sobota, 23 listopada 2013

22.



     "Zazdrość - nieopłacalna forma wyrażania uczuć"




       Dziewczyna szybko zwróciła głowę w tym kierunku, podobnie jak jej towarzysz. Obydwoje byli zdezorientowani, a widok wściekłego rudowłosego chłopaka, wręcz biegnącego w ich stronę, sprawił, że dziewczynie żołądek podszedł do gardła. Zerwała się z miejsca i schowała za plecami Joe.
- Ukryj mnie! - Syknęła. Lavard spojrzał na nią zdumiony.
- Przecież cię widział! - Odparł równie cichym głosem.
- Wytłumacz mu, że mnie tu nie ma!
- Ale on tutaj idzie!
- Wymyśl coś! - Syknęła i delikatnie zsunęła się pod stół, nim wściekły Ronald zdążył podbiec do Ślizgona. Omiótł spojrzeniem chłopaka i towarzyszącą mu pustkę.
- Gdzie Hermiona?! - Zawołał zdyszany. Joe tak jak obiecał, przybrał zdziwioną i zmęczoną minę.
- Kto?
- HERMIONA! - Wręcz krzyknął, na co uczeń domu węża zmarszczył brwi i rozmasował sobie uszy.
- Spokojnie, nie wiem, nie widziałem jej dzisiaj... - mruknął bawiąc się różdżką i próbując zasłonić nogami skuloną Gryfonkę, która siedziała pod płachtą obrusu.
- Nie rób ze mnie głupka - warknął - chyba, że masz brązowe loki i cycki - zawołał ironicznie.
- Nie jesteś przemęczony? - Uniósł brew i zmierzył Weasleya spojrzeniem - chyba masz omamy - Ron zrobił się purpurowy i z całej siły tupnął nogą w ziemię, przy okazji krzycząc:
- Wiem, że tu jest! - Gdy Hermiona usłyszała głośny odgłos uderzającego trampka o twarde kafelki podskoczyła ze strachu i uderzyła głową w stół.
- Auć! - Pisnęła i złapała się za bolący czubek głowy. Gryfon uniósł wysoko jedną brew i nie spuszczając wzroku z Joe, podciągnął obrus do góry, gdzie obydwoje ujrzeli zgiętą w pół dziewczynę, zaciskającą mocno usta w grymasie i trzymającą się za powoli rosnącego guza na głowie. Otworzyła najpierw jedno oko, badając sytuację, a następnie drugie i posłała rudzielcowi błagające, a zarazem przepraszające spojrzenie.
- Ron, bo ja...
- Wyjdź z pod tego stołu, musimy poważnie porozmawiać! - Starał się żeby ton jego głosu był poważny, tak jak jego ojca, ale wyszło to trochę komicznie, co wyłapał chichoczący z całej sytuacji Lavard.
- Czego cieszysz gębę?! - Rzucił w jego stronę poirytowany.
- Ja?! - Wskazał na siebie dłońmi z całej siły opanowując swój śmiech - skądże znowu! - Hermiona w tym samym czasie wyszła z kryjówki i odciągnęła Ronalda na bok, posyłając Ślizgonowi przepraszające spojrzenie. Gdy wyszli na zewnątrz, skupił się wreszcie na jego byłej dziewczynie. Z jego twarzy odczytywała wiele emocji, ale na jej nieszczęście negatywnych.
- Wytłumaczysz mi proszę, dlaczego mnie oszukałaś?! - Syknął wymachując rękoma.
- Co? Ale, o czym ty mówisz? - Zapytała zdziwiona.
- Ty już dobrze wiesz, o czym mówię! A kto przepraszam mi nie powiedział nic o mojej własnej rodzonej siostrze?! - Zawołał mrużąc groźnie powieki. Hermiona wydęła usta i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Przecież chciałam, ale pobiegłeś na trening!
- Nie chciałaś, bo inaczej byś mnie złapała gdzieś i byś mi powiedziała, no! - Buntował się.
- Ronald! Uspokój się, nie masz, co się na mnie wyżywać, skoro i tak już wiesz, co się wydarzyło!
- Taka z ciebie przyjaciółka, że mi nie powiedziałaś, że moja siostra postradała zmysły i zakochała się w ŚLIZGONIE?! - Ostatnie słowo wręcz wypluł. Hermiona już czuła gotującą się w żyłach krew. Nie mogła uwierzyć, że nic do niego nie dociera. Dobrze wiedziała, że tak się to wszystko skończy. Była na niego zła.
- Jak możesz tak mówić?! To jest jej życie i ma prawo spotykać się, z kim chce! - Krzyknęła sztyletując go wzrokiem.
- Z kim chce? - Zawołał nerwowo - z kim chce?! On chce ją wykorzystać! - Nie dawał za wygraną.
- Nie żartuj sobie, Ronaldzie! Znam Blaisa i wiem, że taki nie jest! - Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Wiedziała, że to przeważy szalkę na jedną stronę, ale nie miała wyjścia pod naporem jego bezpodstawnych zarzuceń.
- Ty go znasz?! Kolejna wielbicielka Ślizgonów się znalazła! - Prychnął głośno odwracając się.
- Żadna wielbicielka, po prostu oni też są ludźmi! Nie wszyscy - dodała po namyśle.
- Jasne, broń ich teraz! - Spojrzał jej w oczy.
- Nikogo nie bronię! Chcę ci przetłumaczyć, że to jest jej wybór i go nie zmienisz! - Warknęła - A bynajmniej ja na to nie pozwolę, abyś wtrącał tego swojego nochala w jej związek! - Dźgnęła go palcem wskazującym w klatkę piersiową - za dużo przeszli, żebyś to teraz wszystko zepsuł!
- Popierasz to?! Nie wierzę, tobie już też mózg wyprali?! Niech ten cały Zabini się cieszy, że leży w Skrzydle, bo bym mu kości połamał! - Syknął bardziej do siebie, niż do Hermiony. Ona zaś wywróciła oczami i poprawiła torbę na ramieniu.
- Nie wydurniaj się Ronaldzie i zostaw ich w spokoju.
- Po moim trupie! - Krzyknął.
- Jak zobaczę, że mieszasz się do tego, to osobiście spuszczę ci takie lanie...
- Tylko Harry mnie rozumie! - Przerwał jej i zabierając swoje rzeczy pognał w stronę schodów na wieżę.
- Jasne! - Krzyknęła za nim ironicznie i pokręciła głową. Jej ciśnienie wzrosło, jakby przed chwilą ganiała się z trollem. Westchnęła głęboko i wróciła do Wielkiej Sali, ale nikogo już tam nie było. Zdziwiona rozejrzała się dookoła, niestety nigdzie nie widziała jej przyjaciela. Wypuściła powietrze ze świstem i wyszła kierując się do swojego dormitorium. Ten dzień był zbyt długi, a ona zasługiwała na chwilę relaksu. Spokojnie powoli pokonywała kolejne stopnie schodów, zakręty, aż wreszcie dotarła do obrazu szumiącego morza. Wypowiedziała hasło i wtopiła się w tło, znajdując się w Pokoju Wspólnym. Zachariasz właśnie wesoło gaworzył ze swoim przyjacielem z rocznika, a Emily siedziała naburmuszona pod ścianą, kolejny raz malując paznokcie. Hermiona wywróciła jedynie oczami, wcześniej machając Puchonowi i weszła do swojego pokoju. Nie minęło kilka sekund, po zamknięciu drzwi, a po całym Pokoju Wspólnym rozległ się przerażający krzyk Gryfonki. Smith zerwał się na równe nogi, wraz z kolegą, a Draco Malfoy wybiegł ze swojego dormitorium najwyraźniej wyrwany z drzemki. Obydwoje spojrzeli na siebie i na nie przejętą kompletnie Emily i pobiegli w stronę pokoju Hermiony. Otworzyli drzwi, a to, co tam zobaczyli przerosło ich samych. Pokój był w istnym chaosie. Wszędzie walały się porozrzucane i podarte ubrania. Kosmetyki i płyny były porozlewane po całym pokoju, biżuteria rozerwana na malutkie kawałeczki, poduszki wyprute z piór, a wszystkie książki były porozrywane na malutkie kawałeczki. Całość wymazana była obrzydliwą zieloną mazią a na ścianie wymalowany był napis:
"Może to nauczy cię trzymać się z dala od cudzych chłopaków!". Dopiero, gdy ich wzrok padł na Hermionie ich przerażenie sięgnęło zenitu. Dziewczyna stała z różowym odcieniem włosów, paskudnym makijażem i kusej sukience bez ramiączek w kolorze ostrej czerwieni. Wyglądała jak typowa pani lekkich obyczajów.
- Emily... - syknął Draco wychodząc z pomieszczenia i podszedł do stolika, przy którym siedziała niczym nie wzruszona Krukonka.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Zapytał z nienawiścią w głosie.
- Ale, co? - Udała zdziwienie?
- Nie kręć, tylko się lepiej przyznaj, dla własnego dobra - pochylił się nad nią, a jego głos sprawiał, że przechodziły ją ciarki.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła zbliżając twarz równie blisko, a następnie wstając i wymijając go zgrabnie. Zdenerwowany do granic możliwości, nie wytrzymał całego ciśnienia i wyjął różdżkę rzucając zaklęcie.
- Densaugeo! - Krzyknął i nim ktokolwiek zdążył się zorientować, Emy wygięła się w potężny łuk i zapiszczała głośno. Odwróciła się do rozgniewanego blondyna, a jej jedynki sięgały brody. Zachariasz wraz ze swoim przyjacielem wybuchli nieopanowanym śmiechem, co sprawiło, że Krukonka poczuła złość aż w cebulkach włosów. Wyjęła swoje drewienko i z istną nienawiścią w oczach skierowała je na Dracona.
- Ty wtrentny zakamany dupu! - Powiedziała, ale jej wymowa była teraz uzależniona od wystających zębów. Sam arystokrata i poszkodowana Gryfonka nie mogli opanować śmiechu.
- Jezep! - Zaklęcie, które wypowiedziała nie zadziałało, poprzez złą wymowę. Dziewczyna rozszerzyła ogromnie oczy i spojrzała z rozpaczą na zęby w lustrze.
- Zdemij to ze mnie! - Rzuciła się na Malfoya z pięściami. Chłopaka złapał ją w talii i odepchnął od siebie.
- Jak odwrócisz ten czar - wskazał palcem na Hermionę. Emy zacisnęła mocno dłonie i rzucając na nich pogardliwe spojrzenia odczarowała Granger, a zgodnie z obietnicą, Malfoy ją.
- TO JESZCZE NIE KONIEC, SZLAMO! - Ryknęła i wybiegła z pokoju. Hermiona upadła na kolana i zaczęła głośno dyszeć pod wpływem nagłych zmian w jej organizmie.
- Reparo - szepnął nad nią Ślizgon. Zepsute rzeczy poskładały się w jedną całość, a po zaklęciu ' Chłoczyść ' wszystko ustawiło się na swoje miejsce.
- Nic ci nie jest, Miona? - Zapytał Zachariasz pomagając jej wstać.
- Nie, dziękuję wam - szepnęła spoglądając przelotnie każdemu w oczy i usiadła na fotelu w swojej sypialni. Chłopcy chwilę ją obserwowali.
- Dobra, to my idziemy. Jakbyś czegoś potrzebowała to mów - powiedział Smith używając gestykulacji i wyszedł z Pokoju Wspólnego. Nastała głucha cisza, która przerywana była tykaniem zegara. Żadne nie chciało się odezwać pierwsze, chociaż nie jest to do nich podobne. Dziewczyna westchnęła głęboko i wstała z fotela wbijając swój zaciekawiony wzrok w blondyna.
- Chcesz coś jeszcze? - Mruknęła kładąc dłonie na biodrach.
- Pogadać...
- Daj spokój, Draco - powiedziała prawie, że przez łzy. Nie mogła mu wybaczyć tego jak ją potraktował, nie chciała. Starała sobie jak najmocniej wbić do głowy, że to jest kolejna zagrywka z jego strony, która ma za zadanie tylko znowu ją okręcić wokół palca i jak już będzie wystarczający zaspokojony, porzucić i zostawić. A na to nie chciała pozwolić.
- Dlaczego nie chcesz? - Zapytał z grymasem na twarzy.
- Nie drążmy tego tematu, ok? Już ci powiedziałam, nie idę z tobą na żaden bal, ani nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia - wydusiła starając się, aby jej głos był wystarczająco dobijający. Każde z tych słów wbijało jej się w serce z ogromną siłą, dlatego dalszy ciąg tej rozmowy, mógłby mieć fatalne skutki. Pragnęła mimo własnej woli zamknąć ten rozdział w swoim życiu. Starała sobie wbić do głowy, że to jest koniec tej beznadziejnej sytuacji z Ślizgonem, a wszelkie chociażby w najmniejszym stopniu przyjemne chwile, chciała wyrzucić w otchłań własnej siebie. Jednak nie było to takie proste. Spojrzała w jego stalowe tęczówki i z wielkim bólem odwróciła się od niego i zniknęła za drzwiami łazienki. Powtarzała sobie, że musi być silna, że nie może się złamać, była to jej modlitwa, tylko jeszcze nie wiedziała dokładnie, do kogo.

~~~

            W Zamku panowała fantastyczna atmosfera. Już od rana duchy i nauczyciele przystrajali Wielką Salę do Balu Halloweenowego. Mnóstwo dziewcząt jak i chłopców wyruszyło z rana do Hogsmade mając jeszcze w planach kupić kreacje bądź dodatki na dzisiejszy wieczór. Po korytarzach przechadzały się grupki znajomych z przyjezdnych szkół, rozmawiając z uczniami Hogwartu. Sekundy, minuty, godziny płynęły wszystkim niczym woda z kranu. Nim ktokolwiek się zorientował wybiła godzina piętnasta na przeogromnej tarczy zegara przy wejściowej bramie. To jeszcze bardziej spotęgowało pośpiech i podekscytowanie wśród osób od czwartej klasy w z wyż. Jednak nie wszystkich pochłonęła aura balowych przygotowań. Hermiona Granger ubrana w dresowe spodnie, ciepłą bluzę, kurtkę, czapkę, rękawiczki i sportowe buty, robiła kolejne kółko wokół jeziora. Nie liczyła już które, po prostu biegła. Raz szybciej, raz wolniej, maszerowała i stała spoglądając na taflę jeziora. Cała złość i rezygnacja, które dopadły ją dzisiaj z rana, przelała najpierw na swojego biednego kotka Krzywołapa, później na jakieś trzecioklasistki, a na końcu postanowiła wyrzucić z siebie wszystkie te negatywne emocje i usunąć się z drogi dzisiejszym imprezowiczom. Nie była zła na sam fakt, że nie idzie na ten bal, ponieważ nie ma z kim, ale na to, jak to wszystko się potoczyło. Z Draconem ucięła jakiekolwiek rozmowy, ponownie. Ginny po wyjściu ze szpitala również nie miała dla niej czasu, gdyż większość wieczorów spędzała z Blaisem. Nie miała jej oczywiście tego za złe, ale cóż mogła poradzić. Joe wiele razy chciał z nią porozmawiać, podobnie jak Ronald, ale nie miała ochoty na zwierzania się i czyjeś kłopoty. Fakt, faktem zachowała się tutaj bardzo egoistycznie, ale nie potrafiła sobie z tym poradzić, dlatego musiała dzisiaj odreagować. Od dziesiątej rano, nikt jej nie widział. Nie pomyślała nawet, że ktoś może jej szukać bo, po co? Każdy był zajęty dzisiaj sobą. Nikomu nie była dzisiaj potrzebna, a cały wieczór miała zamiar przespać, dlatego teraz chciała się zmęczyć, jak tylko się da. Rozpoczęła kolejne kółko...

~~~

- NIE UWIERZYCIE! - Pansy wpadła do pokoju swoich współlokatorek z ogromnym uśmiechem na twarzy i zaczęła tańczyć na środku pokoju. Dziewczęta spoglądały na nią z istnym podziwem, oczekując na historię, która wprawiła ją w takowy humor.
- Co? Wygrałaś milion galeonów? - Zapytała ironicznie Dafne. Pansy zmierzyła ją posępnym wzrokiem i położyła dłonie na biodrach.
- Lepiej! - Nie dała się sprowokować.
- McGonagall powiedziała, że masz W z transmutacji - zaśmiała się Astoria, na co chwilę później oberwała poduszką.
- Ej! - Krzyknęła trzymając się za pięknie upięte włosy. Szybko podbiegła do lustra i z ulgą stwierdziła, że nic im się nie stało.
- Masz szczęście - burknęła.
- No dalej, dalej! Nie macie więcej pomysłów? - Chichotała wskakując na łóżko i patrząc na nie z góry.
- No nie, dawaj - mruknęła Ann.
- Granger zwiała z Hogwartu, bo podobno nikt jej nie zaprosił! - Zaczęła się śmiać jak opętana, a dziewczęta spojrzały po sobie zdziwione.
- No i to cię tak cieszy? - Zdziwiła się Dafne.
- A was nie? Będę miała powód do nabijania się przez kolejne kilka miesięcy - zaszczebiotała zakładając nogę na nogę. Astoria pokręciła głową unosząc brwi i powróciła do wykonywania makijażu, bez zbędnego komentowania. Dafne również zostawiła sytuację bez słowa i wróciła do rozplątywania wałków z głowy Ann.
- Nic nie powiecie? - Odparła naburmuszona po kilku minutach.
- Pansy, nie interesuje nas żadna Granger. Szczerze? Mam ją głęboko w dupie - westchnęła starsza z sióstr Greengras - dla mnie mogłaby nawet zginąć i bym się nią nie przejęła - wzruszyła ramionami.
- Za to ty ostatnio, co chwilę o niej gadasz, uszy więdną - dodała Ann. Parkinson zmierzyła je spojrzeniem.
- Chyba wam na mózgi padło!
- Albo tobie! Zakochałaś się? - Zapytała Astoria trzymając w dłoni tusz do rzęs i śmiejąc się. Ślizgonka prychnęła głośno i odwracając się na pięcie wyszła trzaskając drzwiami.

~~~

- Harry, nie widziałeś gdzieś może Hermiony? - Zapytał Joe, gdy spotkał Gryfona jak wracał z Łazienki Prefektów. Wybraniec zmarszczył brwi i chwilę się zastanowił przybierając na twarz dziwną minę.
- Nie, dzisiaj nie.. - bąknął zdziwiony.
- Kurde szukam jej od rana, nie było jej w Pokoju Wspólnym Prefektów, ani też u was w wieży. Nikt jej w sumie nie widział - powiedział już nieco zaniepokojony.
- Zapytam Ginny może ona coś wie - powiedział Harry i obydwoje skierowali się do portretu Grubej Damy. Po wypowiedzeniu hasła weszli do środka i poprosili jakąś dziewczynę, aby zawołała Weasley. Po niespełna kilku minutach zjawiła się w salonie w powyciąganym dresie i z wałkami na głowie. Chłopcy nie zwracając na to uwagi i od razu przeszli do rzeczy.
- Widziałaś dzisiaj Hermionę? - Zapytał Joe. Ginny pokręciła z przeczeniem głową.
- Nie, a coś się stało?
- Nie ma jej w zamku od rana. Nikt nie wie gdzie ona się podziewa, powinna się przecież przygotowywać do balu... - westchnął Potter marszcząc brwi i spoglądając na Ślizgona.
- Właśnie, wiesz z kim miała iść? - Zapytał dziewczyny. Zrobiła ogromne oczy i spojrzała po nich z cierpiętniczą miną.
- Nie powinnam wam mówić, prosiła mnie abym...
- Ginn, tu chodzi o Mionę, musimy ją znaleźć - powiedział Potter. Dziewczyna przełknęła ślinę i westchnęła głęboko.
- Ona mnie za to zabije...
- I tak by się każdy dowiedział - wzruszył ramionami, a ona po chwili namysłu mu przytaknęła.
- Dobrze, ostatni raz jak z nią rozmawiałam, a to było przed tym... - spojrzała na nich znacząco, mając na myśli pobyt w Skrzydle Szpitalnym - mówiła, że zaprosił ją Malfoy.
- MALFOY?! - Zawołał zdziwiony Potter.
- Cicho! - Syknęła w jego kierunku, a on obdarzył ją przepraszającym wzrokiem. Lavard zmarszczył brwi i podrapał się po głowie.
- Dobra nie ma, co. Idę jej szukać dalej - powiedział i odwrócił się na pięcie.
- Jakby, co to daj znać! - Zawołała młoda Weasley. Pokiwał głową i wyszedł z salonu Gryfonów.

~~~

- No, no Diable. Wyglądasz całkiem, całkiem - powiedział blondyn, gdy wszedł do swojej sypialni. Wraz ze swoim przyjacielem szykowali się w Pokoju Prefektów, aby nikt im nie przeszkadzał. Mieli jedynie dwie godziny do rozpoczęcia się balu, a oni już byli wykąpani, wypachnieni i ubrani w smokingi.
- Dziękuję, u ciebie też jakoś ujdzie - powiedział brunet i obydwoje się zaśmieli. Usiedli na fotelach, a Draco rozlał do kwadratowych szklanek Ognistej Whisky.
- No to mamy godzinkę do balu - stwierdził Blaise spoglądając na zegarek - za trzydzieści minut ruszę po Ginny i zejdziemy pod Wielką Salę.
- Ty to masz dobrze - zaśmiał się Malfoy i zamoczył usta w trunku.
- Ej właśnie Smoku. A ty z kim idziesz? - Zapytał zdziwiony.
- W sumie to... - nie dane mu było dokończyć, gdyż rozległo się bardzo głośne dudnienie w drzwi. Chłopak zerwał się na równe nogi i podszedł do nich. Nacisnął na klamkę, a w wejściu ujrzał zmachanego Joe.
- Cześć - powiedział łapiąc oddech.
- Cześć - podał mu dłoń - właź - zaprosił go gestem do środka. Chłopak również był już ubrany w czarną szatę wyjściową i miał ładnie ułożone włosy. Spojrzał po chłopakach, którzy jak zwykle rozpoczynali imprezy szybciej niż wszyscy.
- Coś się stało? - Zdziwił się blondyn.
- Tak, słuchaj - wziął jeszcze jeden oddech, aby uspokoić przyspieszoną akcję serca, a w tym czasie Draco podał mu szklankę z Whisky, aby umorzył suchość w gardle.
- No dawaj - ponaglił go.
- Idziesz na bal Hermioną, tak? - Spojrzał na niego unosząc brwi. Arystokrata westchnął głęboko i wsadził dłonie do kieszeni.
- Tak się składa, że nie.
- Jak to nie? - Zawołał ponownie się denerwując.
- No nie, pokłóciliśmy się, powiedziała, że nie chce ze mną iść - dodał wypijając alkohol ze swojej szklanki.
- No do cholery jasnej! - Warknął Joe i również zerując szklankę, odstawił ją na stolik i zmierzał pędem ku drzwi.
- Ej, a co się dzieje? - Zainteresował się Zabini.
- Właśnie nie wiem, Hermiona zniknęła! - Rzucił jedynie na odchodne. Przyjaciele spojrzeli po sobie zdziwieni i nie wiele myśląc złapali marynarki i wybiegli za Ślizgonem.

~~~

            Nie miała już siły biegać, a na dworze zrobiło się ciemno. Z westchnieniem zmierzała w kierunku zamku, aby wreszcie zaszyć się w swoim pokoju, w swoim łóżku, ze swoim kotem. Tak, to był najlepszy plan jaki mogła teraz wykonać. Otrzepując się przed wejściem na dziedziniec, rozpięła kurtkę i weszła do zamku. Mijała sporo ludzi, którzy poubierani w piękne szaty stali cali podekscytowani przed Wielką Salą. Spuściła głowę w dół i ruszyła korytarzem do schodów. Gdy już była kilka metrów przed nimi, nagle ujrzała trójkę pędzących chłopaków, których czarne marynarki powiewały za nimi. Niestety w przeciwieństwie do niej, oni jej nie zauważyli, a skutki były niezbyt ciekawe. Rozległ się jedynie pisk i ogromny huk upadającej osoby na posadzkę. Chłopcy zdziwieni stanęli i obrócili się za siebie, gdzie leżała na ziemi Hermiona. Była roztrzepana spocona i w ubrudzonych dresach. Jej mina wyrażała ogromny grymas i a dłonie powędrowały za głowę, w którą się uderzyła. W około nich zebrał się tłum uczniów przyglądających się ze śmiechem, całej sytuacji.
- Granger, to ty?! - Zawołał Malfoy. Stanęli tuż nad nią.
- Jezu, jak dobrze, że się znalazłaś - westchnął Joe.
- Gdzieś ty była? - Zapytał Zabini. Po fali pytań i westchnień otworzyła oczy, a wzrok, którym ich obdarzyła oznaczał jedno.
- PODNIEŚCIE MNIE Z TEJ POSADZKI, PACANY! - Warknęła głośno.
- To na pewno Granger - mruknął Malfoy i patrzał jak Blaise i Lavard rzucili się, aby pomóc jej wstać.
- Czy wyście oszaleli?! - Pisnęła zdenerwowana. Jej wygląd nie oznaczał nic dobrego, a w mieszance ze złym humorem, dawał na prawdę niebezpieczny wybuch.
- Opanuj się Granger, to wszystko twoja wina - skwitował blondyn. Przeniosła na niego swoje wściekłe spojrzenie.
- Przeze mnie?!
- Biegliśmy cię szukać! Gdybyś gdzieś nie polazła na cały dzień jak zwykle, tylko jak człowiek siedziała i szykowała się do balu, jak wszystkie inne dziewczyny...
- Nie jestem wszystkie inne! - Warknęła zbliżając się do niego niebezpiecznie - nie waż się mówić, że to moja wina, bo to wszystko przez ciebie, ty parszywa, wstrętna, zgniła, fretko!
- Granger nie przeginaj, bo inaczej będę musiał użyć wobec ciebie siły.
- Ty sobie ewentualnie możesz pogwizdać!
- Granger, buszowałaś z ogrami, że tak się odzywasz? - Syknął w jej stronę.
- Coś ty powiedział?!
- Już sam twój wygląd na to wskazuje...
- JESTEŚ ZWYKŁYM DUPKIEM! - Prychnęła i odwróciła się na pięcie.
- NIE! - Krzyknęła w stronę Joe i Zabiniego, którzy chcieli iść za nią. Gdy ponownie skierowali wzrok, zniknęła im z pola widzenia. Obydwoje spojrzeli się na Dracona.
- No, co?!
- Pięknie, świetnie! - Skwitował Joe i zrezygnowany ruszył do lochów. Blaise podszedł do niego kręcąc głową.
- No tak to na bank, nie pójdziecie na ten bal.
- Nie miałem wcale zamiaru...
- Jasne - przerwał mu i również zostawił go samego. Gdy obejrzał się wokół siebie, spora liczba osób wpatrywała się w niego z zaciekawieniem. Bez słowa przybrał swoją maskę na twarz i ruszył do Pokoju Prefektów.


~~~

            Gdy tylko ujrzał ją jak wychodzi ze swojego dormitorium, miał wrażenie, że jego cały świat zawirował wokół niego. Jej krótkie blond loki, były teraz idealnie proste i sięgały do ramion. Delikatny makijaż podkreślał jej wystające urocze kości policzkowe i duże oczy. Sukienka była bez ramiączek, do połowy talii składała się z gorsetu i później rozchodziła się w delikatne kontrafałdy. Z tyłu związana była kokardą, a całość była w kolorze pastelowego błękitu. Wysokie czarne matowe szpiki i czarna torebka doskonale komponowały się z biżuterią, którą dobrała. Podeszła spokojnie do jej chłopaka, który również wyglądał powalająco.
- Witaj piękna - szepnął całując ją w dłoń. Dziewczyna zachichotała i przyłożyła mu dłonie do policzków, składając na ustach namiętny pocałunek.
- Witaj Harry, wyglądasz cudownie przystojniaku - zachichotała.
- Przy tobie Megan, to ja dzisiaj jestem szarą myszką - pocałował ją w gołe ramię. Posłała mu szczery uśmiech, chwyciła pod ramię i wyszli z salonu przyjezdnych.


~~~

            Ginny miała włosy ułożone w delikatne spirale, a makijaż wykonała dosyć ostry, ale czuła się w nim wspaniale. Jej kreacja była efektem spędzenia kilku godzin na przymierzaniu i chodzeniu po sklepach. Była w kolorze czerni, z drobinkami brokatu. Idealnie przylegała do jej ciała, kończąc się w połowie uda. Dekolt był w kształcie kwadratu, ukazując napięte i dość kształtne piersi. Ramiączka były grubsze, a z tyłu była idealnie gładka pod sam kark. Wysokie czarne brokatowe szpilki i czarna torebka utrzymywały się w jednym kanonie. Uśmiechnięta poprawiła jeszcze usta błyszczykiem i spokojnie wyszła z dormitorium. Gdy przeszła przez obraz Grubej Damy, na jej ustach zagościł ogromny uśmiech. Blaise stał oparty o kamienne balustrady w czarnym smokingu. Jego włosy były ułożone w artystyczny nieład, a dwudniowy zarost dodawał seksapilu. Gdy ją zobaczył, nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Czemu nic nie mówisz? - Zapytała po chwili milczenia. Chwycił delikatnie jej dłoń i okręcił wokół jej własnej osi. Mimo wysokich szpilek i tak była od niego niższa. Spoglądał na nią jak na największy skarb w jego życiu.
- Odebrało mi mowę - powiedział, a ona się zarumieniła - wyglądasz niebiańsko - pocałował ją delikatnie, a ona wtuliła się w jego pierś.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - pogłaskał ją po ramieniu i chwycił rękę.
- To będzie nasz wieczór - zaśmiał się i ruszyli po schodach w dół.

~~~

            Poczuł jej delikatne dłonie na swoich oczach. Nie musiał zgadywać kto to, ponieważ od razu wiedział, że to ona. Poznałby wszędzie zapach jej włosów, jej perfumów, po prostu jej. Obrócił się szybko w jej stronę i złożył na ustach pocałunek śmiejąc się.
- Mnie na to nie nabierzesz kochanie - mruknął delikatnie, a ona uśmiechnęła się i zarzuciła mu dłonie na kark. Chwycił ją w pasie i okręcili się kilka razy.
- Wyglądasz cudownie.
- Nie widziałeś jeszcze mnie całej - żachnęła, gdy ją postawił.
- Nie muszę i tak wiem, że wyglądasz - posłał jej czarujący uśmiech.
- Dziękuję Joe.
- Nie masz za co, Eliza - stwierdził i objął ją w pasie.

~~~

- Co za kretyn, już ja mu pokażę - mruczała pod nosem Hermiona biegając po swoim pokoju. Docinki Dracona jedynie spotęgowały jej ciśnienie, którego nie potrafiła się dzisiaj pozbyć. Nie mogła tego tak zostawić, była przecież Gryfonem! A Gryfoni się tak nie zachowują. Była zdeterminowana w stu procentach, nie odpuści mu tego. Ogry! Phi! Jeszcze tego pożałuje mruczała do siebie. Jej prysznic trwał siedem minut, a ułożenie włosów dziesięć. Podobnie makijaż, który o dziwo wyszedł jej za pierwszym razem. Nie miała czasu na zbędne przemyślenia, dzięki zaklęciom, które wyszperała ostatnio w bibliotece, fryzura od razu była taka jaką chciała, a makijaż idealnie dopasował się do jej twarzy. Nie miała zbyt wiele czasu, ponieważ za piętnaście minut rozpoczyna się bal. Miała w nosie to, że przed chwilą pół Hogwartu widziało ją w stanie rozkładu, teraz pokaże wszystkim, a zwłaszcza tej parszywej fretce, co to znaczy ładnie wyglądać. Wyciągnęła z szafy karton z kreacją, którą dostała od Ginny i z uśmiechem zaczęła ją ubierać. Była również w kolorze czarni z drobinkami brokatu. Zakrywała cały dekolt, za to plecy były odkryte aż do samego tyłka, kończyła się w połowie uda i idealnie przylegała do ciała, ukazując jej kształty. Gdy zobaczyła się w lustrze zrobiła zdziwione oczy i delikatnie starał się ściągnąć ją jeszcze niżej.
- Co za wariatka - westchnęła myśląc o swojej przyjaciółce, ale nie miała teraz z byt wiele czasu na to. Podbiegła do szafy i wyciągnęła z niej wysokie czarne szpilki, które zakupiła ostatnimi czasy w Hogsmade. W złotą małą kopertówkę wpakowała wszystkie potrzebne rzeczy. Założyła również złoty łańcuszek, bransoletkę i kolczyki. Gdy ponownie stanęła przed lustrem, ujrzała przed sobą zupełnie inną osobę. Jej włosy pierwszy raz od dłuższego czasu układały się w delikatne spirale i musiała przyznać, że ich długość była równie szokująca, gdyż sięgały sporo za piersi. Czarno szary cień do powiek z czarną kreską eyelinerem pokreślił jej oczy, mocno wytuszowane rzęsy sprawiły, że jej spojrzenie było na prawdę przeszywające. Podkreśliła również policzki brązem i pomalowała usta. Nie wiele więcej myśląc, uniosła wysoko głowę i ruszyła do Wielkiej Sali. Chwilę jej zajęło dostanie się do niej z powodu wysokich szpilek, a ku jej zdziwieniu wrota były zamknięte. Wciągnęła głośno powietrze i otworzyła je dość szeroko, sprawiając, że wszyscy, którzy właśnie zasiedli przy stolikach, aby zjeść kolację skierowali swój wzrok na nią. Poczuła jak na jej policzkach pojawiają się liczne rumieńce...

            Draco nie mógł oderwać od niej wzorku. Właśnie w tym momencie zapomniał o wszelakich podziała na czystość krwi, zapomniał o dumie, zapomniał o swoich zasadach. Jedyną rzeczą, którą teraz pragnął zrobić to podejść do niej i złożyć na jej ustach pocałunek. Nie mógł wysiedzieć na miejscu, dopóki nie ujrzał czegoś, co sprowadziło go na ziemie. Poczuł jak fala nieprzyjemnych dreszczy przechodzi jego ciało, a powtórka z przed kilku lat się powtarza...
           
                 Krum podszedł do niej i stając na baczność wysunął w jej kierunku dłoń. Widać było, że jej wzrok był zagubiony, ale stanowczy. Chciała ze wszystkich sił pokazać, że nie da się prowokować jednemu delikwentowi, który teraz dobitnie patrzał na nią.
- Uczyń mi ten zaszczyt i jednak spędź ze mną ten wieczór - powiedział w jej kierunku, a ona obdarzyła go delikatnym uśmiech i gdy już miała ująć jego dłoń, tak jak w czwartej klasie, na sali rozległ się dźwięk odsuwanego głośno krzesła i przez środek sali właśnie maszerował nie, kto inny tylko Draco Malfoy. Nie zwracał teraz uwagi, na to, co wszyscy powiedzą. To był ten moment, o którym mu kiedyś mówiła, że nadejdzie, gdy uświadomi sobie, co jest dla niego najważniejsze. Chciał wreszcie jej pokazać, że to wszystko, co robi, jest po to, aby jej zaimponować, a nie, żeby ją zdenerwować. Patrzała na niego zdziwiona, a zaraz obok niej stał również zdezorientowany Krum. Draco stanął kilka metrów przed nią i kompletnie nie zwracając uwagi na Wiktora, ukłonił się przed nią delikatnie.
- Nie wiem czego tu szukasz Krum, ale Hermiona już ma partnera na ten wieczór - powiedział w dalszym ciągu patrząc głęboko w jej oczy i wysunął w jej kierunku swoją dłoń. Jej serce biło jak oszalałe, gdyż nie spodziewała się, że to wszystko tak się potoczy. Przygryzła delikatnie wargę i ku zaskoczeniu wszystkich na tej sali dokonała wyboru...


wtorek, 12 listopada 2013

Miniaturka cz. II "Wspomnienia są czymś, co zostaje w pamięci. Miłość jest tym, co zostaje w sercu"




 Jest to dla mnie bardzo ważne opowiadanie, ponieważ poniekąd byłam związana z taką sytuacją. Inspiracją dla mnie był również film, który ostatnio obejrzałam setny raz z kolei 'I że Cię nie opuszczę...". Jest to typowy wyciskacz łez, romansidło, ale mną wstrząsnęło bardzo, ponieważ tak jak już mówiłam, w pewien sposób miałam związek z tą historią.
    Bardzo Was wszystkich proszę - tych, którzy to czytają - aby nawet jeśli nie zostawiają po sobie śladu w zwyczajnych notkach, zostawili pod tą Miniaturką. Jest dla mnie ona ważna, pomimo tego, że może nie jest napisana cudownie i językiem zupełnie literackim, ma pewnie sporo błędów. Przyjmę krytykę i pozytywne komentarze,
 dlatego proszę Was oceńcie to, ten jeden raz. 

~~~~~~~






- Draco? Draco? Idziemy? - Wołała do niego wysoka blond kobieta, która machała ręką mu przed oczami. Mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na nią zdezorientowany.
- Tak, tak idziemy - odparł widząc jej ostre spojrzenie.
- Pomogę ci mamo - powiedział zabierając bagaż od starszej kobiety i łapiąc za dłoń swojej narzeczonej. Byli odebrać jego matkę z dwudniowych badań kontrolnych. Nie spodziewał się, że będąc tutaj ją spotka. Zwłaszcza w tak dobrej kondycji i świetnym humorze. Dowiedział się od lekarzy, że amnezja nie ustępuję i w najbliższym czasie nie powróci do zdrowia. Wiedział również, że wróciła do Weasleyów, co go bardzo zdziwiło, ale przecież, co on mógł? Nie było dnia, w którym by o niej nie myślał. Wiele razy chodził naburmuszony, nie mógł zrozumieć swojego zachowania, nie chciał o niej myśleć, przecież powinna być dla niego nic nieznaczącą dziewuchą. To nie miało prawa się zmienić, a tym bardziej, że za dwa miesiące miał wziąć ślub. Wszystko to go przerastało. Znał swoje odczucia i wiedział, że jeżeli dopuści do ożenku już nigdy nie będzie szczęśliwy. A na pewno nie przy boku Astorii Greengras. Co jednak go trzymało przy niej? Sam nie wiedział. Może fakt, że ona go kochała i to całym sercem, nawet jak nie jego, to pieniądze. Jedyne, co go na razie cieszyło, to fakt, że nie miała dostępu do majątku rodzinnego, lecz po ślubie to się zmienia. Miał jeszcze trochę czasu na zastanowienie się, ale co potem? Nie znajdzie sobie nikogo, ponieważ nie obdarzy żadnej kobiety takim uczuciem, jakie czuje do Hermiony. Tak, nie bał się do tego przyznać. Po wielu kłótniach z samym sobą, wielu libacjach alkoholowych z Blaisem, który pomagał mu w jego sytuacji, doszedł do wniosku, że jeżeli przez te prawie dwa miesiące nie mógł o niej zapomnieć, chociaż na chwilę, a to, co miał w sercu, dalej paliło się żywym ogniem, to musi być coś na rzeczy. Zabini jak to on, od razu rzucał takie ogromne i dobijające słowa, jak 'kochasz ją!' 'zakochałeś się'! A on zwyczajnie uważał, że miłość nie istnieje i nie dał się przekonać. Był teraz w stanie zadurzenia, ale wierzył, że to przejdzie. Dlaczego? Ponieważ nie miało prawa być inaczej. Ona jest mężatką, nawet jeśli nic nie pamięta, to on nie wybaczyłby sobie, gdyby z tego skorzystał i próbował w ten sposób spłacić dług wobec niej, który zaciągnął w szkole. Nie miałby odwagi patrzeć jej tak po prostu w oczy.
            Wszystkie jego przemyślenia zostały zgniecione właśnie dzisiejszego dnia. Gdy zobaczył ją jak idzie po korytarzu uśmiechnięta od ucha do ucha, w bardzo dobrej formie, jego serce ponownie załomotało w klatce piersiowej. Ne mógł uwierzyć, że gdy go zobaczyła, na jej policzkach wstąpiły rumieńce, nie chciało mu się wierzyć, że posyłała mu uśmiech, miał wrażenie, że to wszystko było jedną wielką fatamorganą, dopóki jego pięknego stanu nie zakłócił oschły i gorzki głos Astorii:
- To była Granger? Wreszcie pogodziła się ze swoją szafą i lustrem? Wyglądała niczego sobie, ale to i tak nie zmienia faktu, że szlam czuć od niej na kilometr - śmiech, który po tym usłyszał, sprawił, że miał ochotę złapać ją za tlenione blond włosy i zgnieść jej czaszkę. Z wielkim trudem się powstrzymał, co skutkowało jego milczeniem przez całą drogę do domu.
~~~


            Hermiona po wyjściu ze szpitala udała się w stronę Banku Gringota, o którym opowiadał jej Harry. Zostawił jej do niego klucz, dlatego postanowiła sprawdzić ile ma na swoim 'koncie'. Razem z goblinem przejechała podziemia ogromnego gmachu, nie odzywając się ani słowem. Cały ten wystrój i one-dziwne stwory przerażały ją do tego stopnia, że gdy tylko wysiedli pod jej skrytką, miała już ogromną ochotę wracać i wyjść z tego obskurnego miejsca. Gdy otworzył jej skarbiec, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Całe pomieszczenie było wypełnione złotymi monetami, które połyskiwały w blasku świecy, którą trzymała w dłoni. Kilka razy odważyła się zapytać goblina, czy to na prawdę jej, aby później wybrać z niego tyle ile sądziła za potrzebne jej dzisiejszego dnia. Po wyjściu z Banku, jej kolejnym celem było udanie się do Ministerstwa Magii, skąd wybrała kilka potrzebnych jej dokumentów. Następnie udała się do spokojnej kafejki wraz z trzema gazetami ogłaszającymi mieszkania w centrum Londynu. Popijając kawę i zajadając się ciastkiem pozaznaczała stosowne według niej miejsca i rozpoczęła poszukiwania jej własnego 'gniazdka'. Zdawała sobie sprawę, ze skutków jej wyborów, ale w głębi duszy wiedziała, że jeżeli nie spróbuje to będzie żałować. Nie mogła całe życie oszukiwać siebie i ludzi dookoła. Wiele zawdzięczała Weasleyom, ale nadszedł czas, aby mogła już powiedzieć wszystkiemu stop i rozpocząć jej własne życie.
            Spotkała się z bardzo sympatycznym mężczyzną, gdzieś w wieku około trzydziestu lat pod jednym z umówionych mieszkań i razem rozpoczęli poszukiwania. Pomimo utraty pamięci, Hermiona nie należała do osób zdecydowanych. W jednym za mało miejsca, w innym za dużo pokoi, w tym nie podobało się rozmieszczenie i wielkość pokoi. Tu brzydki widok, tu za daleko do centrum. Tam brzydka dzielnica, a tam nie za przyjemny zapach. Tutaj gburowaci sąsiedzi, tam brak ochroniarzy. Po kilku godzinach odwiedzania przeróżnych mieszkań, zarówno przestrzennie jak i cenowo, jej przedstawiciel był już na prawdę zmęczony.
- Przed nami ostatnie mieszkanie, jeżeli nie ono, to na prawdę myślę, że powinna pani poszukać innej firmy - starał się, aby jego wypowiedź brzmiała w miarę neutralnie, ale dziewczyna przyjęła ją ze zrozumieniem, więc nie musiał się obawiać wybuchu złości. Teleportowali się na bardzo przyjemne osiedle. Hermiona rozglądała się dookoła siebie i samo otoczenie i fakt, że miała dwie ulice od centrum, bardzo jej się spodobał. Weszli do bloku i klimat od razu urzekł kobietę. Ściany wyłożone były fototapetami z różnymi widokami, korytarze były przestrzenne i elegancko oświetlone. Przy szklanych drzwiach do bloku, była recepcja, w której siedział ochroniarz i bardzo uprzejmy lokaj.
- Podoba mi się - powiedziała, gdy kierowali się do schodów i windy.
- Bardzo mnie to cieszy - odparł szczerze mężczyzna. Wjechali na przedostatnie piętro i wyszli na korytarz.
- Mam nadzieję, że to na prawdę się pani spodoba - dodał z wielką nadzieją w głosie i ruchem ręki otworzył zamek. Duże bukowe drzwi otworzyły się przed nimi, a Hermiona zamarła. Spojrzała na mężczyznę, czy sobie nie robi z niej żartów, a on jedynie zaprosił ją gestem do środka. Pomieszczenie, w którym się znaleźli było w miarę przestronne, a na przeciwko nich od razu były schody, prowadzące do góry.
- Trzeba po schodach do mieszkania, tak? - Zapytała zdziwiona.
- Tak, proszę - powiedział i ruszyli do góry. To, co zobaczyła później sprawiło, że aż zabrakło jej tchu. Od razu na lewo znajdowała się przestronna wnęka, w której Hermiona już widziała kuchnię, a na prawo ogromne pomieszczenie, które miało być salonem. Okna ciągnęły się aż do samego dołu, a obok zaraz były drzwi balkonowe. Pomiędzy rzekomym salonem, a kuchnią był korytarz prowadzący do czterech pomieszczeń i łazienki. Hermiona chodziła po mieszkaniu, które było w stanie surowym. Wymagało ono ogromnej pracy, ale ona miała już w to wszystko w myślach. Już widziała jak będzie urządzona. Spojrzała na przedstawiciela, który opierał się o jedną ze ścian.
- Biorę - powiedziała, a on wybałuszył na nią oczy.
- Na prawdę?
- Tak. Ale oczywiście rozumiem, że jest to jedna trzecia ceny, ponieważ jest to stan surowy? - Zapytała fachowo, a on zdziwił się jeszcze bardziej.
- Wie pani...
- Wiem. To pana praca, pan musi sprzedać to mieszkanie za jak najwięcej, rozumiem - odparła rozkładając ręce - ale teraz jest pan do mojej dyspozycji i możemy w dalszym ciągu poszukiwać identycznego z takim położeniem, ale mniejszą ceną - wzruszyła ramionami, sprawiając, że John usiadł na ziemi przecierając twarz dłońmi i czytając papiery.
- Nie będę miał wtedy zysku - stwierdził.
- Dobrze za połowę - powiedziała patrząc na niego z chytrym uśmiechem.
- A gdzie jest haczyk? - Zapytał wystraszony.
- Załatwi mi pan ekipę remontową po znajomości - mrugnęła do niego znacząco - i materiały budowlane po cenie hurtowej - dodała dumnie. Mężczyzna patrzał na nią niedowierzając.
- Ale ja jedynie sprzedaję mieszkania! - Zaprotestował.
- Dobrze, w takim razie ruszamy dalej! - Zawołała entuzjastycznie, a on pokręcił przecząco głową.
- Nie! Dobrze, zgadzam się, zgadzam - westchnął i podpisał się na umowie, którą podał Hermionie.
- Świetnie załatwia się z panem interesy! Rozumiem, że jutro o dziewiątej spotykamy się tutaj z ekipą remontową i przygotowanymi materiałami? - Zapytała posyłając mu triumfalny uśmiech.
- Zgadza się, tak, tak - powiedział schodząc po betonowych schodach.
- Miło mi było pana poznać - powiedziała, gdy teleportowali się pod budynek firmy.
- Mi również - odparł z lekkim zawahaniem w głosie.
- W takim razie do jutra! - Machnęła mu i wsiadła do samochodu, a on zmęczony wszedł do firmy. Dziewczyna miała świetny humor, załatwiła trzy czwarte spraw, które miała w planie. Teraz została jej ostatnia i prawdopodobnie najgorsza. Starała się o niej nie myśleć jak o czymś strasznym, ale samo wyobrażenie sprawiało, że czuła ból brzucha. Nie spiesząc się po godzinie dotarła do domu Weasleyów. Wjechała na polną drogę i zaparkowała za otwartą bramą. Wysiadła z samochodu biorąc torebkę i zamknęła go kluczykami. Otworzyła drzwi do domu i na samym wejściu zastała wszystkich, którzy siedzieli przy stole z posępnymi minami.
- Chryste! Hermiona! - Zawołała Ginny i rzuciła się jej na szyję. Zdezorientowana brązowowłosa upuściła torebkę ze strachu. Gdy dziewczyna ją puściła, Molly podeszła i ją przytuliła.
- Coś się stało? - Zapytała dalej nie wiedząc, o co chodzi. Ron wstał zza stołu i chodził w tą i z powrotem.
- Przecież nie możesz prowadzić samochodu! - Syknął zdenerwowany, co jeszcze bardziej sprawiło, że kobieta czuła się niezręcznie. Wszyscy wbijali w nią zmartwiony wzrok.
- Ron chce powiedzieć, że się martwiliśmy - powiedział Artur.
- Ale nic mi się nie stało...
- Ale mogło! - Podniósł głos, a Hermiona zadrżała.
- Ron spokojnie - powiedział Harry - nie możemy przecież trzymać jej w zamknięciu.
- Ale mogła, chociaż komuś powiedzieć, że się gdzieś wybiera - powiedziała zmartwiona Molly.
- Nie było nikogo w domu - usprawiedliwiła się.
- Było poczekać - warknął jej mąż. Coraz bardziej się denerwowała. Przecież jest zdrowa, dlaczego byli tacy źli?
- Martwiliśmy się - powiedziała Ginny.
- Dobrze, przepraszam - odpowiedziała, nie chcąc dalszych kłótni.
- Oddaj kluczyki - powiedział Ronald, sprawiając, że wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Słucham? - Zapytała brązowowłosa.
- Oddaj kluczki, nie będziesz nigdzie jeździć, to nie jest wskazane dla...
- Lekarz mi pozwolił - powiedziała oschle.
- Ron, nie przesadzaj przecież... - zaczął Harry, ale rudzielec przerwał mu w połowie zdania.
- Nie wtrącaj się to są nasze sprawy.
- My nie mamy żadnych spraw! - Tym razem uniosła się jego żona. Cała sytuacja prowadziła do jednego.
- Jak możesz tak mówić?! Jesteśmy małżeństwem! - Krzyknął.
- Porozmawiajcie sami na spokojnie - powiedziała Molly, wyganiając wszystkich z salonu. Hermiona rozebrała się i usiadła na kanapie głośno dysząc.
- Nie chcę żeby coś ci stało rozumiesz?
- I dlatego chcesz mnie ograniczyć? - Zapytała z nienawiścią w głosie.
- Nie ograniczam cię!
- Cały czas!
- Co?!
- Nigdzie nie wychodzę! Muszę coś robić, bo zwariuje. Wszyscy tutaj starają się mi pomóc, ale jedyną osobą, która na prawdę to robi, jest Harry!
- Chcesz powiedzieć, że to wszystko, co dla ciebie robimy....
- Nie. Jestem wam bardzo wdzięczna, ale w ten sposób nie odzyskam samej siebie! Nie rozumiesz? Pamięć mi nie wróci!
- Jak tak będziesz myśleć, to na pewno nie!
- Nie Ronald! - Krzyknęła - Nie wróci! Nie pamiętam ciebie, ani twojej rodziny! Źle się z tym wszystkim czuje! Jak nie rozpocznę własnego życia, będę żyć w jednym wielkim kłamstwie! - Krzyknęła sprawiając, że jego mina zrzedła.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Zapytał nieco spokojniej. Dziewczyna była zdecydowana i wiedziała, co robi. Wyjęła swoją zieloną teczkę, a z niej biały dokument.
- Złożyłam pozew o rozwód - oznajmiła podając mu go. Ron nawet na to nie spojrzał, jedynie zrobił się purpurowy.
- CO?! I nawet się mnie zapytałaś o zdanie?! Przecież ja cię kocham!
- Ron ja wiem, że to jest trudne dla ciebie, ale dla mnie też, rozumiesz? Nie mogę żyć z tobą, ponieważ nic do ciebie nie czuję! Starałam się na prawdę się starałam! Ale nie potrafię cię pokochać - powiedziała załamanym głosem.
- Nie, nie błagam - powiedział klęcząc przed nią - nie możesz mi tego zrobić, zobaczysz wszystko będzie dobrze...
- Nie będzie - warknęła i wstała - proszę zgódź się na to. Inaczej będziemy żyli w separacji - westchnęła głośno - a wolałabym jak normalny człowiek się rozejść.
- Jak w separacji? Jak mieszkamy razem...
- Wyprowadzam się. Kupiłam mieszkanie i od jutro zaczynam je remontować...
- Ale... nie masz pieniędzy przecież.
- Mam w Banku Gringota - oznajmiła - wracam też do pracy - powiedziała, chociaż w dalszym ciągu oczekiwała na odpowiedź.
- Ale Hermiono, zastanów się, przecież może nam się udać...
- Nie Ronald. Tak będzie lepiej dla wszystkich - westchnęła - proszę podpisz to, jadę jutro do miasta, chciałabym to złożyć w sądzie i mieć za sobą. Wybacz mi - pokręciła głową z przepraszającym wzrokiem i odeszła do swojego pokoju, zostawiając go zrozpaczonego. Pomimo, że ją też to bolało, cieszyła się, że wreszcie zacznie swoje życie.

~~~ 

      Dni mijały, pogoda się zmieniała podobnie jak w życiu Hermiony. Raz było dobrze, a niektóre dni były dla niej bardzo ciężkie. Miała chwile załamania, płakała bardzo dużo, pytając Godryka dlaczego ona. Ale musiała wziąć się w garść i stawić czoła kolejnym przeszkodom. Minęły trzy miesiące od wypadku. Nastała wiosna, wszystko budziło się do życia. Jej mieszkanie zostało wyremontowane, meble i wszystkie dodatki kupione. Dzisiaj był dzień, w którym się do niego przeprowadza. Po okazaniu Ronaldowi pozwu rozwodowego, wyprowadziła się do małego mieszkania, które wynajmowała przez miesiąc. Ordynator pozwolił jej wrócić do pełnego zawodu, czyli wszystko szło w bardzo dobrym kierunku. Sprawa rozwodu zakończyła się dwa dni temu, powróciło jej nazwisko Granger. Całą rodzinę Weasley przeprosiła i podziękowała, a oni ją zrozumieli. Od czasu do czasu dostawała list od Molly jak się trzyma i jak sobie radzi. Odwiedzała Fleur i jej małą córeczkę. Utrzymywała bardzo dobry kontakt z Harrym i Ginny, którym zawdzięczała bardzo wiele. Ronald nie chciał jej znać, bynajmniej tak mówił do Pottera. Hermiona nie mogła mieć mu tego za złe, ponieważ wiedziała, że to będzie miało taki skutek. Coś jeszcze w jej życiu się zmieniło, a nie dawało jej spokoju. Pewien blondyn, którego widywała, co tydzień w sobotę o tej samej porze w jej ulubionej kafejce. Nie miała pojęcia skąd, ale go kojarzyła. Odczuwała bardzo silną więź, której nie potrafiła określić, a była zbyt nieśmiała, żeby do niego zagadać. Do pewnej soboty.
 - No już nie mogę się doczekać, jak nam je pokażesz! - Żachnęła się Ginny, która pomagała wnosić mniejsze kartony pod mieszkanie Hermiony. Jej stan nie pozwalał na dźwiganie, czego też pilnował Harry.
- Uwierzcie mi, że jest na prawdę piękne - zachichotała.
- Otwieraj już no! - Powiedziała, gdy Potter przyniósł ostatnie pudło. Granger z wesołymi iskierkami w oczach otworzyła drzwi i zaprosiła ich do środka. Pomieszczenie było kwadratowe, bez okien. Ściany były pokryte beżowymi cegłówkami, a na ziemi były położone duże białe kafle. Na ścianach wisiały obrazy, a pod jedną ze ścian stała komoda na buty, a na drugiej wisiał wieszak na kurtki. Przy schodach była położona biała sztuczna skóra.
- To do mieszkania wchodzi się po schodach? - Zdziwił się Harry.
- Też mnie to zszokowało, ale uwierzcie mi, że daje to efekt! - Zachichotała i wbiegła po nich na górę. Były wykonane z mahoniowego drzewa, a barierki na górze były szklane. Na lewo ujrzeli piękny aneks kuchenny, który był wykonany z białych mebli i czarnych urządzeń. Zaraz obok był biały stół z krzesłami. Na prawo rozpościerał się przepiękny salon z nowoczesnym kominkiem, stolikiem i półką pod telewizor. Piękna biała kanapa i fotel, stały obok wejścia na taras. Panele na podłodze były podobnego koloru, co schody, a ściany pomalowane były na kolory: szary, złoty i biały. Dalej przez ogromne wejście wchodziło się na korytarz, który poprzedzała mała biblioteczka usadowiona przed ogromnymi oknami. Dalej znajdowały się cztery pary drzwi, prowadzące do różnych pomieszczeń. Pierwsze otwierały się na łazienkę, która powaliła Ginny na kolana. Na podłodze leżały duże podłużne białe kafelki, a pod wanną, którą oddzielała wąska ściana, znajdowały się brązowe kafelki. Podobnie na ścianach, przy wannie były brązowe, a przy reszcie beżowe. Całość utrzyma w pięknej tonacji. Lustro było przeogromne, blat na którym znajdował się zlew był mały, ale zaraz obok niego znajdowała się beżowa szafka. Wanna była półokrągła w brązie a na przeciwko była ubikacja. Drugie drzwi to była garderoba, którą Hermiona sama zaprojektowała. Posiadała niezliczone ilości półek i miejsc na wieszaki. Półki na buty, szafy i szafki. Wszystko w bieli i pudrowym różu. Kolejne drzwi ukazywały jej gabinet, który bardzo spodobał się Haremu. Był pod skośnym dachem, przy ziemi widniały dookoła półki z książkami, pod sklepieniem wisiał telewizor na pod jedną ze ścian, bardziej na środku, stało duże metalowe biurko i przy nim nie duży, ale wygodny fotel. Okna dachowe, dawały doskonałe oświetlenie. Ostatnim pokojem była sypialnia Hermiony, która była odzwierciedleniem jej duszy. Jej nowej duszy. Całość była w odcieniach szarości i bieli. Kształtem była podłużna, po lewej stronie stało duże czarne łóżko z biało czarnymi poduszkami, a na przeciwko był nowoczesny kominek i wiszący telewizor. Nad posłaniem była ściana z podświetlaną wnęką, a na samym końcu stała toaletka. Całe mieszkanie sprawiło, że dwójce jej przyjaciół zabrakło jakichkolwiek słów. Gdy wrócili do salonu, Hermiona uśmiechając się oczekiwała na ich reakcję.
- Jest cudowne - wydusiła po chwili Ginny. Dziewczyna ją przytuliła.
- Mi też się bardzo podoba - dodał Harry ściskając ją.
- Cieszę się! To jest na prawdę to, o czym marzyłam!
- A co to jest? - Ruda wskazała palcem na telewizor. Harry z Hermioną zaśmieli się głośno.
- To jest takie urządzenie, które pokazuje nam, hm...
- Można w nim oglądać różne rzeczy, filmy...
- Hm, takie szybkie zdjęcia? - Zapytała zdezorientowna.
- Tak, coś w tym stylu - powiedziała brązowowłosa pękając z przyjacielem ze śmiechu.
- Powiedz mi tylko, skąd ty na to wszystko wzięłaś pieniądze? - Zapytała zdumiona Ginewra.
- Sama nie wiem, miałam je w banku. Znaczy, Harry dał mi kluczyk do skrytki, a pieniądze tam były - wzruszyła ramionami.
- Nie było ci ich szkoda? Zostało ci coś? - Dalej drążyła temat.
- Nie szkoda, zaczynam nowe życie i bardzo się z tego powodu cieszę. A tak zostało, nie narzekam - odparła wstawiając wodę na kawę. Reszta popołudnia minęła im bardzo spokojnie, pomogli dziewczynie rozpakować jej rzeczy, z czego większość to ubrania i książki. Pośmiali się i pogadali o tym, co zamierza. Czas zleciał im bardzo szybko, a koło godziny osiemnastej zebrali się do domu. Hermiona, gdy posprzątała i pozmywała naczynia, postanowiła pójść do kafejki. Dzisiaj jej tam nie było o szesnastej, ale może teraz też będzie jej męczyciel myśli. Poszła do swojej garderoby i wyciągnęła czarną sukienkę z brązowym paskiem w talii, brązowe kozaki i w tym samym kolorze skórzaną kurtkę. Założyła zegarek i bransoletki, szyję owinęła czarnym szalem i chwyciła torebkę. Poprawiając włosy zamknęła mieszkanie i zjechała windą na dół. Miała ogromną nadzieję, że spotka go kolejny raz i obiecała sobie w duchu, że jeżeli tak, to do niego podejdzie. Przecież raz się żyje, a ona doświadczyła tego, że pomimo tak wielu nieprzyjemności można wyjść na prostą i rozpocząć nowe życie. Przemierzała ulice nocnego Londynu i gdy dotarła do kafejki, wzięła głęboki oddech i przygryzła wargę. Nacisnęła na klamkę, a ciepłe powietrze uderzyło w nią sprawiając, że miły dreszczyk przeszedł po jej plecach. Spokojnie rozejrzała się po pomieszczeniu i jak szybko zabiło jej serce, gdy go zobaczyła. Napotkał jej spojrzenie i kąciki jego ust drgnęły delikatnie ku górze. Musiała przyznać, że ból brzucha nie ustawał, a ona denerwowała się jeszcze bardziej. Przełknęła głośno ślinę i niepewnym krokiem ruszyła w jego kierunku. Nie odrywali od siebie wzroku. Gdy podeszła do jego stolika zapytała cicho i subtelnie:
- Mogę się dosiąść? - Jej oczy były tak duże i przejrzyste, że on nie potrafił wydusić z siebie słowa. Gdy tylko zadała mu pytanie wstał szybko i odsunął jej krzesło na przeciwko siebie.
- Jak najbardziej - odpowiedział przełykając gulę w gardle i przysnął ją, gdy usiadła. Po zdjęciu kurtki spojrzała na niego i posłała mu delikatny uśmiech.
- Nazywam się Hermiona Granger - podała mu delikatną dłoń, a on ją ujął i pocałował. Na jej policzkach zagościły okazałe rumieńce, co sprawiło, że on jeszcze bardziej poczuł się pewnie. W jego głowie kłębiło się wiele myśli, między innymi takich niedorzecznych jak to, że ona mu się przedstawia, a przecież on ją zna. Drugą ważną sprawą, która go znacznie zaciekawiła, było, że nie przedstawiła się, jako Weasley.
- Dracon Malfoy - odpowiedział. Jej reakcja bardzo go zdziwiła, ponieważ jej oczy powiększyły się do maksymalnych rozmiarów, a dłoń, którą przed chwilą trzymał, cofnęła się delikatnie do właścicielki. Spojrzała na niego niepewnie i wzięła głęboki oddech, nie bardzo wiedząc, co ma teraz zrobić.
- Znasz mnie prawda? - Zapytała po chwili, przygryzając wargę. Kochał, gdy to robiła...
- Tak - kiwnął głową.
- Wiesz o moim wypadku? - Kolejne pytanie.
- Tak... - odparł wzdychając, a ona nagle zaczęła wstawać. Złapał ja szybko za nadgarstki.
- Zaczekaj, proszę - wbiła w niego swój przestraszony wzrok, a jego stalowe oczy, sprawiły, że uległa.
- Nie wiem, co o mnie słyszałaś, ale pewnie nic dobrego, chciałbym z tobą o tym porozmawiać - powiedział szybko, dziewczyna długo zastanawiała się nad odpowiedzią, ale w ostateczności się zgodziła.
- Dobrze, dla mnie jest to strasznie niezręczna sytuacja, zwłaszcza, że nie wiedziałam, kim jesteś - tłumaczyła - nawet nie wiem od czego zacząć - pokręciła głową ze zmarszczonym czołem.
- Może od przeprosin... - powiedział - nie wiem, czy wiesz dokładnie, za co. Ale chciałbym cię przeprosić za wszystko.
- Harry mi opowiadał o tobie - przerwała mu.
- Domyślam się. Pewnie już wiesz, kim jestem.
- Jesteś Dracon Malfoy, arystokrata, syn śmierciożercy, tępiciel szlam, takich jak ja - wyrecytowała. Musiał przyznać, że uderzyły go te słowa. Wiedział, że Potter powiedział jej prawdę, nie wiedział ile, a nie chciał też wypytywać. Bynajmniej te określenia nie mówiły o nim za dobrze.
- Tak, można mnie było tak określić. Żałuję tego...
- Wiem - kolejny raz mu przerwała. Nie potrafił odczytać jej odczuć w danym momencie, świetnie je maskowała.
- Jak to wiesz?
- Wyjaśnijmy sobie jedno - spojrzała w jego oczy - Harry nie przedstawił mi ciebie, jako okrutnego drania, który nie ma serca i bawi się ludźmi, uważa się za wyższego, jest wypranym z uczuć wstrętnym dupkiem i miał więcej zaliczonych dziewczyn niż włosów na głowie, jak to określił Ronald - powiedziała. W pewnym momencie, miała wrażenie, że widzi rumieńce na jego policzkach, ale chyba jej się przewidziało. Jego oczy wyrażały natomiast zdziwienie i zdenerwowanie na raz.
- Wieprzlej...znaczy Weasley ci tak powiedział? - Zapytał przez zaciśnięte zęby, a ona pokiwała głową. Spojrzał w bok i przymknął powieki, aby się uspokoić.
- Cóż, nie znam cię, nie pamiętam cię ani trochę, bez urazy oczywiście. Harry mówił mi, że pomimo tego jak się zachowywałeś wobec nas, mnie, to nie jesteś złym człowiekiem i on uważa, że się zmieniłeś, że zostawiłeś wszystko złe w tyle - to wyznanie ścisnęło go za serce, ale odebrało też mowę - i jeżeli on tak mówi, to ja mu wierzę - wzięła głęboki oddech, oczekując jego reakcji. Zmarszczył brwi obserwując jej tęczówki.
- A co jeśli wcale taki nie jestem? - Pochylił się nad stolikiem, a jego mina wyrażała bardzo wiele złych emocji. Nie zraziło to dziewczyny, ponieważ w głębi duszy wiedziała, że to tylko maska.
- Próbujesz mi teraz pokazać osobę, którą byłeś kiedyś?
- Nie - zdziwił się.
- Tak. Cały czas udajesz kogoś innego, jest ci nieswojo w mojej obecności, ponieważ pomimo, że ja ciebie nie pamiętam, to ty mnie tak i czujesz, że masz zaciągnięty wobec mnie dług - jej spostrzegawczość i bystrość sprawiały, że coraz bardziej go intrygowała. Musiał przyznać, że kiedyś go to denerwowało, ponieważ zawsze była mądrzejsza od niego, ale teraz uważał, że to słodkie. Zaśmiał się cicho.
- Masz rację - zmrużył powieki - dlatego chciałem cię przeprosić.
- Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś - odpowiedziała.
- Nie udaję.
- A jednak - uniosła brwi. Pokręcił głową śmiejąc się - jakby przedstawił się, jako hm... Arnold Doberneir to pewnie byś się we mnie zakochała, bo byś nie wiedziała, kim byłem i jestem? - Zaśmiał się, sprawiając, że znowu się zarumieniła. Nie chciała mu nic odpowiadać, ale jej zgryźliwość nie pozwoliła na to.
- Nie pochlebiaj sobie - odparła z wyższością.
- Ty pierwsza do mnie podeszłaś - zaśmiał się.
- Ty mnie prześladujesz...
- Albo ty mnie - ich kłótnia nie miała sensu, ale sprawiła, że atmosfera się rozluźniła.
- Co jak, co, ale że cięty masz język to się zgadzam - pokręciła głową.
- Jedną pozytywną uwagę słyszę! - Posłał jej uśmiech.
- Czyli ustalmy - powiedziała po chwili ciszy - nie ma, co wspominać i dręczyć się tym, co było kiedyś, ponieważ ja tego nie pamiętam, a to, co słyszę może być jednym wielkim kłamstwem, więc mogę w to wierzyć na pięćdziesiąt procent - stwierdziła, kolejny raz go szokując.
- Chcesz przez to powiedzieć, że...
- Przyjęłam twoje przeprosiny, na wpół wierząc za, co są.
- Jesteś zagadkowa, jeszcze bardziej niż kiedyś - odparł.
- No widzisz - wzruszyła ramionami.
- Podać coś państwu? - Nagle nad nimi pojawił się kelner. Dziewczyna podskoczyła, wprawiając w zakłopotanie pracownika i dając blondynowi powód do śmiechu.
- Ja poproszę latte - powiedziała zarumieniona.
- Ja dziękuję - wydusił blondyn machając ręką w geście sprzeciwu.
- Nie śmiej się! - Żachnęła brązowowłosa.
- Dobrze, już - spoważniał, ale po chwili obydwoje zaczęli się śmiać z siebie.
- Jesteś niemożliwy.
- Nie znasz mnie!
- Ty mnie też - sprostowała.
- Znam, poniekąd - oburzył się.
- Nie Draco - pokręciła głową - znasz tamtą Hermionę. Ja nie muszę być do niej podobna - wzruszyła ramionami, a na jego twarzy wstąpił uśmiech.
- Jestem Hermiona Granger - podała mu dłoń w znaczącym geście.
- Dracon Malfoy - kolejny raz ją ucałował.
- Miło mi cię poznać - szepnęła.
- Mi ciebie również - wymienili się spojrzeniami i już wiedzieli, że jest to początek czegoś nowego. Wieczór zleciał im na rozmowach o nowym mieszkaniu kobiety, o jej powrocie do pracy, o jego pracy, o jego ulubionych potrawach i jej. Hermiona bawiła się cudownie, a on oddał się chwili. Dopiero, gdy się pożegnali i każde poszło w inną stronę, doszło do niego, co przed chwilą się wydarzyło. Ta Hermiona Granger spędziła z nim właśnie wspaniały wieczór. Czuł, że to wszystko jest dla niego jakąś gwiazdką z nieba. Miał wrażenie, że na nią nie zasługuje, po tylu krzywdach, jakie jej wyrządził i ta jedna myśl, psuła mu wszystko. Szansę na nowe i lepsze życie u boku kobiety, którą chyba...pokochał.

 ~~~

- Co jest? - Zapytał zdziwiony Zabini, gdy otworzył drzwi swojego mieszkania, a w nich ujrzał pijanego Malfoya. Pomógł mu wejść do środka, a butelkę z Whisky odstawił na stolik w salonie. Usadowił go na kanapie w salonie i drapiąc się po głowie, poszedł wstawić wodę na kawę.
- Dobra stary, teraz mów, z jakiego powodu się tak urządziłeś? - Usiadł na fotelu, na przeciwko niego.
- Ja? Urządziłem? Przecież już byłeś u mnie w domu - czknął - nic się nie zmieniło! - Zawołał, a Blaise schował twarz w dłoniach.
- Durniu, dlaczego się napiłeś? - Zaśmiał się.
- Ja się nie napiłem! Degustowałem Ognistą - syknął, chcąc wyrazić w ten sposób jak bardzo mu smakowała, co spowodowało, że Zabini pękał ze śmiechu.
- Dobra, co się dzieje Smoku? Normalnie się tak nie upijasz.
- A jak myślisz, Diable? - Odpowiedział mu pytaniem na pytanie.
- Są trzy rzeczy, z powodu, których możesz pić. Pierwsza brak hajsu, który raczej masz - uniósł brwi - problemy z ojcem, którego nie masz - wyszczerzył zęby - i kobiety, ale to nie ty przez nie płaczesz, tylko one przez ciebie.
- BINGO! - Zawołał.
- Co? Kobiety? - Zdziwił się.
- TAK! - Wrzasnął.
- Ej, ale ciszej, mam sąsiadów - warknął.
- Oj, przepraszam - powiedział chowając twarz w dłoniach. Blaise wywrócił oczami.
- Dobra, co Astoria odwaliła?
- Jaka Astoria, kto to jest w ogóle - żachnął. Zabini wybałuszył na niego oczy.
- To widzę grubo jest...
- Hermiona mnie nie pamięta - stęknął kładąc się na kanapę.
- Hermiona?! Ta Hermiona Granger?! Co ty pieprzysz Smoku?
- Diabeł, co to za uczucie, jak widzisz laskę, na którą lecisz to ten organ zwany serce robi tak - przyłożył pięść do klatki piersiowej i zaczął na początku stukać powoli, a później jak opętany.
- I tak bum-bum-bum i co raz szybciej?!
- Hm, nie odczuwam takich rzeczy.
- To pogadaliśmy - stwierdził blondyn.
- Nie, ponieważ nigdy się nie zakochałem - zauważył trafnie brunet. Draco spojrzał na niego zdziwiony i westchnął głośno.
- To znaczy, że zabujałem się w Granger? Hańba dla mojej rodziny - załkał.
- Weź się w garść i nie pieprz głupot, durniu. Może i jest szlamą, ale wojna się skończyła, Draco. Jeżeli ona na ciebie leci i ty na nią to, co stoi na przeszkodzie? Chyba, że resztę życia chcesz spędzić z Astorią, która w najlepszym przypadku tylko cię oskubie, a nie zabije.
- Nie! - Krzyknął szybko - po prostu, ja nie umiem okazywać uczuć - powiedział zrozpaczony, ale jakby już lekko wytrzeźwiały.
- Umiesz, każdy umie, ale tylko do tej jedynej.
- Ja pierdole, to skomplikowane - żachnął i rzucił się ponownie w poduszki...
   
~~~

           Mijały dni, a ich spotkania odbywały się częściej. Draco zerwał zaręczyny z Astorią, co spowodowało eksplozje jego salonu, gdyż nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy. Po tym incydencie, od razu została wyrzucona przez niego na ulicę. Po rozmowie z Blaisem, zrozumiał, że nie chce więcej marnować swojego życia i jeżeli nigdy nie spróbuje być z ukochaną osobą, to nie doświadczy miłości, o której myślał, że nie istnieje. Przez ojca. To wszystko była jego wina, teraz wiedział, że faktycznie był wyprany z jakichkolwiek uczuć, ale dzięki niej, odzyskał je. Był przy niej sobą, co dawało mu ogromne poczucie szczęścia. Nie pomyślałby nigdy, że spotka go w życiu coś tak pięknego. Podziękował również Potterowi, za to, że w przeciwieństwie do Weasleya, widzi w nim kogoś dobrego. Nie sprawiło to, że zaczęli się przyjaźnić, ale żyli w dobrych stosunkach, głównie dla Hermiony, która potrzebowała ich oboje. 



10 Sierpnia 2000 rok.


            Był przepiękny dzień sierpnia. Draco zgodził się na przeprowadzkę do mieszkania dziewczyny, chociaż planował zupełnie inne życie, w zupełnie innym miejscu, ale ona musiała się najpierw na to zgodzić. Obiecał sobie, że nigdy nie zrobi nic wbrew jej naturze. Mieszkali razem od trzech miesięcy, czuł się szczęśliwy. Podobnie ona. Przechadzała się teraz po jednym z pięknych parków, gdzie była umówiona z blondynem. Miał dla niej jakąś niespodziankę, ale nie chciał powiedzieć, jaką.
- Witaj księżniczko - usłyszała tuż obok ucha i aż podskoczyła ze strachu. Odwróciła się z uśmiechem i zarzuciła mu dłonie na karku.
- Witaj książę - złożyła na jego ustach gorący pocałunek, a on przyciągnął ją do siebie, trzymając w żelaznym uścisku.
- Jesteś gotowa oddać się w moje ręce na trzy dni? - Zapytał patrząc jej głęboko w oczy.
- Jak to na trzy dni?
- Zabieram cię stąd na trzy dni - wyjaśnił.
- Ale ja mam pracę - powiedziała zadziornie.
- Masz urlop - zaśmiał się.
- Co ty kombinujesz? - Zmrużyła powieki i nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
- Zamknij oczy - poprosił. Spojrzała na niego niepewnie, ale wykonała jego prośbę. Poczuła nieprzyjemny ucisk w okolicach pępka i po chwili stała na zatłoczonym lotnisku, a obok niej była jej torba bagażowa i podobnych rozmiarów torba Dracona.
- Lotnisko? Ale dokąd? - Pytała zszokowana, a on śmiejąc się ciągnął ją w stronę sali odpraw. Gdy przeszli przez wszystkie stanowiska, po kilkunastu minutach siedzieli już w samolocie.
- Draco, dowiem się, dokąd lecimy? - Zapytała kolejny raz, gdy wystartowali.
- Myślę, że nie - odparł po chwili zastanowienia, a ona zrobiła naburmuszoną minę i spojrzała w okno, oglądając widoki. Widząc to, oparł brodę na jej ramieniu i pocałował w szyję.
- Nie możesz się na mnie złościć, niespodzianka to niespodzianka - powiedział cichutko. Odwróciła się w jego stronę i z westchnieniem odparła:
- Dobrze - pocałował ją wesoły w usta. Po wylądowaniu, Hermiona dostała nakaz zamknięcia oczu i nie otwierania ich dopóki jej nie powie. Blondyn zaczarował bagaże i wysłał do hotelu, a razem z nią teleportował się w miejsce, o którym w życiu by nie pomyślała. Albo by je sobie wymarzyła...
- Otwórz oczy - powiedział. Wzięła głęboki oddech i jej oczom ukazał się przepiękny widok na Paryż z wieży Eiffla. Przyłożyła dłonie do ust, gdy zobaczyła również stolik z czerwonymi różami i dwoma nakryciami. Łzy podeszły jej do oczu, a moment kulminacyjny, sprawił, że wydała z siebie okrzyk zdumienia, a policzki zrobiły się mokre, od wodospadu słonych kropel szczęścia. Draco ubrany w czarny garnitur klękał przed nią trzymając czerwone pudełeczko, które nagle się otworzyło ukazując pierścionek zaręczynowy z białego złota i diamentowym oczkiem.
- Hermiono jesteś miłością mojego życia, sprawiłaś, że poczułem się szczęśliwym człowiekiem i uwierz, że nie potrafię bez ciebie żyć. Czy zostaniesz moją żoną? - Powiedział bardzo poważnie, a jej chciało się śmiać. Śmiać z radości, posłała mu szeroki uśmiech i pokiwała głową, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- Tak - wybełkotała a on wstał i delikatnie nałożył jej na serdeczny palec pierścionek. Obejrzała go na swojej dłoni i wyglądał na prawdę pięknie.
- Kocham Cię - pocałował ją delikatnie.
- Ja ciebie też - oddała pocałunek. Gdy skończyli przytulił ją od tyłu i razem spoglądali na Paryż wieczorem.
- To wszystko jest takie...przepraszam, ale kiczowate - zaśmiała się - zawsze o tym rozmawiałam z koleżankami i śmiałyśmy się z tego. Ale teraz wiem, że w głębi duszy właśnie tego pragnęłam. Paryża, wieży Eiffla i ciebie. To jest kiczowate, ale tak strasznie romantyczne, że aż płaczę - powiedziała, a on jedynie zaczął się śmiać.



1 czerwca 2001 rok.


- Ja Dracon Lucjusz Malfoy biorę ciebie Hermiono za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci - jego głos drżał, a serce biło jak oszalałe. Nie mógł oderwać od niej wzroku, wyglądała przepięknie, nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się na prawdę.
- Ja Hermiona Jane Granger biorę ciebie Draconie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci - gdy skończyła posłała mu szczęśliwy uśmiech, który odwzajemnił.
...
- Hermiono przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - delikatnie wsunął złotą obrączkę na jej zgrabny palec serdeczny.
- Draconie przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - jej drżące dłonie delikatnie dotknęły jego i ten znak sprawił, że na zawsze zostali ze sobą. Gdy ksiądz zakończył pocałowali się namiętnie i wybiegli z kościoła ciesząc się wspólnym życiem. Ku zdziwieniu wszystkich, było bardzo dużo gości, niektórzy dziwili się ich wyboru, ale nie kwestionowali go, tylko tego wieczoru bawili się razem z nimi. Wszystkie dziewczęta zazdrościły sukni Hermiony, która prezentowała się niebiańsko. Draco również wyglądał niczego sobie w czarnym garniturze z białą różą przy piersi. Obydwoje tworzyli tak różną i tak pasującą do siebie parę.



10 sierpnia 2001 rok.


            Draco wszedł do ich nowego domu, do którego przeprowadzili się po ślubie. Hermiona obiecała mu, że zamienią mieszkanie na domek jednorodzinny, ale w głębi duszy bała się tego. Pamiętała jak jej opowiadał o wielkości ich posiadłości. Malfoy Manor, w którym była nieraz sprawiał, że przerażała ją, a przestrzeń dawała poczucie niepewności. Na szczęście Draco zdążył ją poznać na wylot i ich dom był na prawdę zamożny i duży w swojej strukturze, ale wnętrze było przytulne i Hermiona czuła się tam jak w domu, ponieważ dał jej wolną ręką w zaprojektowaniu go.
            Położył klucze na blacie w przedpokoju, zdjął buty i dosyć zmęczony po pracy wszedł do salonu połączonego z kuchnią, a na stole obiadowym leżało ogromne pudło. Zaciekawiło go to, dlatego podszedł do niego i obejrzał z każdej strony. Na samej górze leżał malutki bilecik z napisem 'Draco Malfoy' i nic więcej. Wzruszył ramionami rozglądając się dookoła, czy nigdzie nie ma jego żony, która zazwyczaj była już w domu. Zdjął pudło na ziemię i zaczął rozpakowywać z ozdobnego pudrowo różowego papieru. Gdy otworzył karton, znalazł w nim kolejne pudło tak samo opakowane. W ten sposób wyjął cztery takie a w ostatnim, wielkości kartonu po butach a wysokości takich trzech, znalazł coś, co sprawiło, że łzy podeszły mu do oczu i musiał usiąść. Powoli wyjął biały tiul, a wraz z nim małą paczuszkę, w której znajdowały się malutkie buciki dla bobasków, skarpetki z napisem 'I love dad' i body z napisem i 'love dad', czapeczka i różowa pieluszka. Po chwili poczuł dłonie na swoich oczach i bez zbędnych ceregieli odłożył prezent i odwrócił się z prędkością światła chwytając Hermionę w ramiona i kręcąc wokół własnej osi.
- Nie wierzę - powiedział, kiedy ją puścił, ale dalej trzymał w objęciach.
- To uwierz, będziemy mieli córeczkę - na te słowa, uśmiechnął się szczerze i pocałował ją w usta, a następnie w brzuszek.



12 stycznia 2002 rok.


- Ma pan bardzo śliczną córkę, proszę - pielęgniarka podała Draconowi malutką istotę zawiniętą w beciki.
- O mój boże, jaka piękna - powiedział i podszedł z nią do wykończonej Hermiony.
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Mam przy sobie dwie najważniejsze kobiety i nic, ani nikt tego nie zmieni.
- Kocham Cię Draco i naszą córeczkę - szepnęła trzymając go mocno za dłoń.
- Ja Ciebie też Hermiono - powiedział i pocałował ją w czoło. Pielęgniarka wzięła od niego dziecko i prosiła, aby wyszedł i za kilka godzin przyjechał, wtedy będzie mógł zobaczyć się z żoną i córką. Wsiadł w samochód i popędził do domu, aby przywieść jej rzeczy oraz ubranka malutkiej. Spakował dokładnie torbę, kilkanaście razy sprawdzając, czy ma wszystko. Gdy był gotowy zamknął drzwi od domu i opatulony w ciepłą kurtkę ponownie wsiadł do samochodu i pędził w stronę świętego Munga. Spokojnie zaparkował i wjechał windą na górę. Wszedł do sali ogólnej i wzrokiem poszukiwał swojej żony, ale nigdzie jej nie widział. Zmarszczył brwi i wszedł do kolejnej sali. Tam również jej nie było. Zdziwiony ruszył w stronę pokoju magomedyków.
- Przepraszam, poszukuję swojej żony. Hermiona Malfoy...
- Panie Malfoy, pańska żona jest reanimowana, doszło do zatrzymania akcji serca, jest teraz na ICU.... - te słowa sprawiły, że jego świat zewnętrzny się zawalił. Upuścił torbę i zaczął ile sił w nogach biec na OIOM. Nie przepraszał potrąconych ludzi, nie miało to dla niego znaczenia, biegł. Schody, zakręty i wreszcie zobaczył ją, za szybą. Trzech lekarzy ją reanimowało, ale dalej nic. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach, zaczął krzyczeć, żeby się pospieszyli, żeby coś zrobili. Nikt go nie słyszał, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego serce było przepełnione strachem, strachem o najważniejszą osobę w jego życiu. Stał tam ponad czterdzieści minut, kiedy lekarze nagle zaprzestali reanimację. Był blady, jego łzy zamoczyły mu całą koszulę, blond włosy były potargane. Ujrzał jak odłączają jakieś kable, a jego gardło ścisnęła mocna i ciężka dłoń żalu. Walnął mocno pięścią w szybę nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Odeszli od niej, wychodząc z pomieszczenia. Spojrzał na magointernistkę, która ze smutną miną pokręciła głową. Widział wszystko w zwolnionym tempie i jakby przez mgłę, mgłę łez. Wszedł do pokoju i podszedł do jej łóżka. Złapał za zimną dłoń i zaczął płakać jeszcze bardziej, na cały głos. Położył głowę na jej klatce piersiowej nasłuchując bicia serca, ale wypełniła go pustka. Dotarło do niego, że jej już nie ma. Spojrzał na jej bladą twarz, brązowe loki były porozrzucane na poduszce. Już nie miał siły płakać, był za bardzo zmęczony. Wyprany z emocji...



1 czerwca 2007 rok.


- Tatusiu? A dlaczego mamusi już nie ma? - Zapytała go pewnego razu malutka Amelia. Była odzwierciedleniem Hermiony, chociaż kolor włosów odziedziczyła po nim. Taki sam nos i oczy jak jej mama i loczki, które sprawiały, że za każdym razem mu ją przypominała. Kochał ją całym sercem, a po śmierci żony, przysiągł sobie, że miłość do niej, przeleje na córkę. Nie znalazł sobie nikogo i nie zamierzał szukać. Miał ją i mu to starczyło. Wiedział, że nadejdzie moment, że mała Amelia pójdzie na swoje, ale to nie zmieniało jego decyzji. Wiedział, że Hermiona pragnęłaby by był szczęśliwy, ale nikt jej nie zastąpi, a nie chce żyć w kłamstwie jak kiedyś. Podeszli razem do jej pomnika, który był wykonany z czarnego marmuru, a nad tablicą, na której było napisane

'Hermiona Jane Granger
ur. 19 września 1979 r.    zm. 12 stycznia 2002 r.
kochana matka, żona i przyjaciółka
na zawsze w naszych sercach '


Znajdował się ogromny biały anioł. Draco westchnął głośno biorąc Amelię na rączki i pomógł jej postawić piękny szklany znicz na środku pomniku, uprzednio przystrajając go kwiatami. Zapalił świecę zapalniczką i przykrył przykrywką, odmawiając modlitwę.
- Mamusia jest z nami, kochanie - powiedział do niej, gdy siedziała mu na jednym kolanie, jak klęczał i trzymała rączkami za szyję - ale tutaj - wskazał jej na klatkę piersiową - w serduszku.
- Kocha nas?
- Najbardziej na świecie, kiedyś się z nią spotkamy - uśmiechnął się do niej, całując ją w czoło.
- Tatusiu?
- Tak Mel? - Tak zdrabniał jej imię.
- A czy mamusia mnie kocha? Przecież mnie nie znała - spytała smutno spoglądając na nóżki.
- Mamusia bardzo dobrze cię zna, cały czas patrzy na nas tam z góry - wskazał na niebo - wie, co robimy, gdzie idziemy, wie nawet, że tutaj jesteśmy i o niej mówimy - posłał jej prawdziwie ojcowski uśmiech - Kocha cię całym serduszkiem, żebyś Ty mogła żyć ze mną, to ona dla nas oboje poszła tam do góry - wytłumaczył.
- A nie mogła zostać? - Spytała.
- Myślę, że bardzo chciała, ale tak było jej pisane.
- A nie jest ci smutno, że jej nie ma?
- Jest myszko, ale mam ciebie i to sprawia, że jestem szczęśliwy - wstał trzymając ją jedną ręką, a drugą poprawił spódniczkę.
- Też cię kocham tatusiu! - Pisnęła i pocałowała go w policzek...
- Ja ciebie też moja gwiazdko - powiedział i postawił ją na ziemi, chwytając za rączkę. Razem wyszli z cmentarza, kierując się na spacer...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Miniaturka cz. I "pamięć jest największą wartością"




Witam Was kochani. Robię Wam niespodziankę, mianowicie dodaję dwie części Miniaturki (I dzisiaj, II jutro) :). Pracowałam nad nią cały weekend, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Znajdziecie je oczywiście w zakładce Strony 'MINIATURKI'.
Odważyłam się również dodać zdjęcia opisywanych rzeczy, do których są przypisane linki, żebyście lepiej mogli sobie wszystko zobrazować. Nie robię tego przy zwyczajnym opowiadaniu, tutaj zrobiłam wyjątek :)

      Chciałabym podziękować Lacarnum Inflamare, która mnie zainspirowała. Nie chodzi tutaj jedynie o to, że chciałabym się odwdzięczyć za dedykację Miniaturki, ale również podziękować, za to, że otworzyłaś mi oczy. Nie wszystko zawsze kończy się happy endem, są zdarzenia, które mają napisane całkiem inny scenariusz. Świat opowiadań kręci się głównie wokół szczęśliwych zakończeń, za którymi również jestem! Ale coś mnie ruszyło po przeczytaniu Miniaturki pt. "Czterdzieści lat wstecz". Jest to wspaniale napisane opowiadanie ze smutnym zakończeniem. Niewiele ludzi ma odwagę napisać o śmierci jednego z głównych bohaterów, których wszyscy kochają, ponieważ wzbudza to zazwyczaj pretensje, dlaczego tak, a nie inaczej, a nie happy end. Lacarnum Inflamare odważyła się to napisać i zrobiła to na prawdę cudownie, za co jej bardzo dziękuję. 
      Dzięki Tobie postanowiłam napisać własną wersję takiego opowiadania i z początku miało być to zupełnie coś innego niż wyszło. Nie miało być tak długie - ponieważ z Wordzie zajmuje 25 stron A4, dlatego też dodaję to w II częściach - I dzisiaj, II jutro, żeby podsycić w Was niepewność!
     Jest to dla mnie bardzo ważne opowiadanie, ponieważ poniekąd byłam związana z taką sytuacją. Inspiracją dla mnie był również film, który ostatnio obejrzałam setny raz z kolei 'I że Cię nie opuszczę...". Jest to typowy wyciskacz łez, romansidło, ale mną wstrząsnęło bardzo, ponieważ tak jak już mówiłam, w pewien sposób miałam związek z tą historią.
    Bardzo Was wszystkich proszę - tych, którzy to czytają - aby nawet jeśli nie zostawiają po sobie śladu w zwyczajnych notkach, zostawili pod tą Miniaturką. Jest dla mnie ona ważna, pomimo tego, że może nie jest napisana cudownie i językiem zupełnie literackim, ma pewnie sporo błędów. Przyjmę krytykę i pozytywne komentarze,
 dlatego proszę Was oceńcie to, ten jeden raz. 


~~~~~~






19 Grudzień 1999 rok.
Londyn.

            

            Przemierzała właśnie najbardziej zatłoczoną ulicę w całym Magicznym Świecie. Delikatne płatki śniegu opadały powolutku z nieba, tworząc świąteczną aurę. Czarodzieje biegali w tą i z powrotem opatuleni w ciepłe kurtki, szaliki i czapki, niosąc ze sobą stosy prezentów bądź zakupów. Za pięć dni była Wigilia, a przygotowania do niej, trwały już od dłuższego czasu. Piękne świecidełka porozwieszane na dachach i wystawach sklepowych, choinki przystrojone bombkami oraz licznym łańcuchami, mieściły się na każdym rogu. Kolędnicy przechadzali się wesoło wzdłuż ulicy Pokątnej, śpiewając i wprawiając ludzi w nastrój zbliżających się świąt.
            Hermiona zaś zawsze lubiła mieć już wszystko przygotowane wcześniej, nie przejmować się prezentami w Wigilię, jak to w zwyczaju miał Ronald czy Harry. Ona wolała spokojnie przejść się po sklepach i pokupować odpowiednie rzeczy dla każdego ze swoich przyjaciół i rodziny. Dzisiejszy dzień calutki poświęciła dla siebie, dla swoich przemyśleń i chciała pozałatwiać wszystkie swoje sprawy. Jakie sprawy? To może zacznijmy od początku.
            Minęło półtorej roku od zakończenia wojny. Hermiona postanowiła wrócić do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, aby ukończyć ostatni rok nauki, a wraz z nią wybrał się nie, kto inny, jak jej chłopak Ronald Weasley. Harry nie skorzystał z tej propozycji, ponieważ dostał świetną pracę w Departamencie Tajemnic, na dość wysokim stanowisku. Dwójka przyjaciół spędziła wspólny rok razem, co zaowocowało w oświadczyny w Wigilię 1998 roku, a pod koniec września 1999 roku wzięli huczny ślub, na którym powiedzieli sobie sakramentalne 'tak'. Tak, dzisiaj nasza piękna Gryfonka, nie nazywała się już Granger, tylko Weasley. Czy czuła się szczęśliwa? Bardzo. Jej mąż był dla niej wspaniały, opiekował się nią, dbał o nią, starał się żeby miała jak najlepiej. Obydwoje wypełniali się nawzajem miłością, którą również została obdarzona przez całą jego rodzinę. Była Gryfonka nie odnalazła rodziców po zakończeniu wojny. Pomimo wielu prób poszukiwań, nie udało się, a jej nadzieja zgasła po tym jak odwiedziła prawie wszystkie kraje w zeszłe wakacje. Obiecała sobie, że kiedyś do tego wróci, ale musiała poczekać. Na razie wiodła szczęśliwe życie, miała wspaniałych ludzi obok siebie, doskonałą pracę w szpitalu św. Munga jako magomedyk chirurgii. Jej mąż za to, dostał pracę w Departamencie Tajemnic, którym sprawował władzę Harry. Jak już jesteśmy przy temacie Pottera, to właśnie miesiąc temu oświadczył się Ginny, a dwa tygodnie temu oznajmili na rodzinnej kolacji, że spodziewają się dziecka. Pani Weasley nie zdążyła się jeszcze otrząsnąć po weselu jej najmłodszego syna, a już zaraz szykowało się kolejne jej najmłodszej córki i to w dodatku jeszcze na świat miał przyjść kolejny wnuczek albo wnuczka. Co prawda ich sytuacja się nieco poprawiła, kiedy Harry zasiadł w Zarządzie Ministerstwa, a Lucjusz Malfoy zmarł, Artur Weasley awansował na wyższe stanowisko, co pozwoliło im na wydostanie się z wszelakich długów. Teraz wiedli spokojne życie, albo może raczej zwariowane, przy tylu dzieciach. Nora po spaleniu została zastąpiona nie dużym, ale mieszczącym wszystkich domkiem jednorodzinnym, który tak czy siak miał swój klimat, który nadała Molly.
            Hermiona właśnie wyszła z ostatniego sklepu i zadowolona, że skończyła wszystkie zakupy ruszyła w stronę Dziurawego Kotła, skąd przedostała się na parking, gdzie miała zaparkowany swój mały samochód.
 Mogła sobie na niego pozwolić z pieniędzy, które otrzymała za stypendium w Hogwarcie i od samego Ministra Magii. Co prawda, jako czarownica mogła się teleportować, używać sieci Fiuu, jednak ona wybrała mugolski sposób, może, dlatego, że uwielbiała, a można nawet powiedzieć, że kochała jazdę samochodem. Tak to nie typowe dla naszej wszechwiedzącej najlepszej uczennicy, ale fakty są faktami. Pasję do szybkiej jazdy odziedziczyła po tacie, który oprócz tego, że świetnie naprawiał zęby, to doskonale znał się na silnikach wszelakich samochodów. Od małego dziecka uwielbiała spędzać z tatą całe dnie w garażu, podrasowując kolejne wyścigowe wózki. Była złotą rączką od tych spraw, dlatego jej samochód chodził tak jak tylko ona chciała. Gdy załadowała wszystkie potrzebne rzeczy, odpaliła swoje cudeńko i z głośnym piskiem odjechała w stronę domu. Po niespełna pół godzinie zaparkowała za bramą wjazdową i dyskretnie chowając prezenty do swojego niezwykłego worka, weszła do domu. Była akurat pora kolacji.
- O Hermiona, dobrze, że już jesteś! Martwiliśmy się! - Zawołała Molly. Brązowowłosa, gdy tylko się rozebrała zaśmiała się głośno.
- Wszystko w porządku, przebiorę się i zaraz do was zejdę - oznajmiła i uprzednio dając buziaka swojemu mężowi na powitanie, ruszyła po schodach na górę do ich sypialni. Dokładnie schowała mały woreczek w jej tajne miejsce i wyjęła z szafy szare dresowe spodnie zwężane ku dołu i miętową bluzę bez kaptura. Jej styl jak i wygląd uległ znacznej zmianie po opuszczeniu murów w Hogwarcie. Zdała sobie sprawę, że jest kobietą i nie może chodzić przez całe życie ubrana jak kujonica. Co prawda lubiła swoje powyciągane swetry i z wielkim trudem patrzała, gdy Ginny wyrzucała je do worka, aby oddać biednym, ale nie zmieniało to faktu, że jej postanowienia się spełniły i teraz wyglądała na kobietę sukcesu. Nawet w dresie. Zbiegła po schodach i posłała ogromny uśmiech wszystkim, którzy wesoło gaworzyli przy przeogromnie długim stole. Charlie żwawo dyskutował z ojcem na temat kolejnych renowacji podwórka, które przeprowadzali już od wakacji, gdy tylko wprowadzili się do nowego domu, Percy po długich negocjacjach ze swoją żoną Audrey na temat ich nowego mieszkania, dołączył do rozmowy z ojcem i bratem. George jak zwykle dokuczał Angelinie, która próbowała zjeść w spokoju jajecznicę, ale jej narzeczony najwyraźniej świetnie się bawił, gdy to robił, za co później dostał po głowie. Harry rozmawiał spokojnie z Ronem na temat jakiejś sprawy z pracy, a Ginny pomagała mamie przynosić herbaty na stół. Fleur razem z Billem stali nad swoją córeczkę Victoire, która miała już siedem miesięcy. Hermiona podeszła z wesołą miną do nich i pochyliła się nad prześliczną istotą, która była istną kopią Fleur. Duże niebieskie oczy i blond loczki-które odziedziczyła po Billu.
- Cześć malutka - powiedziała przesłodzonym głosem i dotknęła delikatnie jej piąstki. Victoire zaśmiała się głośno, a zebrana nad nią trójka wymieniła się uśmiechami.
- Ależ ona rośnie, no! - Zaśmiała się.
- Rozrabiara z niej będzie - powiedziała Fleur koślawo.
- Oh! Po tobie - dodał Bill. Tak rozpoczęła się kolejna sprzeczka rodzinna, o to. Hermiona kręcąc głową odeszła do kuchni.
- Zaniosę to mamo - powiedziała uprzejmie do Molly, która obdarzyła ją ogromnym uśmiechem.
- Dziękuję kochanie, tylko uważaj gorące! - Zawołała, gdy ta się już oddaliła. Przy wejściu mijała się z Ginny, której posłała znaczące spojrzenie, na co ona uderzyła ją delikatnie w ramię.
- Nie zazdrość! - Zawołała za nią i zaśmiała się.
-  Z czego tak się chichracie? - Zapytał Ron, przerywając rozmowę z Harrym.
- Z niczego - odparła zadziornie brązowowłosa.
- Plotkują o nas - zaśmiał się Potter.
- Ja wam dam! - Rudowłosy pogroził im dla śmiechu palcem, a obydwie wytknęły język i łapiąc się pod ramię ruszyły do kuchni po dzbanki z herbatą.
- Ależ one są okropne! - Westchnął wybraniec. Jego przyjaciel jedynie pokiwał głową zgadzając się i ponownie rozpoczęli swoją przerwaną rozmowę.
- Kurde, ale że nie powiedziałaś mi wcześniej - powiedziała lekko przyciszonym głosem Miona.
- Przecież sama się nie dawno dowiedziałam! - Zawołała oburzona.
- Ale planowaliście, czy tak wyszło? - Dziewczyna przygryzła dolną wargę, a Hermiona zrobiła duże oczy.
- To tym bardziej powinnaś mi powiedzieć, że planowaliście! Osz ty wredna! - Zawołała ze śmiechem, a ona wzruszyła ramionami.
- O następnym powiem ci wszystko, normalnie! Nawet, kiedy je zrobimy! - Dodała kręcąc głową z politowaniem i śmiechem, na co była panna Granger skarciła ją wzrokiem.
- Dziewczynki, chodźcie do stołu! - Krzyknęła Molly z jadalni, a obydwie popędziły do stołu.
- Smacznego wszystkim - powiedział Artur dosuwając się do swojego nakrycia.
- Smacznego - odpowiedzieli chórem i w spokoju zjedli razem kolację. Co jakiś czas była mowa o nowożeńcach, najmłodszego członka rodziny i o tych, którzy za niedługo będą wychodzić za mąż. Po posiłku, wszystkie dziewczęta pomogły pozbierać ze stołu i myć naczynia. Gdy nadszedł już późny wieczór, Hermiona wzięła relaksującą kąpiel i ubrana w swoją ulubioną piżamę weszła do łóżka, w którym leżał już Ronald.
- Oh, wreszcie - westchnął przytulając się do brązowowłosej.
- Jestem padnięta, normalnie nogi to mam jak z waty - mruknęła ziewając głośno i gasząc lampkę.
- Jutro masz dyżur? - Zapytał.
- Ostatni i już wtedy urlop i święta - odparła wesoło - a ty?
- Ja też tylko na chwilę, dokończyć papiery - westchnął.
- To nie tak źle - powiedziała.
- Tak, nie zapomnij tylko, że na siedemnastą idziemy na wigilię Ministerstwa - przypomniał, na co dziewczyna pokiwała głową.
- Pamiętam, wyprasowałam Ci czarny garnitur - oznajmiła.
- Dobrze, chodźmy już spać - pocałował ją w czoło.
- Dobranoc.
- Dobranoc kochanie - odparł i po niespełna kilku minutach obydwoje oddali się w ręce Morfeusza.
            Kolejny dzień rozpoczął się głośnym płaczem małej Vicotire, która mieszkała wraz z rodzicami niedaleko pokoju Hermiony i Rona. Dziewczyna otworzyła ciężkie powieki i westchnęła głęboko przeciągając się. Przetarła jeszcze raz oczy i wygrzebała się z łóżka kierując swoje nogi w stronę łazienki. Gdy wykonała poranną toaletę, minęła się w wejściu z Ronaldem, a sama poszła się ubrać. Spojrzała jeszcze na zegarek znajdujący się na szafce, który pokazywał godzinę dziesiątą. Miała jeszcze godzinę do pracy, z której prosto będzie musiała udać się do Ministerwa, a Ronald miał podobne godziny pracy, co ona dlatego też, prawie zawsze wstawali tak jak dzisiaj. Z westchnieniem wyciągnęła z szafy ciemne dżinsowe rurki, bladoniebieską koszulę z białymi mankietami i kołnierzykiem, którą szybko wyprasowała i wcisnęła w spodnie. Założyła na to szary dłuższy sweterek i czarne kozaki. Włosy zostawiła rozpuszczone, które układały się w delikatne fale. W większą podręczną torbę zapakowała czarną sukienkę, biżuterię, szpilki o raz kosmetyki. Będzie musiała w pracy się przebrać. Gdy zabrała wszystko z sypialni udała się na dół na śniadanie, witając się z Fleur.
- Przepraszam, pewnie was mała obudziła - westchnęła nosząc córeczkę na rękach. Dziewczynka miała załzawione oczy, a w buzi trzymała mocno smoczka.
- Przestań, nic nie było słychać - zapewniła ją i pogłaskała małą po główce.
- A co się dzieje? - Zapytała smarując sobie kanapki.
- Nie wiem, prawdopodobnie kolejne ząbki się przedzierają, albo brzuszek, albo łapie ją jakieś choróbsko. Jeszcze Bill musiał do pracy jechać i sama zostałam, bo mama pojechała do Londynu - westchnęła chodząc w tą i z powrotem.
- Dasz radę, podaj jej eliksir i nacieraj dziąsła, jeżeli to nie to, zrób jej herbatkę ziołową i w razie, czego dzwoń to przyślę kogoś od siebie - zapewniła ją, uśmiechając się i popijając posiłek kawą.
- Dziękuję Hermiona - odwzajemniła gest. Ronald ubrany w materiałowe spodnie i koszule, niósł w ręku pokrowiec z garniturem, który przewiesił na drzwiach.
- Wychodzisz już? - Zapytał swojej żony, która pokiwała głową biorąc ostatni gryz kanapki i zbierając swoje torebki.
- Ja się nie teleportuje, tylko prowadzę samochód - przypomniała mu i zgarnęła kluczyki z blatu.
- W ogóle podoba mi się to,  jak przystało na czarownicę powinnaś...
- Wiem, wiem. Ale jednak nie zapominaj, że jakieś nawyki mugolskie mi zostały! - Dotknęła opuszkiem palca jego brody i pocałowała w usta na do widzenia.
- Pamiętaj w razie, czego to daj znać! - Zawołała do Fleur - do zobaczenia w Ministerstwie! - Pomachała mu na odchodne i wyszła na dwór, opatulona w zimowy płaszcz. Zapakowała się do samochodu i wyjechała na ulicę.

~~~

            W tym samym czasie pewien wysoki przystojny mężczyzna przemierzał właśnie swoim najnowszym samochodem ulice Wiltshire. Musiał jak najszybciej dostać się do szpitala świętego Munga, ponieważ dostał wiadomość o tym, że jego matka trafiła tam niecałą godzinę temu i będzie mieć poważną operację. Ta wiadomość sprawiła, że pędził jak oszalały czymś tak wspaniałym jak samochód. Gardził wszystkim, co miało związek z mugolami i nieczystą krwią do czasu wojny. Gdy zmarł jego ojciec, razem z nim zmarła nienawiść do wszystkiego, co nie magiczne. Jego nawyki oraz przekonania o czystości krwi w dalszym ciągu zostały i ani jego matka, ani jego narzeczona nie potrafiły w nim tego zmienić. Chociaż ta druga, nawet za bardzo nie wkładała w to starań. Za to jego miłość do jedynego mugolskiego sprzętu narodziła się, gdy jego przyjaciel Blaise Zabini pokazał mu swoje cacko. W pierwszej chwili go wyśmiał, ale gdy tylko się przejechali, poczuł, że to jest jego druga miłość o ile coś takiego istnieje. Dalej nie wierzył w jakiekolwiek uczucia, ponieważ owego nie doświadczył, oprócz miłości do matki. Niemniej jednak, zaraz po przejażdżce ze swoim najlepszym przyjacielem, pojechał i kupił sobie swoje najszybsze autko, do którego tylko on miał dostęp, zresztą nikt więcej oprócz niego nie miał czegoś takiego jak prawo jazdy. Uważał to za totalne głupstwo i wiele razy chciał pokazać egzaminatorowi jak się jeździ, ale w gruncie rzeczy nie miał z tym problemu, gdyż zdał za pierwszym razem. Niezupełnie legalnie, ale zaliczył. Wprawy nabrał nieco później, ale liczyło się dla niego to, że gdy jechał czuł się wolny, gnał tak szybko, na ile tylko pozwoliła mu wskazówka od licznika. Teraz w dodatku miał do tego powód. Jedną ręką trzymał kierownicę, a druga spoczywała na biegu, co jakiś czas go zmieniając. Mrużył delikatnie stalowe oczy, aby w końcu z gracją zaparkować pod szpitalem. Wysiadł z rozpiętą pikowaną czarną kurtką i przeczesał palcami blond włosy, które w blasku słońca miały platynowy odcień. Gdy zamknął samochód, wszystkie kobiety, które były w pobliżu westchnęły ze zdziwienia a zarazem podniecenia. Nie mając teraz czasu na jakiekolwiek flirty, wbiegł do recepcji i pochylając się nad okienkiem zapytał:
- Narcyza Malfoy, przywieziono ją tutaj godzinę temu, może trochę więcej...
- Trzecie piętro oddział chirurgii, tam proszę się dowiedzieć więcej - powiedziała pulchna kobieta, a blondyn posyłając jej zalotne spojrzenie udał się we wskazane przez nią miejsce. Gdy wjechał windą, od razu skierował się do gabinetu lekarskiego, gdzie zastał starszego ordynatora. Zapukał delikatnie w szklane drzwi i wszedł do środka.
- Dzień dobry - podał rękę lekarzowi, który skinął głową i wskazał krzesło na przeciwko siebie.
- Słucham pana?
- Szukam matki, Narcyzy Malfoy, przywieziono ją tutaj...
- Tak, tak wiem - odparł składając ostatni podpis na papierze - jest w trakcie operacji - zakończył podnosząc wzrok na mężczyznę.
- Jak to operacji? - Zdziwił się.
- Pańska matka miała dość silne bóle brzucha, została przyjęta na oddziale, a tam magomedyk prowadzący stwierdził zapalenie wyrostka robaczkowego wraz z perforacją jamy brzusznej - odparł bardzo fachowo, na co blondyn skinął niepewnie głową.
- Mówiąc prościej, za niecałą godzinę, dwie powinno być po wszystkim, jak na razie nie ma komplikacji - oznajmił. Arystokrata odetchnął z ulgą.
- A gdzie mogę poczekać?
- Sala operacyjna numer trzy - posłał mu krótki uśmiech.
- Dziękuję panu bardzo - odparł kulturalnie i wyszedł na korytarz od razu kierując się pod wskazane miejsce. Nie zostało mu nic innego jak czekać.
            Po godzinie, tak jak powiedział ordynator drzwi od sali operacyjnej się otworzyły, a w nich ukazało się kilku magointernistów prowadzących łóżko, na którym leżała piękna kobieta. Draco zerwał się z miejsca i podbiegł do nich, chwytając od razu matkę za rękę i spoglądając na jej nieskazitelnie gładką twarz. Miała zamknięte oczy i była podłączona różnymi kablami do aparatury.
- Pan jest kimś z rodziny? - Zapytała niska kobieta, chłopak spojrzał na nią i pokiwał głową.
- To moja matka - odpowiedział poważnym tonem.
- Dobrze, przewieziemy teraz panią Malfoy do sali ogólnej, ponieważ operacja była dość skomplikowana, gdyż perforacja i wyrostek najczęściej kończą się zgonem, jest wszystko w porządku. Za chwilę będzie mógł pan odwiedzić mamę - uspokoiła go, gdy ujrzała jego przerażoną minę.
- Dziękuję pani bardzo, zawdzięczam pani życie mamy...
- Ale to nie ja operowałam - zaśmiała się - ja stałam obok - dodała uśmiechnięta. Chłopak zmarszczył brwi.
- To, do kogo mam się zwrócić? - Zapytał, a kobieta spojrzała w bok i kiwnęła głową w tamtą stronę.
- Do tej pani - blondyn podążył za jej spojrzeniem i za drzwiami ujrzał niewysoką sylwetkę kobiety, która zdjęła właśnie coś z głowy. Gdy otworzyła drzwi na oścież ich spojrzenia się spotykały, a świat wokół nich zawirował. Draco patrzał się w jej głębokie brązowe oczy i poczuł coś dziwnego z lewej strony płuc. Starał się jak najszybciej poznać każdy szczegół jej twarzy. Nie widział jej od półtorej roku i musiał przyznać sam przed sobą, że to nie jest ta sama Hermiona Granger, którą pamiętał. Stała przed nim teraz dojrzała i piękna kobieta. Ujrzał w niej piękno nawet w niebieskim lekarskim ubraniu, który miała na sobie w trakcie operacji. Jej włosy były związane w niedbałego koka, a na policzkach widniały delikatne rumieńce. W zgrabnych dłoniach miętoliła kolorowy materiał, który jak wcześniej stwierdził miała na głowie. Cała ta sytuacja wprowadziła go w niewyobrażalnie dziwne uczucie. Nie mógł oderwać od niej wzroku, pomimo, że jego umysł krzyczał 'to szlama!'.
            Jej wrażenie było podobne. Spodziewała się, że go zobaczy, gdy tylko przyjęła na oddział Narcyzę, która wręcz błagała ją, aby go powiadomiła. Pamiętała jej ogromne łzy w oczach, a to jeszcze bardziej potęgowało lęk przed spotkaniem z jej synem. Nie myliła się w niczym, chłopak się zmienił zewnętrznie, bo wewnętrznie nie umiała tego określić. Nie widziała już ulizanych blond włosów, zarozumiałego wyrazu twarzy, chłopięcej postury i buźki. Stał przed nią teraz dobrze zbudowany mężczyzna z delikatnym zarostem, wyostrzonymi rysami twarzy, artystycznym nieładem na głowie i jednak tak samo przenikliwym spojrzeniu jak za czasów Hogwartu. Próbowała przełamać wewnętrzną barierę, która utworzyła się w momencie, gdy zobaczyła. Bała się usłyszeć kolejne obelgi skierowane w jej stronę, bała się odezwać do niego, bała się, że na nią naskoczy, bała się każdej jego reakcji. Jednak najgorsze w tym wszystkim było, że to ona musiała rozpocząć rozmowę. Nabrała powietrza w płuca i podeszła kilka kroków bliżej.
- Witaj - powiedziała nieśmiało, nie za bardzo wiedząc jak ma się przywitać.
- Hej - odparł również zszokowany. Pierwsze koty za płoty pomyślała i z poważną miną zaczęła mówić:
- Jak już pewnie zdążyłeś się dowiedzieć, operowałam twoją mamę, miała...
- Perforację i wyrostek, tak wiem - dokończył za nią zupełnie naturalnym głosem. Kobieta właśnie sobie uświadomiła, że nigdy nie słyszała u niego innego tonu głosu, niż przepełniony pogardą i ironią. Dlatego tym bardziej czuła się nieswojo.
- Taak, więc...eghm - odkaszlnęła - wszystko poszło prawidłowo, nie było żadnych komplikacji, blizna powinna się zagoić i nie powinno być po niej śladu - dodała i już chciała odejść, kiedy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Fala dreszczy i gęsia skórka, dopadła ją natychmiastowo pod wpływem jego dotyku. Zadrżała zatrzymując się i spojrzała mu prosto w oczy. Miała wrażenie jakby wyrażały mnóstwo uczuć, których ona nie mogła rozgryźć, ale jedno wiedziała na pewno. Jego stalowe tęczówki właśnie sprawiały, że topiła się w nich zapominając o bożym świecie.
- Dziękuję ci - usłyszała, co sprawiło, że kolana się pod nią ugięły, a szczęka opadła do samej ziemi.
- To moja praca - wybąkała, gdy tylko pozbierała myśli po jego wyznaniu. Czując, że nie może dłużej obok niego stać pognała szybko do swojego gabinetu zostawiając go samego. Gdy tylko zamknęła drzwi oparła się o biurko głośno dysząc i układając myśli w głowie. Nie miała zielonego pojęcia, co jej się właśnie stało. Serce biło jak oszalałe, a gęsia skórka dalej widniała na jej ramionach i karku. Starała się uspokoić swój oddech, ale dreszcze dalej przechodziły jej ciało.
 Co się z tobą dzieje, Hermiona? To tylko Malfoy, tylko Malfoy....albo aż Malfoy....NIE! Krzyczała do siebie w myślach. Przez jeden moment poczuła jakby coś między nimi...Ale nie dopuszczała do siebie myśli z zakończeniem tego zdania. Nie rozumiała swojego zachowania, ani jego. Chciała jak najszybciej pozbyć się go z głowy, ale na daremno. Siedział w niej, aż do wieczora.
           
            On zaś miał podobne objawy, co jego wróg numer jeden za czasów szkoły. Starał się jej tak nie określać, ale w tym momencie nie miał wyjścia, ponieważ jego serce wariowało jak oszalałe, co dawało mu kolejne oznaki do nie pokoju, ponieważ nigdy nie czuł niczego podobnego przy żadnej kobiecie nawet, gdy mu się podobała, czy uprawiali seks. Przy Granger, pomimo, że jedynie dotknął jej ramienia - co było totalnym absurdem i sam nie wiedział dlaczego to zrobił i dlaczego z jego ust wypłynęły takie słowa jak dziękuję, których on Dracon Malfoy nigdy nie używa, a tym bardziej przy, i do szlam! Z takim mętlikiem siedział przy łóżku swojej matki.
            Hermiona ubrana w czarną elegancką sukienkę, wysokie czarne matowe szpilki i czarno brązowe futro przemierzała korytarze szpitala. Miała ciężki dzień z wielu względów, co jednak nie zmieniało faktu, że musiała jechać do Ministerstwa Magii. Miała rozpuszczone włosy, układające się w loki do połowy pleców, a twarz zdobił idealnie wykonany makijaż. Wyglądała teraz jak jedna z najpiękniejszych gwiazd. Za pięć minut rozpoczyna się Wigilia, a ona jeszcze nawet nie wyszła ze szpitala. Grzebała właśnie w mniejszej torebce w poszukiwaniu kluczy, a gdy je wreszcie znalazła o mało, co nie wpadłaby na parkingu w swojego dzisiejszego blond prześladowcę.
- Przepraszam - powiedzieli równocześnie stając sobie na drodze, a orientując się, do kogo się zwracają, speszeni oddalili się do swoich samochodów. Draco w przeciwieństwie do Hermiony, która świetnie się powstrzymywała, żeby nie wlepić w niego wzroku, patrzał na nią z lekko rozchylonymi ustami. Musiał przyznać, że jej wygląd właśnie powalił go na kolana. Dopiero, gdy zniknęła za drzwiami swojego samochodu, opamiętał się i również wsiadł do swojego pojazdu. Dla obojga była to dziwna i krępująca sytuacja, ponieważ oboje jako dorośli ludzie, wiedzieli, co to są za symptomy i do czego one prowadzą. Niewiele o tym myśląc, Draco jak kulturalny mężczyzna pozwolił, Hermionie wyjechać pierwszej i powoli podążył za nią. Jakie było jego zdziwienie, gdy na głównej ulicy, kobieta docisnęła pedał gazu i o mało, co nie zniknęła mu z oczu. Zdziwiony od razu udał się w pościg za nią. Przemierzając kolejne ulice, nie mógł uwierzyć, że ta zazwyczaj niepozorna cicha dziewczyna, pokazuje pazurki podczas jazdy samochodem. Niestety jego przemyślenia nie trwały długo, ponieważ za kolejnym zakrętem, zdążył jedynie z całej siły wcisnąć hamulec i uciec na bok, wjeżdżając z piskiem opon na chodnik. Gdy jego samochód zatrzymał się z cichym puknięciem na słupie, lekko oszołomiony, odpiął pasy i jakby w zwolnionym tempie odwrócił głowę w lewo obserwując, to przez, co musiał gwałtownie hamować. Samochód Hermiony z ogromnym trzaskiem zderzył się z drugą osobówką. Wszystko działo się dla niego powoli, ludzie którzy zaczęli krzyczeć i zbierać się dookoła, kierowca tego samochodu, który wybiegł przestraszony i on, Draco Malfoy, który ile sił w nogach gnał w stronę wypadku. Gdy dobiegł do miejsca zdarzenia jego oczom ukazała się Hermiona, która leżała na przedniej masce drugiego samochodu i zbita szyba w obydwu.  Nie zapięła pasów przeszło mu przez głowę. Wystraszony podbiegł do niej, ale został odciągnięty od innych ludzi, którzy już przepuszczali sanitariuszy, którzy bardzo szybko przykryli ją specjalnym kocem, przenieśli na nosze, nałożyli stabilizatory i wjechali do karetki. Draco dalej nie mógł się otrząsnąć z szoku, do czasu, kiedy głos syren ucichł, a karetka zniknęła z pola widzenia....Z mocno bijącym sercem starał uspokoić swoje myśli i uczucia, nie wiedział, co on w ogóle wyprawia. Dlaczego przejmował się kimś takim jak Hermiona Granger?! Tfu! Weasley! Właśnie do jego myśli dotarło, że ona jest mężatką, a on myśli o niej jak... Nie. Musiał przestać, jedyne, co powinien teraz zrobić to wysłać patronusa do Ministerstwa, ale co oni sobie oni pomyślą o nim? Skąd on się znalazł właśnie tam gdzie ona? Oskarżenia zaraz padną na niego, nie wiedział, co ma zrobić.
- Trzeba powiadomić jej rodzinę - powiedział ktoś w tłumie idąc do jej samochodu z zamiarem wyciągnięcia torebki. Draco jak opętany rzucił się w tamtym kierunku i zagrodził tej kobiecie przejście.
- Nie! Ja to zrobię, znam ją - rzucił jedynie i poczekał aż wszyscy się rozejdą. Zabezpieczając jej samochód, zabrał torby do siebie i wyczarował patronusa. Raz kozie śmierć, musi to załatwić. Z piskiem ruszył z powrotem pod szpital. Tam wszystko działo jak się w przyspieszonym tempie.

~~~

- Powinna już tu być - westchnął Ronald patrząc na duży zegar ścienny, który wisiał na ogromnej Sali Obrad. Harry wraz z Ginny również byli zaniepokojeni brakiem obecności Hermiony. Ona nigdy się nie spóźniała, a nawet jeśli to wysyłała jakąkolwiek wiadomość. Przez głowę jej przyjaciółki przechodziły już najgorsze myśli, przewidywała czarne scenariusze.
- Jeny, a jak się coś stało? - Mruknęła spanikowana, na co Harry przygarnął ją do siebie.
- Zaraz tu wpadnie roztrzepana i powie, że dyżur jej się przedłużył, mówię wam - starał się ich uspokoić, ale sam nie wierzył we własne słowa.
- Dobrze, zaczynamy! - Zawołał Minister Magii.
- Chodźcie - powiedział Potter i podeszli do stołu, biorąc opłatek i kieliszek wina.
- Chciałbym wam wszystkim podziękowa... - przerwał, gdy nagle w pomieszczeniu zawiał cichy wiatr a przed wszystkimi zmaterializował się patronus w kształcie pumy, która na początku wydała przeogromny ryk, a później każdy usłyszał głos nikogo innego jak Dracona Malfoya.
- Hermiona Weasley miała wypadek samochodowy, jest właśnie przewieziona do świętego Munga - po tym komunikacie postać rozmyła się, a do uszu wszystkich zebranych dotarł brzdęk tłuczonego szkła. Kieliszek z czerwonym winem, który trzymała Ginny rozprysł się na posadzce. Nie wiele myśląc razem z Harrym i Ronaldem złapali się za dłonie i teleportowali pod wskazany szpital. Wbiegli do recepcji, pytając gdzie leży Hermiona i udali się na jej własny oddział. Tam zastali chodzącego w tą i z powrotem Malfoya. Ronald na sam jego widok dostał purpurowych odcieni twarzy, a dłonie zacisnęły się w pięści. Rzucił się w jego stronę z przeraźliwym krzykiem.
- TO TWOJA WINA! - Wrzasnął kompletnie zbijając tym samym wszystkich z pantykału. Szarpał się z blondynem, który odepchnął go od siebie z całej siły.
- Uspokój się Weasley! To nie jest moja wina! - Krzyknął.
- To, co ty tu robisz?! - Zapytał głośno dysząc, a Harry trzymał go za barki.
- Dajcie na wstrzymanie, można to na spokojnie wyjaśnić - powiedział w miarę neutralnym głosem Potter. Ron zmierzył go ostrym spojrzeniem, które ponownie wbił w Malfoya, oczekując wyjaśnień.
- Powiedz, co tu robisz - pisnęła obudzona Ginewra.
- Jechałem za Granger...
- Weasley! - Warknął rudzielec, który został skarcony szturchnięciem przez przyjaciela.
- Do Ministerstwa - dokończył blondyn z politowaniem - moja matka miała ciężką operację i... WEASLEY - nacisnął na nazwisko - ją operowała. Na jednym z zakrętów, zderzyła się z osobówką - dokończył opowiadanie, a Ronald usiadł na krześle chowając dłonie.
- Co z nią teraz?
- Nie wiem, operują ją - powiedział - tu są jej rzeczy - dodał podając torby Ronaldowi, który jedynie skinął głową.
- Boże święty, żeby nic jej nie było - Rudowłosa zaczęła przygryzać paznokcie, a Harry mocno ją przytulił.
- Będzie dobrze - mruknął.
            Tak cała czwórka siedziała w milczeniu, czekając na jakiekolwiek informacje. Żaden magomedyk nie umiał na razie nic powiedzieć, a godziny mijały. Ronald pił już trzecią kawę, a Harry starał się wszystkich uspokoić, pomimo że sam był na skraju wytrzymałości. Malfoy opierał swoje łokcie na kolanach i kręcił młynki, cały czas mając przed oczami Hermionę. Jej brązowe loki porozrzucane dookoła jej głowy na masce, były pomieszane z drobinkami szkła i krwią. Ciarki go przechodziły na samą myśl o tym.
            Około godziny pierwszej w nocy, drzwi od sali operacyjnej otworzyły się, a cały skład magochirurgów wyszedł ze zmęczonymi minami na korytarz. Draco szturchnął śpiącą trójkę, którzy rozejrzeli się zdezorientowani, ale podążyli za Draconem, który złapał lekarza. Nie zdążyli zobaczyć Hermiony, gdyż winda z jej łóżkiem się zamknęła.
- Państwo to rodzina? - Zapytał starszy mężczyzna, który kilka godzin temu rozmawiał z arystokratą na temat jego matki. Ronald spojrzał na Dracona.
- Nie wszyscy - warknął.
- Hm... nie mogę...
- Niech pan mówi, kolega przesadza - powiedział Harry, a doktor skinął głową w podziękowaniu. Blondyn zdziwiony spojrzał na chłopaka, podobnie jak Ron.
- Panna Weasley miała dużo szczęścia, nie powiem, że nie - westchnął przecierając twarz - operacja trwała osiem godzin, pańska żona, siostra - spojrzał po nich kręcąc głową w niewiedzy - miała złamane sześć żeber, złamaną kość promieniową - spojrzał na ich zdezorientowane miny - w przedramieniu, pękniętą śledzionę, którą musieliśmy usunąć, krwotok wewnętrzny, który udało się zatamować, zwichniętą rzepkę w kolanie nastawialiśmy, ale będzie musiała być wykonana rehabilitacja. Przechodząc to najważniejszego, Hermiona miała poważne uszkodzenie czaszki głowy. Oprócz licznych zadrapań na twarzy nic gorszego nie było, ale doszło do wstrząśnienia mózgu i pęknięcia potylicy. Jest to bardzo groźne, może powodować różne zmiany po przebudzeniu. Na razie wszystko jest w porządku, więc bądźmy dobrej myśli, teraz muszę uciekać - odparł - jest przewieziona na oddział ICU (z polskiego OIOM), czyli oddział intensywnej terapii. Można będzie ją odwiedzić dopiero jutro, na razie jest utrzymywana w śpiączce farmakologicznej i będziemy się starali ją wybudzać dopiero za dwa dni - gdy skończył zniknął za drzwiami windy, a cała czwórka stała oniemiała na korytarzu. Ginny płakała jak opętana, a Ronald musiał usiąść. Draco nie wiedział, co ma zrobić, nie myślał, że to wszystko będzie miało, aż takie straszne skutki.
            Minęły dwa długie dni. Rodzina Weasley była w ogromnym szoku, wszyscy oczekiwali dnia 23 grudnia, nie ze względu na to, że jest to dzień poprzedzający Wigilię, ale dlatego, że był to dzień, w którym magomedycy będą wybudzać Hermionę ze śpiączki. Atmosfera nie była już tak wesoła i świąteczna jak jeszcze kilka dni temu, nikt nie potrafił poprawić sobie humoru, wszyscy chodzili modląc się, aby wszystko skończyło się dobrze. Niecierpliwienie rosło z dnia na dzień, każda sekunda przybliżała ich do ponownego zobaczenia ich kochanej i wspaniałej Hermiony.
            Draco Malfoy również chodził struty przez kolejne kilka dni. Jego matka została wypuszczona do domu, gdyż rokowania lekarzy były bardzo dobre. Nie pozwolił jej jednak na to, aby sama udała się do Malfoy Manor, tylko wziął ją do swojego domu, w którym zamieszkał wraz ze swoją narzeczoną Astorią Greengras. Nie tylko jego rodzicielka zauważyła zmianę nastroju, ale jego przyszła żona również.
- Draco, martwię się. Co się z tobą dzieje? - Mówiła do niego za każdym razem, gdy on był nie obecny, jakby ciałem był przy niej, a duszą zupełnie gdzie indziej.
- Nic - odpowiadał po kilku, a czasami nawet kilkunastu minutach. Cały czas miał stały kontakt z lekarzami, musiał na bieżąco wiedzieć, co się z nią dzieje, nie umiał, nie radził sobie z tym stanem. Przerażenie przerastało jego ogromną dumę, która została również zagłuszona dziwnym uczuciem, które zaczął żywić, do tej kobiety...

~~~

- Dzień dobry, pani Weasley - powiedział spokojnie lekarz, obok którego stał Ronald, Ginny i Harry. Hermiona po otworzeniu powiek, potrzebowała kilku minut na określenie tego, co się wokół niej dzieje. Rozejrzała się dookoła, a później na ludzi stojących tuż przed nią. Zmarszczyła brwi słysząc swoje imię.
- Gdzie jestem? - Odezwała się bardzo ochrypłym głosem, a Ron odetchnął z ulgą, bojąc się, że jego żona nic nie odpowie. Lekarz posłał im ciepły uśmiech.
- Jesteś w szpitalu świętego Munga, miałaś wypadek - wytłumaczył spokojnie. Dziewczyna zmarszczyła mocno czoło, a następnie znowu spojrzała na wszystkich zebranych.
- Jaki wypadek?
- Samochodowy - powiedział ordynator. Pokiwała głową na znak, że rozumie. Ron nie wytrzymał całej presji i uśmiechnął się do niej szeroko. Podszedł łapiąc za dłoń i głosem przepełnionym miłością powiedział:
- Tak się martwiliśmy, dobrze, że już jesteś kochanie - to sprawiło, że dziewczyna szybko zabrała swoją bladą i zgrabną dłoń. To zdarzenie utkwiło w pamięci wszystkim zebranym na zawsze. Ten dzień stał się dla każdego najgorszym dniem ich życiorysu. Dwudziesty trzeci grudnia...
- Nie znam pana - odpowiedziała zupełnie neutralnie, na co wszyscy wybałuszyli oczy. Lekarz od razu podszedł do karty pacjenta sprawdzając wyniki. Wszystko było w porządku.
- Pamięta pani kogokolwiek z nich? - Wskazał dłonią na Ginny i Harrego. Kobieta pokręciła przecząco głową, a oni nabrali powietrza głośno w płuca. Rudowłosa od razu zaczęła płakać.
- Miona kochanie, to ja, Ron, twój mąż - mówił zdesperowany chłopak, ale brązowowłosa patrzała na niego jak na wariata, kręcąc głową.
- Ja nie mam męża - odparła. Lekarz widząc to wszystko, wyprosił uprzejmie trójkę jej przyjaciół i został sam na sam z kobietą. Przysunął sobie spokojnie krzesło do jej łóżka.
- Doktorze, o co w tym wszystkim chodzi? - Zapytała - jaki dzień dzisiaj mamy?
- Dwudziesty trzeci grudnia.
- Rok?
- Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty - oznajmił. Dziewczyna nagle zaczęła szybko oddychać.
- Ile mam lat?
- Dwadzieścia skończone.
- Słucham? Przecież niedawno miałam jedenaście - powiedziała zupełnie spanikowana. Lekarz nie ukrywając zdziwienia, westchnął głęboko i uspokoił ją. Sam nie wiedział jak ma powiedzieć niczego winnej kobiecie, że właśnie najprawdopodobniej bezpowrotnie straciła dziewięć lat swojego życia.
- Spokojnie, wszystko wróci do normy, spokojnie. Doszło najwidoczniej do urazu pamięci...
- Chcę zostać sama - powiedziała. Mężczyzna oczywiście od razu się zgodził i wyszedł na korytarz tłumacząc jej rodzinie, co się stało. Przyjęcie tej wiadomości, nie należało do najmilszych. Ronald znany ze swojej wybuchowej natury, narobił magomedykowi ogromnej awantury, Ginny płakała a Harry nie miał już na to wszystko siły...



            Minęło dużo czasu, zanim Hermiona doszła do siebie. Jej stan zdrowotny dopiero po trzech tygodniach pozwolił na opuszczenie szpitala. W dalszym ciągu nie mogła sobie nic, ani nikogo przypomnieć, oprócz swoich rodziców i niektórych fragmentów życia z  Harrym. Tak on, jako jedyny zachował się w jej utraconej pamięci, co bardzo cieszyło resztę Weasleyów, którzy mieli nadzieję, że może z czasem wszystkich sobie przypomni. Potter pomagał jej analizować każdy rok jej życia codziennie w szpitalu. W Wigilię cała rodzina rudzielców ją odwiedziła, co skutkowało u niej nagłą paniką i dezorientacją, więc na rozkaz magomedyków musieli opuścić szpital. Wcale nie polepszyło to atmosfery, jedynie pogorszyło. Dopuszczała jedynie do siebie Harrego, który rozmawiał z nią i opowiadał jej o jej życiu. Starał się mówić jej wszystko, co może przyjąć w miarę spokojnie, dopiero po czasie zaczął opowiadać o zdarzeniach, które rzekomo miały wpłynąć na jej psychikę. Jako jedynemu mogła zaufać, niektóre fakty nie mieściły się w jej głowie. Niektóre sobie przypomniała, między innymi, że chodziła do Hogwartu, ale nie pamięta z tego okresu nikogo ani czego. Fakt, że jest wspaniałą czarownicą i poszczególne momenty tylko i wyłącznie z Harrym. Reszta wspomnień wyparowała z jej głowy, niczym woda z czajnika. Gdy wyszła ze szpitala zdecydowała się na próbę zamieszkania z rodziną jej rzekomego męża. Cała sytuacja ją przytłaczała, ale miała nadzieję, zresztą jak wszyscy, że dzięki temu, że wraca do normalnego życia, to sobie wszystko przypomni. Niestety nic takiego nie nastało. Po ciężkich dla wszystkich kolejnych trzech tygodniach, Hermiona nie wytrzymywała. Każdy podchodził do niej mówiąc 'a pamiętasz jak...', a ona w głębi duszy miała ogromną ochotę powiedzieć 'tak się składa, że nie! Nie pamiętam!', ale za każdym razem przytakiwała i starała się łagodnie wytłumaczyć, że niestety nic takiego nie kojarzy. Te półtorej miesiąca było dla wszystkich trudne, ale chyba najbardziej dla poszkodowanej. Nie potrafiła spokojnie rozmawiać ze swoim mężem, coraz częściej nawet zastanawiała się, dlaczego ona za niego wyszła? W tym momencie nie czuła do niego nic, ale nie miała serca, żeby mu to powiedzieć. Ron za to starał się ze wszystkich sił, żeby jej dogodzić i pomóc w tej ciężkiej sytuacji, ale jedynie wszystko pogarszał. Była Gryfonka nawiązała wspólny język z Ginny, ale dopiero po jakimś czasie, gdy ta zrozumiała, że musi z nią odbudować wszystko od nowa, a nie wspominać rzeczy, których ona nie pamięta. Za to Hermiona bardzo jej dziękowała. Jej najmilsze wspomnienia były związane z jej rodzicami, których dobrze pamiętała i po opowiadaniach Harrego postanowiła w najbliższym czasie ich odszukać.
            Pewnego dnia, gdy rano wstała i wykonała wszystkie poranne czynności zeszła na śniadanie. Zdała sobie sprawię, że była sama w domu, jedynie z Harrym, który również zaraz wychodził.
- Cześć Hermi - zawołał wesoło pijąc kawę.
- Hej, gdzie są wszyscy? - Zapytała spokojnie.
- Fleur i Bill pojechali z małą na badania kontrolne, Ginny musiała wpaść do redakcji, Ron w pracy, Percy i Audrey w pracy, Angelina pojechała do rodziców, a George załatwia sprawy na mieście. Rodzice pojechali na zakupy - uśmiechnął się.
- Yhm, a ty też wychodzisz? - Zapytała spokojnie. Pokiwał głową.
- W razie czego tam są twoje klucze - wskazał na wieszak, gdzie widniały dwa żelazne odlewy, pasujące do zamków w drzwiach i breloczek ze znaczkiem nieskończoności.
- Okej - powiedziała posyłając mu uśmiech.
- Dobra, ja uciekam, uważaj na siebie - dał jej buziaka w policzek, a ona skarciła go wzrokiem.
- Nic mi nie będzie! - Zawołała z westchnieniem i spojrzała w lustro. Jej zadrapania z twarzy zniknęły, gips miała zdjęty dziesięć dni temu, więc jej ręka była już w bardzo dobrym stanie, nie miała z nią większych problemów. Kolano było już po rehabilitacji, tylko głowa ją pobolewała. Nagle wpadła na genialny pomysł. Poszła na górę i wyciągnęła z szafy czarne spodnie z imitacji skóry, luźną bluzkę w kolorze złamanej bieli na ramiączkach z napisem "Love&Lie" i szary duży zapinany sweter. W ten oto zestaw ubrała się, podeszła do swojej toaletki i poprawiła włosy układające się w delikatne loki, oraz makijaż wykonany z tuszu do rzęs, kreski eyelinerem, pudru, różu i delikatnej bladoróżowej pomadki. Nałożyła na nadgarstek swój ukochany zegarek i bransoletkę, spojrzała na obrączkę i pierścionek zaręczynowy, który leżał w szkatułce odkąd tylko wróciła ze szpitala. Nie odważyła się go założyć, ponieważ czuła w sercu, że w ten sposób da do zrozumienia, że pomimo tych wszystkich przeżyć, dalej kocha Ronalda, a tak nie było. Z westchnieniem zamknęła pojemnik i ruszyła do komody. Wyciągnęła gruby ciemnoszary szalik i bladoróżową czapkę. Do torebki władowała wszystkie potrzebne rzeczy i zadowolona zbiegła na dół. Na nogi wcisnęła ciepłe czarne emu i zarzuciła na siebie czarną pikowaną kurtkę. Zadowolona weszła do kuchni zdejmując z wieszaka klucze do domu i wyszła na zewnątrz. Jej styl również zdążył się zmienić. Jako, że jej wspomnienia najdalej sięgały jedenastu lat, nie miała żadnego pojęcia jak się wcześniej ubierała, pomimo wielu prób Ginny zobrazowania jej ubrań. Pierwszym krokiem, który wykonała w tym kierunku, było wyrzucenie brzydkich według niej rzeczy i kupienie nowych, na zakupach z nią i Fleur.
             Na podwórku stał jej samochód po renowacji. Co prawda mówiono, że nic z niego nie zostało, ale ona siedziała nad nim sama prawie dzień i noc, ale w końcu go naprawiła. Dostała zakaz prowadzenia samochodem, oczywiście jedynie od Ronalda i jego rodziny, ponieważ lekarz oddał jej prawo jazdy. Nie mogła powstrzymać się ochoty na przejażdżkę. Samego wypadku nie pamiętała, dlatego trudno jej może było odczuć jakąkolwiek odrazę do szybkiej jazdy. Zdjęła czarną płachtę, którą było przykryte auto, a w jej oczach zalśniły iskierki radości. Nie wiele się zastanawiając otworzyła drzwi i wsiadła do środka, rzucając torebkę na siedzenie pasażera. Włożyła kluczyki do stacyjki i powoli odpaliła silnik. Gdy usłyszała przyjemne burczenie, jej serce zabiło szybciej. Uwielbiała to, nie mogła nie pojechać dzisiaj nigdzie. Wzięła głęboki oddech, odczuwając delikatny ból przedramienia, ale nie zważając na to, wcisnęła sprzęgło, wbiła wsteczny i powoli wyjechała z podwórka, aby później wykręcić i wbić jedynkę. Dwadzieścia na godzinę wyjechała z polnej drogi na główną, a tam znowu poczuła się jak jedenastolatka, która razem z tatą ścigała się w Parku Rozrywki na samochodzikach i pojazdach kartingowych. Wzięła kolejny głęboki oddech i z uśmiechem na ustach wbiła dwójkę, a licznik powoli przyspieszał. Później poszło samo, znowu poczuła, że żyje. Kolejne biegi zmieniały się w miarę hamowania i dodawania gazu. Zadowolona dojechała do miasta po drogowskazach, ponieważ wraz z zanikiem pamięci, zniknęły również zapamiętane drogi, po których normalnie się poruszała. Harry opowiedział jej również o wojnie i teraźniejszym życiu. Niektóre fakty kojarzyła, takie jak np. zaklęcia, których się używa w danej sytuacji. Ta wiedza jej nie opuściła, a dowiedli tego, gdy pojedynkowali się dla zabawy. Na światłach wyjęła różdżkę i szepnęła:
- Wskaż mi - myśląc o św. Mungu. Drewienko pokierowała ją pod szpital, gdzie zaparkowała. Wzięła torebkę i ruszyła do środka. Wszystko wydawało jej się obce, pamiętała jedynie oddział, na którym leżała i podobno pracowała. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry - powiedziała do pulchnej kobiety.
- Oh! Pani Weasley - powiedziała zadowolona. Hermiona popatrzała na nią dziwacznie, a ona od razu spoważniała.
- No tak, pani nic nie pamięta. Jestem Gaby, recepcjonistka. Zawsze rozmawiałyśmy, gdy pani przychodziła do pracy - wytłumaczyła spokojnie. Dziewczyna pomimo, że jej nie kojarzyła, to poczuła, że darzy ją ogromną sympatią. Już sama jej mina emanowała radością, co sprawiało, że ona miała jeszcze lepszy humor.
- Miło mi panią poznać - zaśmiała się.
- W czym mogę pani pomóc? - Zapytała uprzejmie.
- Chciałabym się dostać na swój oddział, do ordynatora...
- Trzecie piętro i pierwsze szklane drzwi na lewo - posłała jej uprzejmy uśmiech.
- Dziękuję - odparła i ruszyła we wskazanym kierunku. Gdy znalazła się na górze, odnalazła gabinet i weszła do środka.
- Dzień dobry, ordynatorze - powiedziała, sprawiając, że starszy mężczyzna podniósł głowę znad papierów.
- Pani Weasley! - Zawołał uradowany i wstał, całując kobietę w rękę - wygląda pani cudownie!
- Dziękuję bardzo - odparła lekko speszona.
- Co panią do nas sprowadza? - Zapytał, gdy usiedli.
- Mam tutaj wszystkie dokumenty - wyjęła zieloną teczkę i położyła na biurku - chciałabym powrócić do pracy.
- Ale to stanowczo za szybko - powiedział poprawiając okulary na nosie, co bardzo nie spodobało się dziewczynie.
- Panie ordynatorze, czuję się znakomicie. Prowadzę już samochód, ręka jest całkowicie sprawna - pokazała jak porusza palcami - głowa fakt faktem boli od czasu do czasu, ale to już na prawdę rzadko.
- Pani Hermiono. Nie całe dwa miesiące temu miała pani poważną operację, nie mogę jeszcze pozwolić, aby wróciła pani do pracy.
- Proszę, chociaż o jakieś konsultacje z pacjentami, nie będę się forsować, przysięgam - dodała. Jej mina wręcz wyrażała błaganie. Ordynator przetarł oczy i westchnął głęboko.
- Porozmawiam o tym jeszcze z dyrektorem, dobrze? Dam pani znać do wieczora - odparł. Ona obdarowała go ogromnym uśmiechem.
- Dziękuję! - Ścisnęła mocno jego dłoń.
- Ale nic nie obiecuję! - Zawołał od razu.
- Wiem, że pan coś wymyśli! - Zaśmiała się - dziękuję, do widzenia! - Dodała i szybko wyszła, w razie jakby mężczyzna miał zmienić zdanie. Cała w skowronkach szła korytarzem uśmiechając się do obcych jej ludzi. W pewnym momencie jej spojrzenie spotkało się z pięknymi stalowymi oczami. Nie mogła oderwać wzorku od nich i jego właściciela. Kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze, a wzrok powędrował na buty. Na policzkach wystąpiły delikatne rumieńce. Przygryzła delikatnie wargę i podniosła wachlarz długich rzęs, aby ponownie spojrzeń na sprawcę jej nieśmiałości. Gdy go minęła jeszcze raz się odwróciła, a on stał jak gdyby nigdy nic i wpatrywał się w nią z szokiem? Odwzajemnił delikatny uśmiech i zniknęła
mu z zasięgu wzroku.