"Najbardziej będziesz odczuwał brak jakiejś osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja"
Zimna dłoń w dalszym ciągu
spoczywała na moim ramieniu. Nie słyszałam żadnych słów, żadnego szelestu,
zupełnie nic. Jakby nikogo tam nie było. Moje zamknięte powieki, nawet nie
drgnęły, żeby sprawdzić, kto to. Chciałam pokazać jak bardzo nie chcę teraz
nikogo słuchać, jak bardzo nie chcę na nikogo patrzeć, jak ta cała sytuacja
mnie zabolała. Czy jestem egoistką? Tak, cholernie wielką. Ale to wypływa ze
mnie, z mojej podświadomości. Gdy wiemy, że nasze życie balansuje na krawędzi
śmierci, nie zastanawiamy się długo, nad szansą powrócenia do reszty, byleby
jak najdalej od pustki. W tym momencie działo się na odwrót. Nie chciałam
wrócić do nikogo, nie chciałam nikogo widzieć, w myślach prosiłam Najwyższych,
żeby wysłuchali moje błagania i pozwolili mi odejść, razem z nim. Oh! Jaka była
moja głupoty wtedy...
Gorące
łzy ustały, oddech w dalszym ciągu był nierównomierny, a jej ciało przechodziło
kilkanaście dreszczy na minutę. Miała wrażenie, jakby z jej ciałem działo się
coś na prawdę, bardzo dziwnego. Nie rozumiała nic w tym momencie, pragnęła
jednego - myślała, że to jej pozwoli ukoić ten ból, który palił jej klatkę
piersiową, miała nadzieję, że wyczyści on wszystkie jej wspomnienia, że odda ją tam gdzie znalazł się on. Pragnęła śmierci. Nie wiedziała ile już tak leży,
ale pomoc nie nadchodziła. Pomimo zimna, które ją otaczało i wprawiało w
dreszcze, nie odeszła, nie otworzyła powiek, nie chciała. Musiało minąć na
prawdę wiele czasu, ponieważ nie zdążyła zauważyć, kiedy a jej myśli przeniosły
się w krainę wyobraźni...
Dezorientacja,
która nas ogarnia zaraz po przebudzeniu, jest chyba najgorszym fragmentem życia
każdego z nas. W moim przypadku, była zbawieniem...
- Witam panią - niski głos starszej
osoby właśnie przerwał panującą ciszę.
- Oh jak dobrze, że pan jest panie Slughorn - odpowiedziała kobieta o dość
skrzeczącym tonie głosu - skończyły mi się już zapasy eliksiru, potrzebny jest
na dzisiaj do piętnastej - trajkotała.
- Oh doprawdy? Myślałem, że zapas starczy spokojnie na miesiąc - odpowiedział
zdziwiony starzec, tupiąc jedną stopą o posadzkę - hm...mam jeszcze swoje
zapasy, więc przyniosę pani je tutaj, madam, ale uwarzenie kolejnego potrwa
około tygodnia - dodał po dłuższej chwili namysłu.
- Oh, wezmę cokolwiek. Bez tego dobrze pan wie, że dziewczyna nie ma szans -
odparła przejętym głosem.
- Tak, tak to zrozumiałe. Oczywiście za chwilkę przyniosę to, co mam i zabiorę
się od razu za przygotowanie kolejnego.
- Dziękuję, Horacy. Jak będziesz szedł, dałbyś znać McGonagall, że muszę z nią
koniecznie porozmawiać? - Zapytała jeszcze na odchodne. Nie było słychać
odpowiedzi, dlatego też można się domyślić, że nauczyciel eliksirów pokiwał
potwierdzająco głową. Stukot butów ucichł po kilku minutach, a wokół zapadła
kolejny raz cisza. Słyszała całą rozmowę, ale nie rozumiała z niej nic. Nie
mogła sobie przypomnieć żadnego momentu, miała w głowie idealną pustkę. Jakby
dopiero, co wyczyścili jej pamięć. Kojarzyła osoby, które rozmawiały nie daleko
niej, ale nie mogła sobie przypomnieć, co tutaj robi. Natłok myśli przytłaczał
ją coraz bardziej, a chęć zadania pytań była tak ogromna, że zebrała wszystkie
siły i starała się otworzyć powieki, ale na nic. W jej głowie wezbrała się
wściekłość. Dlaczego nie może wykonać żadnego ruchu? Co się z nią dzieje?
Myśli ucichły, kiedy usłyszała kolejny raz stukot obcasów, który zbliżał się do
niej coraz szybciej.
- Coś się stało Poppy? - Usłyszała nagle z drugiego końca sali, znany jej
surowy i stanowczy ton głosu.
- Oh, Minewro. Dobrze, że jesteś - powiedziała ta sama kobieta, która chwilę
temu rozmawiała z Horacym - to zbyt dużo czasu - dodała, a w jej głosie było
można wyczuć nutkę strachu.
- To, jaki masz plan? - Zapytała dosyć przejętym głosem dyrektor Hogwartu.
- Horacy uwarzy kolejne dawki, ale nie wiem jak długo na tym pociągnie -
westchnęła i do uszu dziewczyny dotarły dźwięki otwieranych fiolek,
charakterystycznego bulgotania eliksiru i nagle poczuła ciepłą dłoń na swoim
podbródku, a później jakiś nieprzyjemny gorący płyn wlał się przez jej gardło
powodując, że nagle poczuła wszystkie kończyny.
- Wiesz dobrze, że musimy czekać.
- Tak, ale ile? Ile już czasu minęło, nawet nie jesteśmy pewni czy... - urwała
na chwilę a w pomieszczeniu kolejny raz zapanowała cisza. Hermiona zadowolona z
nagłego przypływu energii, której dostarczył jej nieznany eliksir drgnęła cała,
jakby chciała zrzucić z siebie kurz, a następnie z całej siły próbowała
otworzyć powieki. Nie było łatwo, na początku jedynie drgały, do jej
świadomości wdzierała się determinacja, ale gdy wreszcie przezwyciężyła swoje ciało,
ujrzała okropnie białe światło, dlatego natychmiast zamknęła oczy. Spróbowała
kolejny raz i mrużąc powieki, starała się przyzwyczaić do panującego w
otoczenia. Zajęło jej to kilka, a może nawet kilkanaście minut...
Teraz,
gdy przypomnę sobie niedowierzanie na twarzy profesor Pomfrey uśmiech pojawia
się na mojej twarzy automatycznie. Sama nie wiem, jak mogę się teraz z tego
śmiać, ale to był jeden z piękniejszych dni, jak się później okazało...
- Na Merlina! - Usłyszała
skrzeczący głos, ale nie miała siły przekręcić głowy w tamtą stronę. Patrzyła
się jedynie w sufit, co jakiś czas mrugając i ustalając położenie, w jakim się
znajduje. Nagle tuż nad swoją twarzą zauważyła wielkie niebieskie oczy, ale nie
miała jeszcze na tyle siły, żeby krzyknąć.
- Panno Granger, słyszy mnie pani? - Zapytała, a Hermiona poczuła jej oddech na
swoim policzku. Zmarszczyła brwi i delikatnie pokiwała głową. Kobieta nagle
zniknęła z jej pola widzenia.
- Godryku, jak dobrze - westchnęła.
- Wszystko w porządku?
- Na razie będę podawała eliksiry na wzmocnienie i odbudowanie odporności.
Potrzebuje teraz odpoczynku - powiedziała w biegu i zniknęła w swoim kantorku.
Profesor McGonagall nie chciała sterczeć na środku sali, dlatego ostatni raz
obdarzyła Hermionę spokojnym już spojrzeniem i udała się na zewnątrz.
Tak
to był z pewnością ten moment, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy nagle szanse
na jakiekolwiek dalsze życie nabrały sensu. Na dobrą sprawę, nie mogłam niczego
sobie przypomnieć, a te ułamki układanki, które gościły w mojej głowie były
niewytłumaczalne. Nie pamiętam ile dokładnie tkwiłam w Skrzydle Szpitalnym
odkąd odzyskałam świadomość. Byłam wyczerpana, ale dzięki pani Pomfrey, jej
codziennej pielęgnacji i eliksirom doszłam do siebie. Podczas pierwszych kilku
dni, dziękowałam jej z całego serca - chociaż nie mogłam nic powiedzieć - że
nie wpuszczała do mnie nikogo z zewnątrz, oprócz profesor McGonagall. Nie wiem
czy bym zniosła jakiekolwiek odwiedziny, któregoś ze swoich przyjaciół.
Wiedziałam wtedy, że nie jestem jeszcze na tyle silna, aby ułożyć sobie całą
układankę. Gdy przez około dwa tygodnie, pani Pomfrey po kilka razy dziennie
odmawiała wizyt, w końcu przestali przychodzić. Nie dziwiło mnie to, ani
trochę.
- Jak się panienka czuje? -
Zapytała pewnego słonecznego dnia pielęgniarka, kiedy Hermiona siedziała oparta
o metalową ramę łóżka i czytała kolejny raz w swoim życiu 'Historię Magii',
którą dała jej Poppy, aby nie umarła z nudów, po przeczytaniu wszystkich
książek od McGonagall.
- Bardzo dobrze, dziękuję - wzniosła powieki znad tekstu i posłała jej ciepły
uśmiech. Starsza kobieta postawiła na szafce nocnej fiolki eliksirów i kubek.
- Wypij to i mogę spokojnie cię już wypuścić - posłała jej wesoły uśmiech.
Hermiona miała wrażenie, że nie dosłyszała. Na jej twarzy od razu wystąpił
entuzjazm. Nie mogła już patrzeć na białe ściany wokół siebie, a ten zapach
sterylizacji czuła dosłownie wszędzie.
- Dziękuję - powiedziała do kobiety i szybko wypiła przygotowane mikstury. Po
niespełna dwudziestu minutach, stała już ubrana w swoje ubrania, które również
przyniosła jej McGonagall, a na ramieniu miała przewieszoną torbę, która była
wypchana przeróżnymi księgami. Podeszła powoli do kantorka, w którym przebywała
Poppy i zapukała delikatnie.
- Tak?
- Mam do pani jeszcze jedno małe pytanie - kobieta wychyliła się z za zasłony i
stanęła przed młodą dziewczyną.
- Mów - zachęciła. Hermiona zmarszczyła brwi, ponieważ nie wiedziała jak się
dokładnie do tego zabrać.
- Ile czasu tutaj leżałam? - To pytanie drążyło jej dziurę w brzuchu i nie
wytrzymałaby, gdyby się nie zapytała. Sam fakt, że w Skrzydle nie było żadnego
kalendarza, a nigdy nie rozpoczęła owej rozmowy, ani z pielęgniarką, ani z
McGonagall, to ciekawość wzięła górę. Hermiona usłyszała głośne westchnięcie i
współczujący wzrok.
- Dzisiaj mijają trzy miesiące - Granger z wrażenia, aż oparła się ręką o blat.
Nie miała pojęcia, że tak to wszystko długo trwało. Była nie tyle, co
zszokowana, co jeszcze zdruzgotana. Do jej głowy napłynęły myśli o
niezaliczonych przedmiotach, zbliżających się OWUTEM-ach, o jej przyjaciołach,
którzy jej tak długo nie widzieli... i dlatego tak bardzo dobijali się do niej
przez ten cały czas.
- Tak mi przykro - mruknęła również widocznie zmartwiona Poppy.
- Nie, nie potrzebnie - wymamrotała Granger i posyłając jej ostatni blady
uśmiech powoli wyszła ze Skrzydła.
Szok i zdumienie od razu uświadomiło
mi, dlaczego przyjaciele przestali się do mnie dobijać. Tyle czasu mnie nie
widzieli, to czemu akurat teraz mieli by im pozwolić? To, co zagościło w moim
sercu było nie do opisania. Nie mogłam opanować żalu, że tyle mnie ominęło,
rozpaczy, że tak długo nie było mnie w śród nich i nie wiem, co się dzieje.
Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że wychodząc ze Skrzydła ruszyłam po
prawdę...
Tak długo nie chodziła po Zamku, że aż
dziwnie jej było, kiedy poczuła wilgotne powietrze w nozdrzach i chłód, który
zawsze przyjemnie ją otaczał. Nie myśląc wiele udała się najpierw do
biblioteki. Pani Pince na jej widok, raczej z radości, a nie z rozpaczy,
podeszła do niej i ją przytuliła. Ten gest uświadomił Hermionie, że jej osoba
jest teraz głównym tematem w Hogwarcie. Po krótkiej rozmowie z opiekunką
biblioteki i opróżnieniu torby, ruszyła drżącymi nogami w stronę wieży
Gryffindoru. Od Pince dowiedziała się również, że jest dzisiaj trzeci Luty.
Czyli dokładnie mówiąc, czwartek. Godzina wskazywała u niej dziesiątą
dwadzieścia, co również znaczyło, że wszyscy są teraz na zajęciach. Dlatego nie zdziwiła jej pustka na korytarzach. Gdy doszła do portretu Grubej Damy
z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zna hasła.
- Proszę ha...Panna Granger? - Gruba Dama wydała z siebie głuchy jęk, co bardzo
zdziwiło Gryfonkę. Od trzeciego roku, w którym Dama lamentowała na temat
Syriusza Blacka, Hermiona nie słyszała, że wypowiadała jakiekolwiek inne słowa
niż 'proszę hasło'. Drgnęła więc niebezpiecznie na dźwięk swojego imienia i
pokiwała głową,
- Tak to ja.
- Profesor McGonagall uprzedziła mnie, hasło to Caput Draconi, a twoje rzeczy
zostały już przeniesione do dormitorium panny Weasley - posłała jej delikatny
uśmiech i ukazała przed nią dziurę w portrecie. Granger starając się zasłonić
czerwone policzki, podziękowała uprzejmie i weszła do środka. Nie rozumiała, o
co chodzi z tym całym przeniesieniem. Nie zwracając na to uwagi, potrząsnęła
głową i ruszyła dalej. Na samym wejściu poczuła przyjemne ciepło Gryffindoru,
które otuliło ją niczym zimowy płaszcz. Na jej twarzy wstąpił delikatny
uśmiech, gdy przypomniała sobie wieczory spędzone z Harrym i Ronem na kanapie
przed kominkiem. Ruszyła schodami do góry i gdy pchnęła drzwi do swojego
dormitorium, od razu poczuła się jak w domu. Jej łóżko było zaścielone a na
szafce nocnej stały jej ulubione perfumy, świeca oraz różdżka... Ucieszyła się,
gdy ją zobaczyła. Podeszła szybko i wzięła ją do ręki, czując przyjemne ciepło,
które od niej emanowało. Zadowolona wzięła wszystkie potrzebne rzeczy do
toalety i poszła się wykąpać. Gdy zanurzyła się w gorącej wodzie, poczuła jak
całe spięcie nagle puszcza, a ją ogarnął niewyobrażalny relaks. Na
przygotowaniu się do posiłku, spędziła godzinkę. Sześćdziesiąt minut dla siebie,
których tak bardzo jej brakowało. Gdy skończyła ubrała czarne wąskie spodnie,
ciepły bordowy sweter i szal Gryffindoru. Na nogi wcisnęła swoje czarne botki i
narzucając na plecy czarną szatę, schowała różdżkę za pazuchę i ruszyła w
kierunku wyjścia. Była godzina dwunasta, co oznaczało, że za pół godziny
rozpoczyna się lunch w Wielkiej Sali. Uradowana z faktu, że niedługo zobaczy
swoich przyjaciół powędrowała do Sali. Była tam równo piętnaście po. Usiadła
sobie przy stole Gryffindoru i z niecierpliwością oczekiwała dzwonu,
oznajmiającego koniec lekcji. Zaczęła stukać paznokciami w blat drewnianego
stołu...
Wiecie
jak to jest oczekiwać osoby bliskiej, której nie widzieliście dłużej niż tydzień?
Zwłaszcza osoby, z którą spędziło się prawie 8 lat wspólnego życia. Zżyłam się
z nimi tak mocno, jakbyśmy byli rodziną. Myśl o tym, że nie było ich przy mnie
przez trzy miesiące, nie docierała do mnie jeszcze tak bardzo mocno, dopóki ich
nie zobaczyłam...
Dzwon zabił, a Hermiona drgnęła z
podekscytowania. Po jakichś kilku minutach do Sali zaczęli wchodzić uczniowie
różnych klas. Każdy spojrzał na Hermionę zaciekawionym wzrokiem minimum raz.
Nie czuła się z tym dobrze, ale przynajmniej wiedziała teraz, co odczuwał przez
tyle lat Harry. Wpatrywała się uparcie w drzwi wejściowe, pamiętając, że Ronald
nie opuszczał nigdy tego posiłku. Kiedy ich ujrzała, jej mina zmieniła się
diametralnie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom jak bardzo się zmienili od
czasu, kiedy ich ostatni raz widziała. Conajmniej jakby to było trzy razy tyle.
Harry urósł nieco więcej, jego kruczoczarne włosy były teraz zgrabnie
przycięte, a zarost na twarzy sprawiał, że Hermiona ujrzała w nim nie tylko
przyjaciela, ale też mężczyznę. Szybko przeniosła wzrok na rudzielca, który
wyszczuplał, a włosy urosły chyba jeszcze bardziej, ponieważ sięgały teraz dużo
za uszy. Ginny, która szła obok nich śmiała się wesoło słuchając najwyraźniej
dowcipu, który opowiadał jej Seamus. Gdy tylko ją ujrzeli przystanęli w
miejscu, a ona powoli wstała zza stołu. Nie musiała długo czekać, ponieważ
pierwszy ku niej ruszył Harry. Wyszczerzyła do niego zęby i zaczęła biec w jego
kierunku. Rzuciła mu się w ramiona z takim impetem, że aż oboje zachwiali się
groźnie do tyłu, ale nie upadli. Hermiona od razu rozpoznała perfumy
przyjaciela.
- Jak dobrze, że jesteś - szepnął jej do ucha i jeszcze mocniej ścisnął. Gdy
się oderwali, spojrzał w jej oczy i posłał jej tak bardzo szczery uśmiech, że
aż łzy stanęły w jej oczach.
- Ale się zmieniłeś - powiedziała kręcąc głową i nie dowierzając własnym oczom.
- Tęskniłem za Tobą, jeny ile ty nie wiesz, ale tak się cieszę, że żyjesz... -
zmarszczyła brwi w jego kierunku, ale nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie,
usłyszała odchrząknięcie za plecami Harrego. Gdy podniosła wzrok ujrzała
szczęśliwy wzrok Rudzielca i stojącego obok niego, jego siostry. Rzuciła się im w
ramiona i wydała okrzyk radości.
- Jak się cieszę, że wróciłaś Hermi! - Zawołała wiewiórka.
- Ja też - odparła i jeszcze bardziej się wtuliła.
- Mam pomysł - przerwał im Harry - weźcie sobie coś do jedzenia i chodźmy do
Pokoju Wspólnego. Jest teraz pusty, pogadamy na spokojnie - gdy to mówił,
uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wszyscy przytaknęli i ruszyli w tamtą
stronę.
Fakt,
wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem na widoku pewnej osoby, która
obserwowała tą sytuację, z pewnością z nutką zazdrości. Niestety zadziwiające
jest, co się dzieje z człowiekiem, po wypadku. Moja pamięć była poważnie
naruszona, ale jedno wiedziałam na pewno. Że nie straciłam wszystkiego - czułam
to.
- Co ty mówisz... - wybąkała, kiedy usłyszała
o sytuacji z Joe. Całą historię streścił jej Harry, ale Ron i Ginny wtrącali
się, gdy uważali, że Harry ominął ważny fragment opowieści. Nie mieściło się
jej to w głowie, nie potrafiła ogarnąć tego rozumem, do czasu, kiedy nie
powiedzieli jej o Charlotte. Wiadomość o jej śmierci, sprawiła, że entuzjazm
jakim pałała zgasł równie szybko, co pojawił się gdy ich zobaczyła. Nastała
głucha cisza, podczas której Granger skuliła się na fotelu przy kominku, nogi
podkuliła do siebie, a głowę schowała między kolanami. Powoli układała sobie
wszystko, wspomnienia do niej wracały, kojarzyła coraz więcej faktów.
- Czyli ja...
- Wpadłaś w śpiączkę. Nie wiemy, z jakiego powodu, ale to był straszny okres.
Pomfrey mówiła, że nie daje ci szans na przeżycie, a potem nagle, gdy się
wybudziłaś, nie chciała nas wpuścić - pokręcił Ronald, wyraźnie oburzony.
- Martwiliśmy się, to wszystko było tak strasznie...nie do pojęcia - mruknął
Harry - przecież w jednej sekundzie dowiedziałem się więcej, niż w całym swoim
życiu.
- Nie wiem jak, wy ale ja się jednak cieszę, że to wszystko się tak skończyło -
odparła Ginny. Hermiona uniosła głowę i wbiła wzrok za okno. Coś właśnie
dotarło do niej z taką ogromną siłą, że aż zrobiło jej się niedobrze. Ostatni
kawałek układanki, którego brakowało...
- Draco... - szepnęła, a powietrze nagle zgęstniało. Spojrzała po swoich
przyjaciołach i nie rozumiała ich zachowania. Harry zaczął kręcić młynki
kciukami, Ronald zrobił się tak purpurowy na twarzy, jak jej sweter, a Ginny
posyłała jej delikatny uśmiech. Chciała się odezwać, ale nagle jej brat
wydyszał głośno:
- A co cię obchodzi ta fretka? - Zdumiona przeniosła na niego wzrok.
- Ron, powiedziałam coś nie tak?
- To przez niego straciliśmy cię na trzy miesiące...
- Daj spokój - powiedział Potter kręcąc głową.
- Jak mam dać spokój skoro...
- O czym wy mówicie?! - Zawołała spanikowana przypominając sobie, wydarzenie w
pomieszczeniu z Erykiem.
- Draco zabił Eryka - Ginny przebiła się przez kłótnię chłopców. Nastała cisza,
a Ron zgromił dziewczynę wzrokiem.
- Ja pamiętam, boże Draco, Draco nie żyje? - Załkała, przez łzy, które
napłynęły do oczu. Jej przyjaciółka od razu do niej podeszła i ją przytuliła.
Przez chwilę pozwoliła Hermionie płakać w jej szkolną szatę.
- Draco żyje...
- Co?! - Krzyknęła zdziwiona i od razu się od niej oderwała, nie wierząc w to,
co usłyszała.
- Po cholerę jej to mówisz? - Warknął ponownie Ron.
- Bo ma prawo wiedzieć! - Zawołała poirytowana Ginny.
- Co mam prawo wiedzieć?!
- Malfoy przeżył, gdy znaleziono was razem, od razu został przewieziony do
świętego Munga. Miał poważne zabiegi, ale wszystko wróciło do normy. Wypytywał
się o Ciebie dopóki nie doszło do sprzeczki...
- Jakiej sprzeczki?
- Ron? - Spojrzała wyczekująco na brata, który wręcz zabijał ją wzrokiem.
- Nie...
- Koniec. Wiesz, że ukrywając to, nie będzie dobrze - westchnął Potter i wstał
chodząc w tą i z powrotem. Hermiona wlepiła swój wzrok w Ronalda.
- Ja... Kurde, Hermi ja cię kocham. Nie mogłem patrzeć jak ten gnojek chce się
koło ciebie zakręcić, po tym ile się przez niego wycierpiałaś - mruknął nie
patrząc w jej oczy - pokłóciliśmy się na korytarzu, gdy spotkałem go jak wracał
ze Skrzydła Szpitalnego...
- Chyba raczej zaczęliście drzeć się na cały zamek - burknęła Ginny. Zgromił ją
wzrokiem, ale kontynuował.
- Zdenerwowałem się i rzuciłem się na niego, no wiesz tak po mugolsku - chciał
zabłysnąć i pochwalić się odwagą, ale gdy ujrzał wściekłe i złowrogie
spojrzenie przyjaciółki, od razu zrzedła mu mina - Malfoy jednak okazał się
większym przeciwnikiem, niż myślałem.
- Ron leżał tydzień w szpitalu, po tym, co naopowiadał Malfoyowi. On się
wkurzył i połamał go - westchnął Harry kiwając w jego stronę. Granger pokręciła
nie dowierzając głową.
- Co mu powiedziałeś? - Skierowała się bezpośrednio do Rona.
- Że... no... tylko błagam nie denerwuj się na mnie, bo to wyszło samo z siebie
- żachnął - powiedziałem, że nie ma u ciebie szans bo jest złym...
- Plugawym śmierciożercą, który jest kopią jego własnego ojca, a Hermionę chce
jedynie, cytuje: wyruchać - dokończyła za niego Rudowłosa. Granger nie wiele
myśląc złożyła na jego policzku piekący i ogromny ślad od dłoni.
- To nie wszystko, stwierdził, że zawsze uważał go za zboczeńca, po rozprawie w
Ministerstwie, a jako wisienkę na torcie dodał, że jesteście razem i jesteś
tylko jego, bo oddałaś mu się kilka dni temu - rudzielec spłonął ogromnym
rumieńcem, a dłonie zacisnął w pięści wbijając sztylety w Ginny, która
siedziała niewzruszona.
- Jak śmiałeś? - Wybełkotała wściekła Hermiona. Harry, aby załagodzić sytuację,
klęknął przed przyjaciółką i wziął jej dłonie w swoje ręce.
- Malfoy został tymczasowo usunięty ze szkoły, McGonagall rozważa całkowite
wydalenie ze szkoły.
- Kiedy to się stało? - Zapytała zimnym i oschłym głosem.
- Trzy tygodnie temu - wzięła głęboko powietrze w płuca i ostatni raz
obrzucając ich spojrzeniem, wybiegła z Pokoju Wspólnego. Wiedziała, dokąd się
kieruje, ale najpierw musiała porozmawiać z jeszcze jedną osobą. Joe...