"Za darmo dostaje się tylko to, czego nikt inny nie chce. I śmierć. Śmierć też jest za darmo"
Upadli
na zimną ziemię, żadne z nich się nie ruszało. Nikt nie miał odwagi otworzyć
oczu i spojrzeć, które z nich odeszło. W myślach odmawiali modlitwę, aby to się
jednak nie stało, aby nie stracili najważniejszej osoby w ich życiu. Minuty
upływały, a cisza wokół nich narastała i napinała się jeszcze bardziej.
Powietrze stało się jeszcze gęstsze niż zwykle. W ich głowach jak na złość
wirowały wspomnienia z tak krótkiej, a jednak długiej teleportacji. Zielone
światło tańczyło między nimi niczym niezdecydowana śmierć, która nie wiedziała,
kogo by tu zabrać ze sobą. Przerażenie w ich oczach wzrastało z każdą sekundą,
z każdym muśnięciem zaklęcia, które ocierało się o ich ciała, aby w końcu po
wylądowaniu ugodziło kogoś z nich. Trzymali się mocno za ręce, ostatni raz
spoglądając po swoich twarzach. Wiedzieli, że to nastąpi, każdy musiał się do
tego mimowolnie przygotować. Nie było to łatwe, przecież nikt nie pragnie
śmierci. Dało się usłyszeć przyspieszone bicie serca, przełykanie śliny, szmery.
Ktoś próbował wstać i sprawdzić, ale brakowało mu odwagi. Nagle rozległ się
okropnie głośny i przenikliwy krzyk.
- Nie! - Doszło do ich uszu, a żal i wściekłości cisnęła mu za gardło. Wiedzieli już, o kogo chodziło, ale nie mieli pojęcia jak się zachować. To mógł być każdy, mieli wyrównane szanse, ale jednak śmierć jest jak wyliczanka. Na kogo padnie, na tego bęc. Łzy spłynęły po policzkach po usłyszeniu szlochu i nawoływań jej imienia. Nikt nie przypuszczał, że tak to się wszystko skończy, a co gorsza, to dopiero był początek. Dłonie zaciskały się w pięści, każdy mięsień napinał niebezpiecznie, a chęć zamordowania sprawcy była przeogromna. Każdy, nawet ci którzy nie przepadali za sobą, zapragnęli teraz zemsty. W takich chwilach ludzie najczęściej uświadamiają sobie jak życie jest krótkie, jak wszystko szybko może się zepsuć. Nie potrafimy docenić czegoś, zanim tego nie stracimy. Nie zdążymy sobie uświadomić, że kogoś pokochamy, zanim go nie stracimy. Prawda jest okrutna, wiele razy skrzywdziła, ale też pokrzepiła. W tym przypadku, ugodziła każdego w najsłabszy punkt, uświadamiając, że to tak samo mogłeś być ty jak ona. Kolejne głośne 'nie' wymknęło się z jego ust. Szloch był donośny, krztusił się nim, błagał ją, aby to nie była ona, żeby to nie była prawda. Łzy moczyły jej piękne włosy, przytulał drobną posturę do swojego umięśnionego ciała. W tej chwili zapomniał o wszelkich zasadach moralnych, o wszelkich stereotypach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego padło na nią, dopiero, co niedawną ją odzyskał. Tyle dla niego zrobiła, wspierała w trudnych sytuacjach, a w najgorszym momencie jego życia musiała odejść. Nie zdążył jej powiedzieć wielu rzeczy, nie zdążył jej nawet podziękować. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, ale nie chciał się odwracać. Miał żal do samego siebie, nie mógł obwiniać nikogo, poza swoją głupotą. Zatopił twarz w jej długich włosach i szlochał jak małe dziecko. Poczuł jak ktoś go przytula, a jego serce rozpada się na milion kawałków.
- Chcę ją pochować - wykrztusił po bardzo długiej chwili ciszy. Podniósł opuchnięte powieki i spojrzał po wszystkich, którzy siedzieli teraz naprzeciwko niego.
- Jesteśmy z tobą, Joe - szepnęła Ginny. Nie miał nawet siły się do niej uśmiechnąć, kolejna fala łez zastąpiła jego jakiekolwiek uczucia.
- Nie! - Doszło do ich uszu, a żal i wściekłości cisnęła mu za gardło. Wiedzieli już, o kogo chodziło, ale nie mieli pojęcia jak się zachować. To mógł być każdy, mieli wyrównane szanse, ale jednak śmierć jest jak wyliczanka. Na kogo padnie, na tego bęc. Łzy spłynęły po policzkach po usłyszeniu szlochu i nawoływań jej imienia. Nikt nie przypuszczał, że tak to się wszystko skończy, a co gorsza, to dopiero był początek. Dłonie zaciskały się w pięści, każdy mięsień napinał niebezpiecznie, a chęć zamordowania sprawcy była przeogromna. Każdy, nawet ci którzy nie przepadali za sobą, zapragnęli teraz zemsty. W takich chwilach ludzie najczęściej uświadamiają sobie jak życie jest krótkie, jak wszystko szybko może się zepsuć. Nie potrafimy docenić czegoś, zanim tego nie stracimy. Nie zdążymy sobie uświadomić, że kogoś pokochamy, zanim go nie stracimy. Prawda jest okrutna, wiele razy skrzywdziła, ale też pokrzepiła. W tym przypadku, ugodziła każdego w najsłabszy punkt, uświadamiając, że to tak samo mogłeś być ty jak ona. Kolejne głośne 'nie' wymknęło się z jego ust. Szloch był donośny, krztusił się nim, błagał ją, aby to nie była ona, żeby to nie była prawda. Łzy moczyły jej piękne włosy, przytulał drobną posturę do swojego umięśnionego ciała. W tej chwili zapomniał o wszelkich zasadach moralnych, o wszelkich stereotypach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego padło na nią, dopiero, co niedawną ją odzyskał. Tyle dla niego zrobiła, wspierała w trudnych sytuacjach, a w najgorszym momencie jego życia musiała odejść. Nie zdążył jej powiedzieć wielu rzeczy, nie zdążył jej nawet podziękować. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, ale nie chciał się odwracać. Miał żal do samego siebie, nie mógł obwiniać nikogo, poza swoją głupotą. Zatopił twarz w jej długich włosach i szlochał jak małe dziecko. Poczuł jak ktoś go przytula, a jego serce rozpada się na milion kawałków.
- Chcę ją pochować - wykrztusił po bardzo długiej chwili ciszy. Podniósł opuchnięte powieki i spojrzał po wszystkich, którzy siedzieli teraz naprzeciwko niego.
- Jesteśmy z tobą, Joe - szepnęła Ginny. Nie miał nawet siły się do niej uśmiechnąć, kolejna fala łez zastąpiła jego jakiekolwiek uczucia.
~~~
-
Podałyście jej leki? - Zapytał Harry, gdy wszedł do namiotu razem z Zabinim,
Malfoyem i Lavardem.
- Tak, jej stan jest lepszy - powiedziała cicho Charlotte i pogłaskała nieprzytomną Hermionę po głowie. Joe bez słowa odszedł w najciemniejszy głąb namiotu i zaszył się na jednym z foteli. Ginny przyniosła właśnie dla wszystkich ciepły napój, który przygotowała wraz z Megan i usiadły na kanapie, która mieściła się na samym środku.
- Co teraz robimy? - Zapytał blondyn.
- Jesteśmy w samym sercu czarnej dupy - warknął Zabini - nie wiemy, co robić, nie możemy się teleportować bez Hermiony i jesteśmy ścigani przez tych szaleńców! - Przykrył dłonie rękoma i zaczął głośno oddychać.
- Jakbyś nie zauważył, to wszyscy mają zły humor, Diable. Więc nie wyżywaj się na mnie - odpyskował mu arystokrata.
- Nie wyżywam się na tobie, ale zadajesz tak durne pytania, że aż mi mózg od nich paruje!
- To zamiast prawić mi mentalne kazania, to przyłóż sobie do niego lód, cwaniaku - mierzyli się ostro wzrokiem.
- Nie potrzebne są nam teraz wasze kłótnie - westchnęła Ginny. Nastała kolejny raz głucha cisza.
- Jak tylko obudzi się Hermiona, to wrócimy do Ministerstwa - odparł Joe, który słysząc sprzeczki wyszedł ze swojej kryjówki. Megan posłała mu pocieszający uśmiech. Od czasu pogrzebu Elizy, nie odezwał się słowem. Robił to, co mu nakazano, ale nie potrafił się zebrać po jej utracie.
- No i co dalej? Powiesz im, że ścigali nas...hm... nawet nie wiemy kto, chcieli zabić Hermionę i co? Na prawdę sądzisz, że nam uwierzą? - Zapytał Potter.
- Ja ich odszukam i zabiję. Naraziłem wasze życie, przez sprawę, która was kompletnie nie dotyczy. Jest mi z tego powodu strasznie głupio, dlatego chcę jedynie, żeby nic wam się już nie stało - wytłumaczył i oparł się o fotel - Hermiona jest już w dobrym stanie, myślę, że jutro odzyska przytomność. Wrócicie do Hogwartu i zgłosicie wszystko do Ministerstwa, a ja będę ich szukać.
- Nie puścimy cię samego - syknął Blaise.
- Na pewno nie pójdziecie ze mną - odwarknął i odszedł do swojego łóżka. Ślizgon kolejny raz wywrócił oczami i zerwał się z fotela. Ginny drgnęła delikatnie, ale poszła w ślady swojego chłopaka i wyszła na zimne powietrze, które otaczało namiot. Stał nieopodal granicy zaklęć ochronnych i wpatrywał się gdzieś w odległy punkt. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę jakie słowa będą w tym momencie odpowiednie, ale po namyśle uznała, że nic, co teraz powie nie będzie brzmiało choćby odrobinę taktownie. Dlatego zwyczajnie podeszła i przytuliła się do jego pleców. Nie musiała długo czekać na odwzajemnienie gestu. Blaise odwrócił się do niej i objął ją tym samym chowając w swoich ramionach. Pocałował w czubek głowy i pogłaskał po włosach.
- Przepraszam, nie chcę żeby cokolwiek ci się stało - wyszeptał po kolejnej chwili ciszy. Spojrzała w jego tęczówki i kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze.
- Cieszę się, że jesteś tu ze mną - mruknęła.
- Mówisz jak o wspaniałej podróży w najpiękniejsze miejsce na Ziemi - zauważył słusznie. Ruda posłała mu delikatny uśmiech.
- Nie ważne gdzie się znajduję, liczy się, że jesteś - jej policzki lekko poróżowiały, gdy zobaczyła jego wzrok przepełniony miłością. Złożył na jej ustach pocałunek i przez jeszcze kilka chwil trwali wtuleni w siebie i wpatrywali się w gwiazdy. Każde teraz myślało o tym samym. Wydarzenia minionych nocy przelatywały im jakby przez palce, tak szybko, że nawet nie zdążyli zauważyć, kiedy wschodziło słońce, a kiedy zapadał zmierzch.
- Chodźcie, Harry chce porozmawiać - ich ciszę przerwał melodyjny głos Megan. Odwrócili się do niej i bez słowa zaczęli zmierzać w kierunku namiotu. Gdy weszli do środka, zasiedli z powrotem na swoich miejscach i wlepili wzrok w Wybrańca.
- Sytuacja nie jest za ciekawa i każdy o tym wie, ale nie możemy teraz zacząć się kłócić - spojrzał porozumiewawczo na Ślizgonów - musimy zacząć działać. Ja podobnie jak wy wszyscy, nie mam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Jestem tutaj, ale nie wiem z jakiej racji, nie rozumiem dlaczego przed chwilą stoczyliśmy bitwę o Hermionę, nic nie wiem i nic nie rozumiem - spojrzał wymownie na Charllotte i Joe, którzy już wiedzieli do czego dąży Harry. Nastała krępująca cisza, której nikt nie chciał przerywać bezsensownym zdaniem.
- Dobrze, jesteście tutaj, chociaż nie powinno was tu być. Należą wam się wyjaśnienia - powiedziała starsza kobieta i westchnęła głęboko zaczynając swoją historię.
- Ród Lavard jak wiecie od pokoleń cieszy się czystością krwi. Niegdyś była to jedna z najpotężniejszych rodzin w całej Anglii, nikt się do niej nie porównywał. Wszelkiego rodzaju bankiety, uroczystości, zabawy odbywały się w dworkach lub ogromnych posiadłościach naszych krewnych. Liczyła się czystość krwi, która nie została nigdy splamiona przez żadnego członka rodu. Cała sława i potęga trwała jak wiecie do czasu. Co najdziwniejsze, jak się pewnie orientujecie wielkie rody, łączą się ze sobą zazwyczaj pewnymi więzami, tworząc jedną wielką rodzinę. Całe piekło rozpoczęło się w roku 1950. Starszy brat Toma Riddla, Morrty* związał się z pewną mugolaczką. Dla rodziny Gauntów to i tak była już ogromna hańba, że Meropa Gaunt czyli matka Toma i Morrty'ego związała się z mugolem, Tomem Riddlem, po którym Voldemort odziedziczył imię i nazwisko. Dla nikogo jego związek nie miał żadnego znaczenia, rodzina już i tak była splamiona brudną krwią, a ich potęga runęła wraz z narodzinami dwóch synów Meropy. Morrty jednak był zakochany do granic możliwości w swojej małżonce Amelii Corred. Nie widział poza nią świata, liczyła się tylko ona, był gotów dla niej porzucić cały magiczny świat, o którym dowiedziała się zupełnie przez przypadek. Niestety ta pusta miłość doprowadziła go do zguby - urwała na chwilę marszcząc brwi, jakby zaciekle o czymś myśląc - Amelia była bardzo ciekawską i bystrą mugolaczką. Mimo, że znała prawdę o czarodziejach, nikomu nigdy nie pisnęła o tym słówka, to chciała z całego serca poznać ten świat i spróbować jego smaku. W tym samym czasie, co związała się z Morrty'm Riddlem, dostali zaproszenie na bal do rodu Lavard - zrobiła krótką pauzę wzdychając głęboko i tym samym dając znać, że tutaj rozpoczęło się piekło - Nikogo to nie zdziwiło, ponieważ sąsiadowali ze sobą, lecz wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że pierwszy syn Meropy, zakochał się w szlamie. Rodzina chciała to ukryć, zbywać pytania ciekawskich, oraz kpiący wzrok szlachciców. Amelia jednak nie zdawała sobie sprawy jak duże mogą ponieść konsekwencje, gdyby wydało się, że nie jest ona czarownicą. Jednak ta kobieta pomimo bystrości i sprytności, była również zbyt naiwna i lekkomyślna. W ten sam wieczór zniknęła na kilka godzin z sali bankietowej. Nikt jednak oprócz Morrty'ego się tym nie przejął. Dopiero z rana, kiedy goście zaczęli się już zbierać do domów, dołączyła do niego i bez wyjaśnień udali się do rezydencji Riddle'ów. Po kilku miesiącach cała prawda się wydała. Tej pamiętnej nocy, Amelia Corred spała z jednym z moich synów, mianowicie Dorianem - wzniosła oczy do nieba, zagryzając wargi i kręcąc młynki dłońmi - To był porządny człowiek, wychowywaliśmy go na czarodzieja godnego swojego tytułu. Nigdy nie zasłużył na taki los, jednak jak to mówią... zakazany owoc smakuje najlepiej - otarła jedną łzę, która spłynęła po jej policzku - Dopiero po narodzinach dwójki dzieci, bliźniąt wszystko zaczynało układać się w jedną całość. Morrty do samego końca wierzył, że to są jego dzieci, dopóki po kilku miesiącach nie zaczęto odnajdywać dziwnych różnic. Amelia od samego początku wiedziała, że jej przypadek był jednym na milion. Zaszła w ciążę z Morrtym i Dorianem na raz. Ciąża bliźniacza zdarza się rzadko, w takim przypadku, prawie nigdy. Podczas pobytu w św. Mungu, podmieniono jedno z bliźniąt. Magomedycy musieli się pomylić, ponieważ po dwóch dniach, rzekome dziecko Amelii zmarło. Zabrała do domu jedynie syna, którym troszczyła się jak tylko mogła. Była cwana, nie zdawała sobie sprawy jakie konsekwencje poniosą jej wymysły. Pewnego wieczoru przyszła do naszego dworu wraz z małym Joe, który był synem Doriana i zażądała alimentów. Nikt z nas wtedy nie wiedział, co to jest, ale prawda wyszła na jaw - zdradziła Morrty'ego, tym samym plamiąc czystość krwi naszego rodu. Niespełna po kilku miesiącach po incydencie w naszej rezydencji, Amelia została zamordowana wraz ze swoim mężem - Morrty'm przez jego własnego brata Toma, który odkrył prawdę i poprzysiągł zemścić się na kreaturze, która przeżyje. W tamtej chwili nie wiedział jeszcze, że jego brat również nie był lojalny wobec swojej małżonki. Niedługo po balu zdradził ją z matką Eryka, czystokrwistą czarownicą innego rodu. Dziecko nie miało rodziców, ponieważ kobieta zginęła z rąk śmierciożerców. Voldemortowi nie pozostało wtedy nic, jak tylko wziąć pod skrzydła małego Eryka i stworzyć z niego jego własną kopię. Tak też się stało, a Eryk poprzysiągł sobie zemstę za Czarnego Pana. Hermiona trafiła do domu dziecka, skąd wzięli ją Grangerowie, natomiast ja pomogłam zająć się Dorianowi, Joe. Żyliśmy w spokoju i ciszy, nie martwiąc się o nic, dopóki nie doszły nas wieści o tak strasznej klątwie, którą wyrządziła zwykła mugolaczka, Amelia Corred. Chcąc poznać świat magii, nie miała pojęcia, że przysporzy mu tyle kłopotu. Jest to prastara magia, która mówi o zemście na szlamowatych - gdy skończyła opowieść, panowała głucha cisza. Wszyscy spoglądali na Charllotte z lekko rozchylonymi ustami. Nikt nigdy nie słyszał o tej historii, tym bardziej, że powinna być znana. Najwyraźniej wszyscy bardzo dobrze się postarali o to, aby wieści nie wyszły poza kręgi rodu.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć - usłyszeli słaby, ale stanowczy i jak bardzo wyczekiwany głos Hermiony Granger. Opierała się łokciami na poduszkach i spoglądała na babcię ze zdumieniem. Momentalnie została otoczona przyjaciółmi i jednocześnie ściskana i całowana. Nie chciała nikomu przerywać, dlatego uśmiechała się delikatnie udając, że również cieszy się z ich widoku. W głębi duszy, nie mogła się doczekać aż zostawią ją sam na sam z Charllote i Joe. Chciała również porozmawiać z Draconem, który trzymał się z tyłu, ale najpierw musiała poznać jeszcze więcej szczegółów swojego pochodzenia. Wiedziała, że babcia ominęła spory fragment tej opowieści, dlatego spojrzała na nią wymownie i tym samym sprawiła, że po kilkunastu minutach słuchania, jak im jej brakowało, została z nią sam na sam. Dalej osłabiona, podeszła chwiejnym krokiem do kanapy i usiadła na niej, podkulając nogi pod brzuch.
- Dlaczego to wszystko ukrywaliście? - Zapytała ze łzami w oczach. Kiedy słuchała opowieści Charllotte, dopiero wtedy doszło do niej, kim tak na prawdę jest. Od lat wyzywana od szlam, traktowana jak ostatni wyrzutek, a tym czasem okazuje się, że jej przeszłość mogła wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie podmiana jej jako niemowlęcia. Nie mieściło jej się to w głowie, ani nie dopuszczała tego do myśli, że w jakimś stopniu jest powiązana z Voldemortem.
- Twoi rodzice tak postanowili. Nigdy nie wiedzieli o twoim pochodzeniu, dopóki nie rozeszły się plotki o Eryku, który chce cię dopaść, aby pomścić wuja - westchnęła - dopiero wtedy cała prawda wyszła na jaw, a ja wraz z Dumbledorem pojawiliśmy się w twoim domu, gdy byłaś na wakacjach u swoich dziadków - Hermiona dokładnie pamiętała ten czas. Nie cierpiała jeździć do nich, zawsze miała żal do rodziców, że ją tam wysyłali.
- Kiedy się dowiedzieli, nie chcieli nam uwierzyć, zrobili mugolskie badania krwi i wtedy okazało się kim na prawdę jesteś. Zabronili mi się z tobą spotykać, kiedy pewnego razu sama cię nie odnalazłam, pamiętasz to - Granger pokiwała głową.
- O to chodziło z tą tajemnicą - mruknęła. Babcia pokiwała głową.
- Czyli my nie jesteśmy rodziną? - Zapytała po kilku minutach ciszy. Lavard pokręciła głową przecząco.
- Łączy nas jedynie twój brat bliźniak - szepnęła, a ja spojrzałam na łóżko, na którym przed kilkoma minutami widziała Joe.
- Czego oni chcą?
- Zemsty. Pamiętasz przepowiednię Harrego? Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje - szepnęła, a Hermiona wybałuszyła na nią oczy.
- Skąd ty?
- Ci... - uciszyła ją - wracając, mówi ona o tym, że Voldemort wcale nie umarł. On żyje, ale w sercu kogoś innego. A tym kimś jest Eryk Riddle - pokręciła głową - zagmatwane, ale prawdziwe. On potrzebuje twojej krwi, ponieważ w twoich żyłach płynie zarówno krew Riddle'ów, jak i Amelii-mugolaczki - nastała głucha cisza, przerywana jedynie szeptami dochodzącymi z zewnątrz. Hermiona doskonale rozumiała, co babcia miała na myśli. Żeby Czarny Pan odrodził się w sercu Eryka, potrzebna jest im jej krew. Wszystkie te wieści wprawiły jej stoicki spokój w ogromną burzę. Bała się, pierwszy raz w życiu tak bardzo się bała, ale teraz kiedy już siedzieli w tym bagnie wszyscy, musiała coś wymyślić. Nie mogła pozwolić, aby jej przyjaciele zostali zaatakowani, przez nią. Przecież niczym nie zawinili...
Babcia odeszła od kanapy i powędrowała do kuchni, aby zaparzyć herbatę. W tym czasie, reszta 'uciekinierów' weszła do namiotu i rozsiadła się na kanapach. Koło Hermiony zajął miejsce Harry i Ginny.
- Jak się czujesz? - Zapytała czule rudowłosa. Granger posłała jej blady uśmiech.
- Jak nowo narodzona, ale w tej gorszej wersji - burknęła.
- Trzeba wymyślić plan - zaczął ponownie Zabini, tym samym sprawiając, że piorunujące spojrzenia napadły na niego od prawie każdego.
- Prześpijmy się z tym i z samego rana coś wymyślimy - zaproponował Potter. Joe siedzący cicho, pokręcił przecząco głową.
- Nie, Blaise ma rację. Musimy działać. Charllotte poda Hermionie eliksiry wzmacniające i musimy jak najszybciej teleportować się do Hogwartu i zawiadomić McGonagall - odparł splatając palce u dłoni i opierając na nich brodę.
- Narazimy wtedy zamek - zauważyła Megan.
- Tam będziemy najbezpieczniejsi, nic nam się nie stanie, będziemy mieli czas na przemyślenia - odparł Joe.
- Przecież nie mamy na to czasu - wtrąciła się Hermiona. Zmarszczyła brwi i wlepiła wzrok w swojego brata - jeżeli on chce mnie, to zrobi wszystko, żeby mnie dopaść. Użył Parkinson, żeby wchodzić do zamku, tym razem też mu się uda. To jest na nic - pokręciła przecząco głową.
- Granger, nie dyskutuj... - zaczął arystokrata, ale zgromiła go wzrokiem i weszła w pół słowa:
- Ty Malfoy, razem z Harrym, Megan, Blaisem i Ginny wrócicie do Hogwartu i powiadomicie nauczycieli. A my - spojrzała znacząco na Joe - pójdziemy do Eryka.
- Przecież to jest absurd! - Pisnęła Weasley.
- Nie pozwolimy wam pójść tam na pożarcie - warknął Harry.
- Nie narażę waszego życia na..
- Na co, Granger? - Syknął zdenerwowany blondyn - jak będziemy razem, to ewentualnie oni mogą mieć narażone życie, a jak będziecie we dwójkę to z pewnością nic po was nie zostanie - warknął sarkastycznie. Hermiona rzucała w niego piorunami.
- Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale Malfoy ma rację - stwierdziła rudowłosa. Hermiona spojrzała na nią wymownie, ale ona unikała jej wzroku.
- Nie możecie! - Żachnęła Gryfonka - to was nie dotyczy, w ogóle...
- Zamilcz, Granger i pozwól, że zdecydujemy sami za siebie - odparł blondyn. Wiedziała, że cokolwiek nie powie, to wszyscy będą przeciwko niej, dlatego zrezygnowana opadła na poduszki i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Chodźmy teraz spać, a z rana zastanowimy się nad dalszym działaniem. To był ciężki dzień - westchnęła Charllotte podając swojej wnuczce gorącą herbatę i drugi kubek z eliksirem wzmacniającym. Hermiona w pewnym momencie dostała olśnienia. Rozejrzała się po wszystkich i kogoś jej brakowało. Zmarszczyła brwi i zapytała:
- A gdzie jest Eliza? - Jej głos był przepełniony ciekawością, ale sprawił, że niektórym wbił się w ciało niczym sztylety. Dziewczyna spojrzała po bladych twarzach przyjaciół i jeszcze bardziej pogłębiła zmarszczki na czole.
- Gdzie jest Eliza? - Powtórzyła zniecierpliwiona. Jej wzrok spoczął na Joe. Dopiero teraz zauważyła w jego oczach łzy i dopiero teraz zrozumiała, co się stało. - O nie - szepnęła zakrywając dłońmi twarz i poczuła jak gorące łzy zaczęły spływać po jej policzkach...
- Tak, jej stan jest lepszy - powiedziała cicho Charlotte i pogłaskała nieprzytomną Hermionę po głowie. Joe bez słowa odszedł w najciemniejszy głąb namiotu i zaszył się na jednym z foteli. Ginny przyniosła właśnie dla wszystkich ciepły napój, który przygotowała wraz z Megan i usiadły na kanapie, która mieściła się na samym środku.
- Co teraz robimy? - Zapytał blondyn.
- Jesteśmy w samym sercu czarnej dupy - warknął Zabini - nie wiemy, co robić, nie możemy się teleportować bez Hermiony i jesteśmy ścigani przez tych szaleńców! - Przykrył dłonie rękoma i zaczął głośno oddychać.
- Jakbyś nie zauważył, to wszyscy mają zły humor, Diable. Więc nie wyżywaj się na mnie - odpyskował mu arystokrata.
- Nie wyżywam się na tobie, ale zadajesz tak durne pytania, że aż mi mózg od nich paruje!
- To zamiast prawić mi mentalne kazania, to przyłóż sobie do niego lód, cwaniaku - mierzyli się ostro wzrokiem.
- Nie potrzebne są nam teraz wasze kłótnie - westchnęła Ginny. Nastała kolejny raz głucha cisza.
- Jak tylko obudzi się Hermiona, to wrócimy do Ministerstwa - odparł Joe, który słysząc sprzeczki wyszedł ze swojej kryjówki. Megan posłała mu pocieszający uśmiech. Od czasu pogrzebu Elizy, nie odezwał się słowem. Robił to, co mu nakazano, ale nie potrafił się zebrać po jej utracie.
- No i co dalej? Powiesz im, że ścigali nas...hm... nawet nie wiemy kto, chcieli zabić Hermionę i co? Na prawdę sądzisz, że nam uwierzą? - Zapytał Potter.
- Ja ich odszukam i zabiję. Naraziłem wasze życie, przez sprawę, która was kompletnie nie dotyczy. Jest mi z tego powodu strasznie głupio, dlatego chcę jedynie, żeby nic wam się już nie stało - wytłumaczył i oparł się o fotel - Hermiona jest już w dobrym stanie, myślę, że jutro odzyska przytomność. Wrócicie do Hogwartu i zgłosicie wszystko do Ministerstwa, a ja będę ich szukać.
- Nie puścimy cię samego - syknął Blaise.
- Na pewno nie pójdziecie ze mną - odwarknął i odszedł do swojego łóżka. Ślizgon kolejny raz wywrócił oczami i zerwał się z fotela. Ginny drgnęła delikatnie, ale poszła w ślady swojego chłopaka i wyszła na zimne powietrze, które otaczało namiot. Stał nieopodal granicy zaklęć ochronnych i wpatrywał się gdzieś w odległy punkt. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę jakie słowa będą w tym momencie odpowiednie, ale po namyśle uznała, że nic, co teraz powie nie będzie brzmiało choćby odrobinę taktownie. Dlatego zwyczajnie podeszła i przytuliła się do jego pleców. Nie musiała długo czekać na odwzajemnienie gestu. Blaise odwrócił się do niej i objął ją tym samym chowając w swoich ramionach. Pocałował w czubek głowy i pogłaskał po włosach.
- Przepraszam, nie chcę żeby cokolwiek ci się stało - wyszeptał po kolejnej chwili ciszy. Spojrzała w jego tęczówki i kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze.
- Cieszę się, że jesteś tu ze mną - mruknęła.
- Mówisz jak o wspaniałej podróży w najpiękniejsze miejsce na Ziemi - zauważył słusznie. Ruda posłała mu delikatny uśmiech.
- Nie ważne gdzie się znajduję, liczy się, że jesteś - jej policzki lekko poróżowiały, gdy zobaczyła jego wzrok przepełniony miłością. Złożył na jej ustach pocałunek i przez jeszcze kilka chwil trwali wtuleni w siebie i wpatrywali się w gwiazdy. Każde teraz myślało o tym samym. Wydarzenia minionych nocy przelatywały im jakby przez palce, tak szybko, że nawet nie zdążyli zauważyć, kiedy wschodziło słońce, a kiedy zapadał zmierzch.
- Chodźcie, Harry chce porozmawiać - ich ciszę przerwał melodyjny głos Megan. Odwrócili się do niej i bez słowa zaczęli zmierzać w kierunku namiotu. Gdy weszli do środka, zasiedli z powrotem na swoich miejscach i wlepili wzrok w Wybrańca.
- Sytuacja nie jest za ciekawa i każdy o tym wie, ale nie możemy teraz zacząć się kłócić - spojrzał porozumiewawczo na Ślizgonów - musimy zacząć działać. Ja podobnie jak wy wszyscy, nie mam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Jestem tutaj, ale nie wiem z jakiej racji, nie rozumiem dlaczego przed chwilą stoczyliśmy bitwę o Hermionę, nic nie wiem i nic nie rozumiem - spojrzał wymownie na Charllotte i Joe, którzy już wiedzieli do czego dąży Harry. Nastała krępująca cisza, której nikt nie chciał przerywać bezsensownym zdaniem.
- Dobrze, jesteście tutaj, chociaż nie powinno was tu być. Należą wam się wyjaśnienia - powiedziała starsza kobieta i westchnęła głęboko zaczynając swoją historię.
- Ród Lavard jak wiecie od pokoleń cieszy się czystością krwi. Niegdyś była to jedna z najpotężniejszych rodzin w całej Anglii, nikt się do niej nie porównywał. Wszelkiego rodzaju bankiety, uroczystości, zabawy odbywały się w dworkach lub ogromnych posiadłościach naszych krewnych. Liczyła się czystość krwi, która nie została nigdy splamiona przez żadnego członka rodu. Cała sława i potęga trwała jak wiecie do czasu. Co najdziwniejsze, jak się pewnie orientujecie wielkie rody, łączą się ze sobą zazwyczaj pewnymi więzami, tworząc jedną wielką rodzinę. Całe piekło rozpoczęło się w roku 1950. Starszy brat Toma Riddla, Morrty* związał się z pewną mugolaczką. Dla rodziny Gauntów to i tak była już ogromna hańba, że Meropa Gaunt czyli matka Toma i Morrty'ego związała się z mugolem, Tomem Riddlem, po którym Voldemort odziedziczył imię i nazwisko. Dla nikogo jego związek nie miał żadnego znaczenia, rodzina już i tak była splamiona brudną krwią, a ich potęga runęła wraz z narodzinami dwóch synów Meropy. Morrty jednak był zakochany do granic możliwości w swojej małżonce Amelii Corred. Nie widział poza nią świata, liczyła się tylko ona, był gotów dla niej porzucić cały magiczny świat, o którym dowiedziała się zupełnie przez przypadek. Niestety ta pusta miłość doprowadziła go do zguby - urwała na chwilę marszcząc brwi, jakby zaciekle o czymś myśląc - Amelia była bardzo ciekawską i bystrą mugolaczką. Mimo, że znała prawdę o czarodziejach, nikomu nigdy nie pisnęła o tym słówka, to chciała z całego serca poznać ten świat i spróbować jego smaku. W tym samym czasie, co związała się z Morrty'm Riddlem, dostali zaproszenie na bal do rodu Lavard - zrobiła krótką pauzę wzdychając głęboko i tym samym dając znać, że tutaj rozpoczęło się piekło - Nikogo to nie zdziwiło, ponieważ sąsiadowali ze sobą, lecz wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że pierwszy syn Meropy, zakochał się w szlamie. Rodzina chciała to ukryć, zbywać pytania ciekawskich, oraz kpiący wzrok szlachciców. Amelia jednak nie zdawała sobie sprawy jak duże mogą ponieść konsekwencje, gdyby wydało się, że nie jest ona czarownicą. Jednak ta kobieta pomimo bystrości i sprytności, była również zbyt naiwna i lekkomyślna. W ten sam wieczór zniknęła na kilka godzin z sali bankietowej. Nikt jednak oprócz Morrty'ego się tym nie przejął. Dopiero z rana, kiedy goście zaczęli się już zbierać do domów, dołączyła do niego i bez wyjaśnień udali się do rezydencji Riddle'ów. Po kilku miesiącach cała prawda się wydała. Tej pamiętnej nocy, Amelia Corred spała z jednym z moich synów, mianowicie Dorianem - wzniosła oczy do nieba, zagryzając wargi i kręcąc młynki dłońmi - To był porządny człowiek, wychowywaliśmy go na czarodzieja godnego swojego tytułu. Nigdy nie zasłużył na taki los, jednak jak to mówią... zakazany owoc smakuje najlepiej - otarła jedną łzę, która spłynęła po jej policzku - Dopiero po narodzinach dwójki dzieci, bliźniąt wszystko zaczynało układać się w jedną całość. Morrty do samego końca wierzył, że to są jego dzieci, dopóki po kilku miesiącach nie zaczęto odnajdywać dziwnych różnic. Amelia od samego początku wiedziała, że jej przypadek był jednym na milion. Zaszła w ciążę z Morrtym i Dorianem na raz. Ciąża bliźniacza zdarza się rzadko, w takim przypadku, prawie nigdy. Podczas pobytu w św. Mungu, podmieniono jedno z bliźniąt. Magomedycy musieli się pomylić, ponieważ po dwóch dniach, rzekome dziecko Amelii zmarło. Zabrała do domu jedynie syna, którym troszczyła się jak tylko mogła. Była cwana, nie zdawała sobie sprawy jakie konsekwencje poniosą jej wymysły. Pewnego wieczoru przyszła do naszego dworu wraz z małym Joe, który był synem Doriana i zażądała alimentów. Nikt z nas wtedy nie wiedział, co to jest, ale prawda wyszła na jaw - zdradziła Morrty'ego, tym samym plamiąc czystość krwi naszego rodu. Niespełna po kilku miesiącach po incydencie w naszej rezydencji, Amelia została zamordowana wraz ze swoim mężem - Morrty'm przez jego własnego brata Toma, który odkrył prawdę i poprzysiągł zemścić się na kreaturze, która przeżyje. W tamtej chwili nie wiedział jeszcze, że jego brat również nie był lojalny wobec swojej małżonki. Niedługo po balu zdradził ją z matką Eryka, czystokrwistą czarownicą innego rodu. Dziecko nie miało rodziców, ponieważ kobieta zginęła z rąk śmierciożerców. Voldemortowi nie pozostało wtedy nic, jak tylko wziąć pod skrzydła małego Eryka i stworzyć z niego jego własną kopię. Tak też się stało, a Eryk poprzysiągł sobie zemstę za Czarnego Pana. Hermiona trafiła do domu dziecka, skąd wzięli ją Grangerowie, natomiast ja pomogłam zająć się Dorianowi, Joe. Żyliśmy w spokoju i ciszy, nie martwiąc się o nic, dopóki nie doszły nas wieści o tak strasznej klątwie, którą wyrządziła zwykła mugolaczka, Amelia Corred. Chcąc poznać świat magii, nie miała pojęcia, że przysporzy mu tyle kłopotu. Jest to prastara magia, która mówi o zemście na szlamowatych - gdy skończyła opowieść, panowała głucha cisza. Wszyscy spoglądali na Charllotte z lekko rozchylonymi ustami. Nikt nigdy nie słyszał o tej historii, tym bardziej, że powinna być znana. Najwyraźniej wszyscy bardzo dobrze się postarali o to, aby wieści nie wyszły poza kręgi rodu.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć - usłyszeli słaby, ale stanowczy i jak bardzo wyczekiwany głos Hermiony Granger. Opierała się łokciami na poduszkach i spoglądała na babcię ze zdumieniem. Momentalnie została otoczona przyjaciółmi i jednocześnie ściskana i całowana. Nie chciała nikomu przerywać, dlatego uśmiechała się delikatnie udając, że również cieszy się z ich widoku. W głębi duszy, nie mogła się doczekać aż zostawią ją sam na sam z Charllote i Joe. Chciała również porozmawiać z Draconem, który trzymał się z tyłu, ale najpierw musiała poznać jeszcze więcej szczegółów swojego pochodzenia. Wiedziała, że babcia ominęła spory fragment tej opowieści, dlatego spojrzała na nią wymownie i tym samym sprawiła, że po kilkunastu minutach słuchania, jak im jej brakowało, została z nią sam na sam. Dalej osłabiona, podeszła chwiejnym krokiem do kanapy i usiadła na niej, podkulając nogi pod brzuch.
- Dlaczego to wszystko ukrywaliście? - Zapytała ze łzami w oczach. Kiedy słuchała opowieści Charllotte, dopiero wtedy doszło do niej, kim tak na prawdę jest. Od lat wyzywana od szlam, traktowana jak ostatni wyrzutek, a tym czasem okazuje się, że jej przeszłość mogła wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie podmiana jej jako niemowlęcia. Nie mieściło jej się to w głowie, ani nie dopuszczała tego do myśli, że w jakimś stopniu jest powiązana z Voldemortem.
- Twoi rodzice tak postanowili. Nigdy nie wiedzieli o twoim pochodzeniu, dopóki nie rozeszły się plotki o Eryku, który chce cię dopaść, aby pomścić wuja - westchnęła - dopiero wtedy cała prawda wyszła na jaw, a ja wraz z Dumbledorem pojawiliśmy się w twoim domu, gdy byłaś na wakacjach u swoich dziadków - Hermiona dokładnie pamiętała ten czas. Nie cierpiała jeździć do nich, zawsze miała żal do rodziców, że ją tam wysyłali.
- Kiedy się dowiedzieli, nie chcieli nam uwierzyć, zrobili mugolskie badania krwi i wtedy okazało się kim na prawdę jesteś. Zabronili mi się z tobą spotykać, kiedy pewnego razu sama cię nie odnalazłam, pamiętasz to - Granger pokiwała głową.
- O to chodziło z tą tajemnicą - mruknęła. Babcia pokiwała głową.
- Czyli my nie jesteśmy rodziną? - Zapytała po kilku minutach ciszy. Lavard pokręciła głową przecząco.
- Łączy nas jedynie twój brat bliźniak - szepnęła, a ja spojrzałam na łóżko, na którym przed kilkoma minutami widziała Joe.
- Czego oni chcą?
- Zemsty. Pamiętasz przepowiednię Harrego? Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje - szepnęła, a Hermiona wybałuszyła na nią oczy.
- Skąd ty?
- Ci... - uciszyła ją - wracając, mówi ona o tym, że Voldemort wcale nie umarł. On żyje, ale w sercu kogoś innego. A tym kimś jest Eryk Riddle - pokręciła głową - zagmatwane, ale prawdziwe. On potrzebuje twojej krwi, ponieważ w twoich żyłach płynie zarówno krew Riddle'ów, jak i Amelii-mugolaczki - nastała głucha cisza, przerywana jedynie szeptami dochodzącymi z zewnątrz. Hermiona doskonale rozumiała, co babcia miała na myśli. Żeby Czarny Pan odrodził się w sercu Eryka, potrzebna jest im jej krew. Wszystkie te wieści wprawiły jej stoicki spokój w ogromną burzę. Bała się, pierwszy raz w życiu tak bardzo się bała, ale teraz kiedy już siedzieli w tym bagnie wszyscy, musiała coś wymyślić. Nie mogła pozwolić, aby jej przyjaciele zostali zaatakowani, przez nią. Przecież niczym nie zawinili...
Babcia odeszła od kanapy i powędrowała do kuchni, aby zaparzyć herbatę. W tym czasie, reszta 'uciekinierów' weszła do namiotu i rozsiadła się na kanapach. Koło Hermiony zajął miejsce Harry i Ginny.
- Jak się czujesz? - Zapytała czule rudowłosa. Granger posłała jej blady uśmiech.
- Jak nowo narodzona, ale w tej gorszej wersji - burknęła.
- Trzeba wymyślić plan - zaczął ponownie Zabini, tym samym sprawiając, że piorunujące spojrzenia napadły na niego od prawie każdego.
- Prześpijmy się z tym i z samego rana coś wymyślimy - zaproponował Potter. Joe siedzący cicho, pokręcił przecząco głową.
- Nie, Blaise ma rację. Musimy działać. Charllotte poda Hermionie eliksiry wzmacniające i musimy jak najszybciej teleportować się do Hogwartu i zawiadomić McGonagall - odparł splatając palce u dłoni i opierając na nich brodę.
- Narazimy wtedy zamek - zauważyła Megan.
- Tam będziemy najbezpieczniejsi, nic nam się nie stanie, będziemy mieli czas na przemyślenia - odparł Joe.
- Przecież nie mamy na to czasu - wtrąciła się Hermiona. Zmarszczyła brwi i wlepiła wzrok w swojego brata - jeżeli on chce mnie, to zrobi wszystko, żeby mnie dopaść. Użył Parkinson, żeby wchodzić do zamku, tym razem też mu się uda. To jest na nic - pokręciła przecząco głową.
- Granger, nie dyskutuj... - zaczął arystokrata, ale zgromiła go wzrokiem i weszła w pół słowa:
- Ty Malfoy, razem z Harrym, Megan, Blaisem i Ginny wrócicie do Hogwartu i powiadomicie nauczycieli. A my - spojrzała znacząco na Joe - pójdziemy do Eryka.
- Przecież to jest absurd! - Pisnęła Weasley.
- Nie pozwolimy wam pójść tam na pożarcie - warknął Harry.
- Nie narażę waszego życia na..
- Na co, Granger? - Syknął zdenerwowany blondyn - jak będziemy razem, to ewentualnie oni mogą mieć narażone życie, a jak będziecie we dwójkę to z pewnością nic po was nie zostanie - warknął sarkastycznie. Hermiona rzucała w niego piorunami.
- Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale Malfoy ma rację - stwierdziła rudowłosa. Hermiona spojrzała na nią wymownie, ale ona unikała jej wzroku.
- Nie możecie! - Żachnęła Gryfonka - to was nie dotyczy, w ogóle...
- Zamilcz, Granger i pozwól, że zdecydujemy sami za siebie - odparł blondyn. Wiedziała, że cokolwiek nie powie, to wszyscy będą przeciwko niej, dlatego zrezygnowana opadła na poduszki i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Chodźmy teraz spać, a z rana zastanowimy się nad dalszym działaniem. To był ciężki dzień - westchnęła Charllotte podając swojej wnuczce gorącą herbatę i drugi kubek z eliksirem wzmacniającym. Hermiona w pewnym momencie dostała olśnienia. Rozejrzała się po wszystkich i kogoś jej brakowało. Zmarszczyła brwi i zapytała:
- A gdzie jest Eliza? - Jej głos był przepełniony ciekawością, ale sprawił, że niektórym wbił się w ciało niczym sztylety. Dziewczyna spojrzała po bladych twarzach przyjaciół i jeszcze bardziej pogłębiła zmarszczki na czole.
- Gdzie jest Eliza? - Powtórzyła zniecierpliwiona. Jej wzrok spoczął na Joe. Dopiero teraz zauważyła w jego oczach łzy i dopiero teraz zrozumiała, co się stało. - O nie - szepnęła zakrywając dłońmi twarz i poczuła jak gorące łzy zaczęły spływać po jej policzkach...