dlaczego z jego ust wypłynęły takie słowa jak dziękuję, których on Dracon Malfoy nigdy nie używa, a tym bardziej przy, i do szlam! Z takim mętlikiem siedział przy łóżku swojej matki.
            Hermiona ubrana w czarną elegancką sukienkę, wysokie czarne matowe szpilki i czarno brązowe futro przemierzała korytarze szpitala. Miała ciężki dzień z wielu względów, co jednak nie zmieniało faktu, że musiała jechać do Ministerstwa Magii. Miała rozpuszczone włosy, układające się w loki do połowy pleców, a twarz zdobił idealnie wykonany makijaż. Wyglądała teraz jak jedna z najpiękniejszych gwiazd. Za pięć minut rozpoczyna się Wigilia, a ona jeszcze nawet nie wyszła ze szpitala. Grzebała właśnie w mniejszej torebce w poszukiwaniu kluczy, a gdy je wreszcie znalazła o mało, co nie wpadłaby na parkingu w swojego dzisiejszego blond prześladowcę.
- Przepraszam - powiedzieli równocześnie stając sobie na drodze, a orientując się, do kogo się zwracają, speszeni oddalili się do swoich samochodów. Draco w przeciwieństwie do Hermiony, która świetnie się powstrzymywała, żeby nie wlepić w niego wzroku, patrzał na nią z lekko rozchylonymi ustami. Musiał przyznać, że jej wygląd właśnie powalił go na kolana. Dopiero, gdy zniknęła za drzwiami swojego samochodu, opamiętał się i również wsiadł do swojego pojazdu. Dla obojga była to dziwna i krępująca sytuacja, ponieważ oboje jako dorośli ludzie, wiedzieli, co to są za symptomy i do czego one prowadzą. Niewiele o tym myśląc, Draco jak kulturalny mężczyzna pozwolił, Hermionie wyjechać pierwszej i powoli podążył za nią. Jakie było jego zdziwienie, gdy na głównej ulicy, kobieta docisnęła pedał gazu i o mało, co nie zniknęła mu z oczu. Zdziwiony od razu udał się w pościg za nią. Przemierzając kolejne ulice, nie mógł uwierzyć, że ta zazwyczaj niepozorna cicha dziewczyna, pokazuje pazurki podczas jazdy samochodem. Niestety jego przemyślenia nie trwały długo, ponieważ za kolejnym zakrętem, zdążył jedynie z całej siły wcisnąć hamulec i uciec na bok, wjeżdżając z piskiem opon na chodnik. Gdy jego samochód zatrzymał się z cichym puknięciem na słupie, lekko oszołomiony, odpiął pasy i jakby w zwolnionym tempie odwrócił głowę w lewo obserwując, to przez, co musiał gwałtownie hamować. Samochód Hermiony z ogromnym trzaskiem zderzył się z drugą osobówką. Wszystko działo się dla niego powoli, ludzie którzy zaczęli krzyczeć i zbierać się dookoła, kierowca tego samochodu, który wybiegł przestraszony i on, Draco Malfoy, który ile sił w nogach gnał w stronę wypadku. Gdy dobiegł do miejsca zdarzenia jego oczom ukazała się Hermiona, która leżała na przedniej masce drugiego samochodu i zbita szyba w obydwu.  Nie zapięła pasów przeszło mu przez głowę. Wystraszony podbiegł do niej, ale został odciągnięty od innych ludzi, którzy już przepuszczali sanitariuszy, którzy bardzo szybko przykryli ją specjalnym kocem, przenieśli na nosze, nałożyli stabilizatory i wjechali do karetki. Draco dalej nie mógł się otrząsnąć z szoku, do czasu, kiedy głos syren ucichł, a karetka zniknęła z pola widzenia....Z mocno bijącym sercem starał uspokoić swoje myśli i uczucia, nie wiedział, co on w ogóle wyprawia. Dlaczego przejmował się kimś takim jak Hermiona Granger?! Tfu! Weasley! Właśnie do jego myśli dotarło, że ona jest mężatką, a on myśli o niej jak... Nie. Musiał przestać, jedyne, co powinien teraz zrobić to wysłać patronusa do Ministerstwa, ale co oni sobie oni pomyślą o nim? Skąd on się znalazł właśnie tam gdzie ona? Oskarżenia zaraz padną na niego, nie wiedział, co ma zrobić.
- Trzeba powiadomić jej rodzinę - powiedział ktoś w tłumie idąc do jej samochodu z zamiarem wyciągnięcia torebki. Draco jak opętany rzucił się w tamtym kierunku i zagrodził tej kobiecie przejście.
- Nie! Ja to zrobię, znam ją - rzucił jedynie i poczekał aż wszyscy się rozejdą. Zabezpieczając jej samochód, zabrał torby do siebie i wyczarował patronusa. Raz kozie śmierć, musi to załatwić. Z piskiem ruszył z powrotem pod szpital. Tam wszystko działo jak się w przyspieszonym tempie.

~~~

- Powinna już tu być - westchnął Ronald patrząc na duży zegar ścienny, który wisiał na ogromnej Sali Obrad. Harry wraz z Ginny również byli zaniepokojeni brakiem obecności Hermiony. Ona nigdy się nie spóźniała, a nawet jeśli to wysyłała jakąkolwiek wiadomość. Przez głowę jej przyjaciółki przechodziły już najgorsze myśli, przewidywała czarne scenariusze.
- Jeny, a jak się coś stało? - Mruknęła spanikowana, na co Harry przygarnął ją do siebie.
- Zaraz tu wpadnie roztrzepana i powie, że dyżur jej się przedłużył, mówię wam - starał się ich uspokoić, ale sam nie wierzył we własne słowa.
- Dobrze, zaczynamy! - Zawołał Minister Magii.
- Chodźcie - powiedział Potter i podeszli do stołu, biorąc opłatek i kieliszek wina.
- Chciałbym wam wszystkim podziękowa... - przerwał, gdy nagle w pomieszczeniu zawiał cichy wiatr a przed wszystkimi zmaterializował się patronus w kształcie pumy, która na początku wydała przeogromny ryk, a później każdy usłyszał głos nikogo innego jak Dracona Malfoya.
- Hermiona Weasley miała wypadek samochodowy, jest właśnie przewieziona do świętego Munga - po tym komunikacie postać rozmyła się, a do uszu wszystkich zebranych dotarł brzdęk tłuczonego szkła. Kieliszek z czerwonym winem, który trzymała Ginny rozprysł się na posadzce. Nie wiele myśląc razem z Harrym i Ronaldem złapali się za dłonie i teleportowali pod wskazany szpital. Wbiegli do recepcji, pytając gdzie leży Hermiona i udali się na jej własny oddział. Tam zastali chodzącego w tą i z powrotem Malfoya. Ronald na sam jego widok dostał purpurowych odcieni twarzy, a dłonie zacisnęły się w pięści. Rzucił się w jego stronę z przeraźliwym krzykiem.
- TO TWOJA WINA! - Wrzasnął kompletnie zbijając tym samym wszystkich z pantykału. Szarpał się z blondynem, który odepchnął go od siebie z całej siły.
- Uspokój się Weasley! To nie jest moja wina! - Krzyknął.
- To, co ty tu robisz?! - Zapytał głośno dysząc, a Harry trzymał go za barki.
- Dajcie na wstrzymanie, można to na spokojnie wyjaśnić - powiedział w miarę neutralnym głosem Potter. Ron zmierzył go ostrym spojrzeniem, które ponownie wbił w Malfoya, oczekując wyjaśnień.
- Powiedz, co tu robisz - pisnęła obudzona Ginewra.
- Jechałem za Granger...
- Weasley! - Warknął rudzielec, który został skarcony szturchnięciem przez przyjaciela.
- Do Ministerstwa - dokończył blondyn z politowaniem - moja matka miała ciężką operację i... WEASLEY - nacisnął na nazwisko - ją operowała. Na jednym z zakrętów, zderzyła się z osobówką - dokończył opowiadanie, a Ronald usiadł na krześle chowając dłonie.
- Co z nią teraz?
- Nie wiem, operują ją - powiedział - tu są jej rzeczy - dodał podając torby Ronaldowi, który jedynie skinął głową.
- Boże święty, żeby nic jej nie było - Rudowłosa zaczęła przygryzać paznokcie, a Harry mocno ją przytulił.
- Będzie dobrze - mruknął.
            Tak cała czwórka siedziała w milczeniu, czekając na jakiekolwiek informacje. Żaden magomedyk nie umiał na razie nic powiedzieć, a godziny mijały. Ronald pił już trzecią kawę, a Harry starał się wszystkich uspokoić, pomimo że sam był na skraju wytrzymałości. Malfoy opierał swoje łokcie na kolanach i kręcił młynki, cały czas mając przed oczami Hermionę. Jej brązowe loki porozrzucane dookoła jej głowy na masce, były pomieszane z drobinkami szkła i krwią. Ciarki go przechodziły na samą myśl o tym.
            Około godziny pierwszej w nocy, drzwi od sali operacyjnej otworzyły się, a cały skład magochirurgów wyszedł ze zmęczonymi minami na korytarz. Draco szturchnął śpiącą trójkę, którzy rozejrzeli się zdezorientowani, ale podążyli za Draconem, który złapał lekarza. Nie zdążyli zobaczyć Hermiony, gdyż winda z jej łóżkiem się zamknęła.
- Państwo to rodzina? - Zapytał starszy mężczyzna, który kilka godzin temu rozmawiał z arystokratą na temat jego matki. Ronald spojrzał na Dracona.
- Nie wszyscy - warknął.
- Hm... nie mogę...
- Niech pan mówi, kolega przesadza - powiedział Harry, a doktor skinął głową w podziękowaniu. Blondyn zdziwiony spojrzał na chłopaka, podobnie jak Ron.
- Panna Weasley miała dużo szczęścia, nie powiem, że nie - westchnął przecierając twarz - operacja trwała osiem godzin, pańska żona, siostra - spojrzał po nich kręcąc głową w niewiedzy - miała złamane sześć żeber, złamaną kość promieniową - spojrzał na ich zdezorientowane miny - w przedramieniu, pękniętą śledzionę, którą musieliśmy usunąć, krwotok wewnętrzny, który udało się zatamować, zwichniętą rzepkę w kolanie nastawialiśmy, ale będzie musiała być wykonana rehabilitacja. Przechodząc to najważniejszego, Hermiona miała poważne uszkodzenie czaszki głowy. Oprócz licznych zadrapań na twarzy nic gorszego nie było, ale doszło do wstrząśnienia mózgu i pęknięcia potylicy. Jest to bardzo groźne, może powodować różne zmiany po przebudzeniu. Na razie wszystko jest w porządku, więc bądźmy dobrej myśli, teraz muszę uciekać - odparł - jest przewieziona na oddział ICU (z polskiego OIOM), czyli oddział intensywnej terapii. Można będzie ją odwiedzić dopiero jutro, na razie jest utrzymywana w śpiączce farmakologicznej i będziemy się starali ją wybudzać dopiero za dwa dni - gdy skończył zniknął za drzwiami windy, a cała czwórka stała oniemiała na korytarzu. Ginny płakała jak opętana, a Ronald musiał usiąść. Draco nie wiedział, co ma zrobić, nie myślał, że to wszystko będzie miało, aż takie straszne skutki.
            Minęły dwa długie dni. Rodzina Weasley była w ogromnym szoku, wszyscy oczekiwali dnia 23 grudnia, nie ze względu na to, że jest to dzień poprzedzający Wigilię, ale dlatego, że był to dzień, w którym magomedycy będą wybudzać Hermionę ze śpiączki. Atmosfera nie była już tak wesoła i świąteczna jak jeszcze kilka dni temu, nikt nie potrafił poprawić sobie humoru, wszyscy chodzili modląc się, aby wszystko skończyło się dobrze. Niecierpliwienie rosło z dnia na dzień, każda sekunda przybliżała ich do ponownego zobaczenia ich kochanej i wspaniałej Hermiony.
            Draco Malfoy również chodził struty przez kolejne kilka dni. Jego matka została wypuszczona do domu, gdyż rokowania lekarzy były bardzo dobre. Nie pozwolił jej jednak na to, aby sama udała się do Malfoy Manor, tylko wziął ją do swojego domu, w którym zamieszkał wraz ze swoją narzeczoną Astorią Greengras. Nie tylko jego rodzicielka zauważyła zmianę nastroju, ale jego przyszła żona również.
- Draco, martwię się. Co się z tobą dzieje? - Mówiła do niego za każdym razem, gdy on był nie obecny, jakby ciałem był przy niej, a duszą zupełnie gdzie indziej.
- Nic - odpowiadał po kilku, a czasami nawet kilkunastu minutach. Cały czas miał stały kontakt z lekarzami, musiał na bieżąco wiedzieć, co się z nią dzieje, nie umiał, nie radził sobie z tym stanem. Przerażenie przerastało jego ogromną dumę, która została również zagłuszona dziwnym uczuciem, które zaczął żywić, do tej kobiety...

~~~

- Dzień dobry, pani Weasley - powiedział spokojnie lekarz, obok którego stał Ronald, Ginny i Harry. Hermiona po otworzeniu powiek, potrzebowała kilku minut na określenie tego, co się wokół niej dzieje. Rozejrzała się dookoła, a później na ludzi stojących tuż przed nią. Zmarszczyła brwi słysząc swoje imię.
- Gdzie jestem? - Odezwała się bardzo ochrypłym głosem, a Ron odetchnął z ulgą, bojąc się, że jego żona nic nie odpowie. Lekarz posłał im ciepły uśmiech.
- Jesteś w szpitalu świętego Munga, miałaś wypadek - wytłumaczył spokojnie. Dziewczyna zmarszczyła mocno czoło, a następnie znowu spojrzała na wszystkich zebranych.
- Jaki wypadek?
- Samochodowy - powiedział ordynator. Pokiwała głową na znak, że rozumie. Ron nie wytrzymał całej presji i uśmiechnął się do niej szeroko. Podszedł łapiąc za dłoń i głosem przepełnionym miłością powiedział:
- Tak się martwiliśmy, dobrze, że już jesteś kochanie - to sprawiło, że dziewczyna szybko zabrała swoją bladą i zgrabną dłoń. To zdarzenie utkwiło w pamięci wszystkim zebranym na zawsze. Ten dzień stał się dla każdego najgorszym dniem ich życiorysu. Dwudziesty trzeci grudnia...
- Nie znam pana - odpowiedziała zupełnie neutralnie, na co wszyscy wybałuszyli oczy. Lekarz od razu podszedł do karty pacjenta sprawdzając wyniki. Wszystko było w porządku.
- Pamięta pani kogokolwiek z nich? - Wskazał dłonią na Ginny i Harrego. Kobieta pokręciła przecząco głową, a oni nabrali powietrza głośno w płuca. Rudowłosa od razu zaczęła płakać.
- Miona kochanie, to ja, Ron, twój mąż - mówił zdesperowany chłopak, ale brązowowłosa patrzała na niego jak na wariata, kręcąc głową.
- Ja nie mam męża - odparła. Lekarz widząc to wszystko, wyprosił uprzejmie trójkę jej przyjaciół i został sam na sam z kobietą. Przysunął sobie spokojnie krzesło do jej łóżka.
- Doktorze, o co w tym wszystkim chodzi? - Zapytała - jaki dzień dzisiaj mamy?
- Dwudziesty trzeci grudnia.
- Rok?
- Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty - oznajmił. Dziewczyna nagle zaczęła szybko oddychać.
- Ile mam lat?
- Dwadzieścia skończone.
- Słucham? Przecież niedawno miałam jedenaście - powiedziała zupełnie spanikowana. Lekarz nie ukrywając zdziwienia, westchnął głęboko i uspokoił ją. Sam nie wiedział jak ma powiedzieć niczego winnej kobiecie, że właśnie najprawdopodobniej bezpowrotnie straciła dziewięć lat swojego życia.
- Spokojnie, wszystko wróci do normy, spokojnie. Doszło najwidoczniej do urazu pamięci...
- Chcę zostać sama - powiedziała. Mężczyzna oczywiście od razu się zgodził i wyszedł na korytarz tłumacząc jej rodzinie, co się stało. Przyjęcie tej wiadomości, nie należało do najmilszych. Ronald znany ze swojej wybuchowej natury, narobił magomedykowi ogromnej awantury, Ginny płakała a Harry nie miał już na to wszystko siły...



            Minęło dużo czasu, zanim Hermiona doszła do siebie. Jej stan zdrowotny dopiero po trzech tygodniach pozwolił na opuszczenie szpitala. W dalszym ciągu nie mogła sobie nic, ani nikogo przypomnieć, oprócz swoich rodziców i niektórych fragmentów życia z  Harrym. Tak on, jako jedyny zachował się w jej utraconej pamięci, co bardzo cieszyło resztę Weasleyów, którzy mieli nadzieję, że może z czasem wszystkich sobie przypomni. Potter pomagał jej analizować każdy rok jej życia codziennie w szpitalu. W Wigilię cała rodzina rudzielców ją odwiedziła, co skutkowało u niej nagłą paniką i dezorientacją, więc na rozkaz magomedyków musieli opuścić szpital. Wcale nie polepszyło to atmosfery, jedynie pogorszyło. Dopuszczała jedynie do siebie Harrego, który rozmawiał z nią i opowiadał jej o jej życiu. Starał się mówić jej wszystko, co może przyjąć w miarę spokojnie, dopiero po czasie zaczął opowiadać o zdarzeniach, które rzekomo miały wpłynąć na jej psychikę. Jako jedynemu mogła zaufać, niektóre fakty nie mieściły się w jej głowie. Niektóre sobie przypomniała, między innymi, że chodziła do Hogwartu, ale nie pamięta z tego okresu nikogo ani czego. Fakt, że jest wspaniałą czarownicą i poszczególne momenty tylko i wyłącznie z Harrym. Reszta wspomnień wyparowała z jej głowy, niczym woda z czajnika. Gdy wyszła ze szpitala zdecydowała się na próbę zamieszkania z rodziną jej rzekomego męża. Cała sytuacja ją przytłaczała, ale miała nadzieję, zresztą jak wszyscy, że dzięki temu, że wraca do normalnego życia, to sobie wszystko przypomni. Niestety nic takiego nie nastało. Po ciężkich dla wszystkich kolejnych trzech tygodniach, Hermiona nie wytrzymywała. Każdy podchodził do niej mówiąc 'a pamiętasz jak...', a ona w głębi duszy miała ogromną ochotę powiedzieć 'tak się składa, że nie! Nie pamiętam!', ale za każdym razem przytakiwała i starała się łagodnie wytłumaczyć, że niestety nic takiego nie kojarzy. Te półtorej miesiąca było dla wszystkich trudne, ale chyba najbardziej dla poszkodowanej. Nie potrafiła spokojnie rozmawiać ze swoim mężem, coraz częściej nawet zastanawiała się, dlaczego ona za niego wyszła? W tym momencie nie czuła do niego nic, ale nie miała serca, żeby mu to powiedzieć. Ron za to starał się ze wszystkich sił, żeby jej dogodzić i pomóc w tej ciężkiej sytuacji, ale jedynie wszystko pogarszał. Była Gryfonka nawiązała wspólny język z Ginny, ale dopiero po jakimś czasie, gdy ta zrozumiała, że musi z nią odbudować wszystko od nowa, a nie wspominać rzeczy, których ona nie pamięta. Za to Hermiona bardzo jej dziękowała. Jej najmilsze wspomnienia były związane z jej rodzicami, których dobrze pamiętała i po opowiadaniach Harrego postanowiła w najbliższym czasie ich odszukać.
            Pewnego dnia, gdy rano wstała i wykonała wszystkie poranne czynności zeszła na śniadanie. Zdała sobie sprawię, że była sama w domu, jedynie z Harrym, który również zaraz wychodził.
- Cześć Hermi - zawołał wesoło pijąc kawę.
- Hej, gdzie są wszyscy? - Zapytała spokojnie.
- Fleur i Bill pojechali z małą na badania kontrolne, Ginny musiała wpaść do redakcji, Ron w pracy, Percy i Audrey w pracy, Angelina pojechała do rodziców, a George załatwia sprawy na mieście. Rodzice pojechali na zakupy - uśmiechnął się.
- Yhm, a ty też wychodzisz? - Zapytała spokojnie. Pokiwał głową.
- W razie czego tam są twoje klucze - wskazał na wieszak, gdzie widniały dwa żelazne odlewy, pasujące do zamków w drzwiach i breloczek ze znaczkiem nieskończoności.
- Okej - powiedziała posyłając mu uśmiech.
- Dobra, ja uciekam, uważaj na siebie - dał jej buziaka w policzek, a ona skarciła go wzrokiem.
- Nic mi nie będzie! - Zawołała z westchnieniem i spojrzała w lustro. Jej zadrapania z twarzy zniknęły, gips miała zdjęty dziesięć dni temu, więc jej ręka była już w bardzo dobrym stanie, nie miała z nią większych problemów. Kolano było już po rehabilitacji, tylko głowa ją pobolewała. Nagle wpadła na genialny pomysł. Poszła na górę i wyciągnęła z szafy czarne spodnie z imitacji skóry, luźną bluzkę w kolorze złamanej bieli na ramiączkach z napisem "Love&Lie" i szary duży zapinany sweter. W ten oto zestaw ubrała się, podeszła do swojej toaletki i poprawiła włosy układające się w delikatne loki, oraz makijaż wykonany z tuszu do rzęs, kreski eyelinerem, pudru, różu i delikatnej bladoróżowej pomadki. Nałożyła na nadgarstek swój ukochany zegarek i bransoletkę, spojrzała na obrączkę i pierścionek zaręczynowy, który leżał w szkatułce odkąd tylko wróciła ze szpitala. Nie odważyła się go założyć, ponieważ czuła w sercu, że w ten sposób da do zrozumienia, że pomimo tych wszystkich przeżyć, dalej kocha Ronalda, a tak nie było. Z westchnieniem zamknęła pojemnik i ruszyła do komody. Wyciągnęła gruby ciemnoszary szalik i bladoróżową czapkę. Do torebki władowała wszystkie potrzebne rzeczy i zadowolona zbiegła na dół. Na nogi wcisnęła ciepłe czarne emu i zarzuciła na siebie czarną pikowaną kurtkę. Zadowolona weszła do kuchni zdejmując z wieszaka klucze do domu i wyszła na zewnątrz. Jej styl również zdążył się zmienić. Jako, że jej wspomnienia najdalej sięgały jedenastu lat, nie miała żadnego pojęcia jak się wcześniej ubierała, pomimo wielu prób Ginny zobrazowania jej ubrań. Pierwszym krokiem, który wykonała w tym kierunku, było wyrzucenie brzydkich według niej rzeczy i kupienie nowych, na zakupach z nią i Fleur.
             Na podwórku stał jej samochód po renowacji. Co prawda mówiono, że nic z niego nie zostało, ale ona siedziała nad nim sama prawie dzień i noc, ale w końcu go naprawiła. Dostała zakaz prowadzenia samochodem, oczywiście jedynie od Ronalda i jego rodziny, ponieważ lekarz oddał jej prawo jazdy. Nie mogła powstrzymać się ochoty na przejażdżkę. Samego wypadku nie pamiętała, dlatego trudno jej może było odczuć jakąkolwiek odrazę do szybkiej jazdy. Zdjęła czarną płachtę, którą było przykryte auto, a w jej oczach zalśniły iskierki radości. Nie wiele się zastanawiając otworzyła drzwi i wsiadła do środka, rzucając torebkę na siedzenie pasażera. Włożyła kluczyki do stacyjki i powoli odpaliła silnik. Gdy usłyszała przyjemne burczenie, jej serce zabiło szybciej. Uwielbiała to, nie mogła nie pojechać dzisiaj nigdzie. Wzięła głęboki oddech, odczuwając delikatny ból przedramienia, ale nie zważając na to, wcisnęła sprzęgło, wbiła wsteczny i powoli wyjechała z podwórka, aby później wykręcić i wbić jedynkę. Dwadzieścia na godzinę wyjechała z polnej drogi na główną, a tam znowu poczuła się jak jedenastolatka, która razem z tatą ścigała się w Parku Rozrywki na samochodzikach i pojazdach kartingowych. Wzięła kolejny głęboki oddech i z uśmiechem na ustach wbiła dwójkę, a licznik powoli przyspieszał. Później poszło samo, znowu poczuła, że żyje. Kolejne biegi zmieniały się w miarę hamowania i dodawania gazu. Zadowolona dojechała do miasta po drogowskazach, ponieważ wraz z zanikiem pamięci, zniknęły również zapamiętane drogi, po których normalnie się poruszała. Harry opowiedział jej również o wojnie i teraźniejszym życiu. Niektóre fakty kojarzyła, takie jak np. zaklęcia, których się używa w danej sytuacji. Ta wiedza jej nie opuściła, a dowiedli tego, gdy pojedynkowali się dla zabawy. Na światłach wyjęła różdżkę i szepnęła:
- Wskaż mi - myśląc o św. Mungu. Drewienko pokierowała ją pod szpital, gdzie zaparkowała. Wzięła torebkę i ruszyła do środka. Wszystko wydawało jej się obce, pamiętała jedynie oddział, na którym leżała i podobno pracowała. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry - powiedziała do pulchnej kobiety.
- Oh! Pani Weasley - powiedziała zadowolona. Hermiona popatrzała na nią dziwacznie, a ona od razu spoważniała.
- No tak, pani nic nie pamięta. Jestem Gaby, recepcjonistka. Zawsze rozmawiałyśmy, gdy pani przychodziła do pracy - wytłumaczyła spokojnie. Dziewczyna pomimo, że jej nie kojarzyła, to poczuła, że darzy ją ogromną sympatią. Już sama jej mina emanowała radością, co sprawiało, że ona miała jeszcze lepszy humor.
- Miło mi panią poznać - zaśmiała się.
- W czym mogę pani pomóc? - Zapytała uprzejmie.
- Chciałabym się dostać na swój oddział, do ordynatora...
- Trzecie piętro i pierwsze szklane drzwi na lewo - posłała jej uprzejmy uśmiech.
- Dziękuję - odparła i ruszyła we wskazanym kierunku. Gdy znalazła się na górze, odnalazła gabinet i weszła do środka.
- Dzień dobry, ordynatorze - powiedziała, sprawiając, że starszy mężczyzna podniósł głowę znad papierów.
- Pani Weasley! - Zawołał uradowany i wstał, całując kobietę w rękę - wygląda pani cudownie!
- Dziękuję bardzo - odparła lekko speszona.
- Co panią do nas sprowadza? - Zapytał, gdy usiedli.
- Mam tutaj wszystkie dokumenty - wyjęła zieloną teczkę i położyła na biurku - chciałabym powrócić do pracy.
- Ale to stanowczo za szybko - powiedział poprawiając okulary na nosie, co bardzo nie spodobało się dziewczynie.
- Panie ordynatorze, czuję się znakomicie. Prowadzę już samochód, ręka jest całkowicie sprawna - pokazała jak porusza palcami - głowa fakt faktem boli od czasu do czasu, ale to już na prawdę rzadko.
- Pani Hermiono. Nie całe dwa miesiące temu miała pani poważną operację, nie mogę jeszcze pozwolić, aby wróciła pani do pracy.
- Proszę, chociaż o jakieś konsultacje z pacjentami, nie będę się forsować, przysięgam - dodała. Jej mina wręcz wyrażała błaganie. Ordynator przetarł oczy i westchnął głęboko.
- Porozmawiam o tym jeszcze z dyrektorem, dobrze? Dam pani znać do wieczora - odparł. Ona obdarowała go ogromnym uśmiechem.
- Dziękuję! - Ścisnęła mocno jego dłoń.
- Ale nic nie obiecuję! - Zawołał od razu.
- Wiem, że pan coś wymyśli! - Zaśmiała się - dziękuję, do widzenia! - Dodała i szybko wyszła, w razie jakby mężczyzna miał zmienić zdanie. Cała w skowronkach szła korytarzem uśmiechając się do obcych jej ludzi. W pewnym momencie jej spojrzenie spotkało się z pięknymi stalowymi oczami. Nie mogła oderwać wzorku od nich i jego właściciela. Kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze, a wzrok powędrował na buty. Na policzkach wystąpiły delikatne rumieńce. Przygryzła delikatnie wargę i podniosła wachlarz długich rzęs, aby ponownie spojrzeń na sprawcę jej nieśmiałości. Gdy go minęła jeszcze raz się odwróciła, a on stał jak gdyby nigdy nic i wpatrywał się w nią z szokiem? Odwzajemnił delikatny uśmiech i zniknęła
mu z zasięgu wzroku. 

6 komentarzy:

  1. O.
    Ciekawy pomysł, nawet bardzo.
    Z przyjemnością poczytam o dalszych losach Hermiony.
    Pozdrawiam, em.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój boziu! Dziękuję za tak piękne słowa, aż mnie to wzruszyło! Nigdy czegoś takiego od nikogo nie usłyszałam :)
    Co do miniaturki, to niestety jest zbyt dłga bym mogła ją jeszcze dzisiaj przeczytać, choć bardzo bym chciała. Mam mnóstwo zadane i muszę uczyć się fizyki no i mówiąc krótko mam urwanie głowy.
    Obiecuję, że kiedy jutro dodasz II część przeczytam całość i skomentuję!
    Jeszcze raz dziękuję za te piękne słowa!
    Pozdrawiam,
    L.I

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna miniaturka, ciekawy pomysł, dobrze zrealizowany, choć czasami zdarzają się literówki i drobne błędy. Z przyjemnością przeczytam drugą część opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam, dokończ jak najszybciej tą miniaturkę ! :) Jest naprawdę świetna :D
    Życzę weny i pozdrawiam, Dramione True Love :)

    OdpowiedzUsuń