piątek, 9 sierpnia 2013

1.

Nie wszystko jest takie, jak byśmy chcieli.




Pewna piękna kobieta krzątała się po kuchni, co jakiś czas zerkając za okno, podziwiając piękny wschód słońca. Jasno różowe obłoki, wtapiały się w błękitne niebo, ukazując jasną, żółto pomarańczową kulę, która rzucała swoje promienie na horyzoncie. Na dworze ćwierkały wesoło ptaki dając swój koncert wraz z żabami i świerszczami, które mieszkały przy małym oczku wodnym na środku podwórka. Cały akompaniament wypełniał delikatnie wiejący wiatr, który poruszał liście w rytm głosu ptaków. Poranne śniadania przy takim zjawisku, były czymś wymarzonym dla osoby, która nie ma za dużo czasu dla siebie. Ponadto w Anglii pogoda zazwyczaj nie sprzyjała do takich zjawisk pogodowych. Zwłaszcza mieszkańcy Birmingham nie często mogli podziwiać słońce na niebie, zazwyczaj wychodzili z domu wraz z parasolem, który był nieodłączną częścią ich garderoby.
- Piękny dzień się zapowiada, prawda? - Do kuchni wszedł dość tęgi, wysoki mężczyzna. Miał bujne kruczoczarne włosy, które w wyniku styczności z kilkugodzinnym snem na poduszce, prezentowały się teraz w ogromnym nieładzie. Miał na sobie ciepły flanelowy szlafrok w kolorze granatowym. Podszedł do swojej żony, która siedziała przy stole i popijała kawę. Jego wzrok powędrował na jedzenie, które czekało już na domowników, oraz zaparzona jego ulubiona herbata. Kąciki ust uniosły się wysoko, marszcząc skórę policzków.
- Jesteś nieziemska - mruknął całując ją w policzek.
- Kujesz! - Zachichotała kiedy jego broda dotknęła jej skóry. Usiadł na przeciwko niej i oboje rozpoczęli posiłek. Kobieta, co jakiś czas poprawiała swoje jasno brązowe włosy, które układała przez bite pół godziny w łazience, ale efekt końcowy był na prawdę zaskakujący. Zresztą nie było się, co dziwić przy takiej precyzyjności i dokładności jaką posiadała Jane. Była perfekcjonistką, codzienny makijaż i fryzura musiały być wykonane tak jak dnia poprzedniego. Jej drobna postura świetnie się komponowała z niskim wzrostem, dlatego też przy wyborze ubrań, nie miała, co szaleć, gdyż w większości wyglądałaby jakby jej kto nogi poucinał. Z natury była bardzo pogodna i wesoła. Nigdy nie sprawiała nikomu problemów, świetnie dogadywała się ze swoim mężem, który swoją drogą był bardzo uparty, ale ona zawsze potrafiła postawić na swoim. Może nie była idealną matką, ale za to wiedziała, że jest idealnym lekarzem. I to najbardziej bolało jej córkę.
- Dzień dobry - powiedziała jej potomkini.
- Witaj Hermiono, siadaj z nami - zachęciła ją, wskazując na miejsce między nią a tatą.
- Jak spałaś?
- Dobrze dziękuję, tato - posłała mu pogodny uśmiech i dołączyła do posiłku. Młodsza Granger była nieco wyższa od matki, ale nie poszła jednak w ślady ojca i nie była wysoką tyczką. Jej rysy twarzy bardziej pasowałyby jednak do rodziciela, niż rodzicielki, chociaż to była zawsze wielka zagadka rodzinna, do kogo bardziej jest podobna. Niemniej jednak, teraz gdy siedziała wraz z nimi przy stole, mogli podziwiać prawie już dorosłą córkę. Dlaczego prawie? W świecie czarodziei, miała już skończone siedemnaście lat, a w mugolskim życiu musiała niestety jeszcze poczekać do osiemnastki. Gryfonka podczas ostatniego roku w oczach rodziców stała się zupełnie inną osobą. Nie postrzegali już jej jako małej Mionki, która przybiegała do nich za każdym razem gdy gdzieś wychodziła i dawała im całusy w policzki. Wydoroślała nie tylko fizycznie ale psychicznie. Duży wpływ na to miała wojna, którą przeżyła wraz z przyjaciółmi kilka miesięcy temu. Bardzo wiele zmieniło się w jej życiu, po śmierci Voldemorta. Postrzegała zupełnie inaczej świat magii, ale również czarodzieje zaczęli patrzeć z innej perspektywy na mugoli, oraz ludzi z nieczystą krwią. Nie mogła oswoić się z myślą, że gdy wróci do Hogwartu, to już nic nie będzie takie samo. Dobrze wiedziała, że te chwile, zawsze będą w jej sercu, ale nie zmienią jej, jako człowieka. Czuła nieprzyjemny ucisk, kiedy wracała wspomnieniami do tych chwil, do momentów, w których widziała jak wiele ludzi ginie, jak wiele ludzi było jej bliskich. Dlatego nie rozmawiała na ten temat z rodzicami, nie chciała ich w to wszystko zagłębiać.
- Hermiona? - Przeniosła zamyślony wzrok na swojego ojca i dopiero po chwili powróciła myślami na ten świat.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Nie szkodzi, skarbie. Przyszedł list do ciebie - posłał jej ciepły uśmiech i wskazał gestem na szarą niewielką sowę, która stała w oknie. Dobrze wiedziała do kogo należy. Szybko wstała od stołu i pomaszerowała do zwierzęcia, dając mu ciastko. Odwiązała od nóżki kopertę i do jej nozdrzy doszedł zapach cynamonu i świeżej wanilii. Usiadła wygodnie na wiklinowym fotelu i otworzyła korespondencję, delikatnie starając się aby jej nie rozerwać. Kiedy wyjęła list, był skropiony perfumem o mieszance polnych kwiatów. Granger mimowolnie uśmiechnęła się do siebie i zaczęła wodzić wzrokiem po kartce papieru.

Kochana Hermiono!
 
U mnie wszystko w porządku, czuję się nawet bardzo dobrze. Mam Ci bardzo dużo do opowiedzenia, kochaniutka. Mamy tutaj bardzo ładną pogodę, aż nie mogę się nadziwić. Stęskniłam się za Tobą, bardzo długo się już nie widziałyśmy. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i nic się nie dzieje? Kiedy tak dzisiaj siedziałam sobie na tarasie wpadłam na genialny pomysł. Do końca roku szkolnego zostały dwa tygodnie. Może zechciałabyś je spędzić u mnie? Z Wiltshire jest o wiele bliżej do Londynu, niż z Birmingham. Byłabym bardzo zadowolona, gdybyśmy mogły spędzić ze sobą trochę czasu. Odpisz jak najszybciej! Pozdrów rodziców.

Buziaki, babcia Charlotte.

Dziewczyna na myśl o tym, że miałaby spędzić u babci ostatnie dni wakacji, o mało nie zaczęła skakać ze szczęścia. Miała bardzo dobry kontakt z nią, można by powiedzieć, że nawet lepszy niż z mamą. Babcia Charlotte właściwie, nie była matką żadnego z rodziców Granger. Zawsze tłumaczyli jej, że to bardzo skomplikowane, ponieważ była ona siostrą ojca, taty Hermiony. Nigdy nie mogła pojąć dlaczego cała rodzina ze strony Franka (jej ojca) nie odzywała się do nich. Był to temat tabu przy stole, a pytania zawsze dostawały odpowiedź w jednym słowie : kłótnia. Jedyną osobą, która podobno wykruszyła się z tego całego cyrku była Charlotte, która uwielbiała swoją wnuczkę.
- Dostałam list od babci - powiedziała spokojnie podchodząc do stołu. Frank spojrzał najpierw na swoją żoną, a później przeniósł spokojnie wzrok na swoją córkę.
- Tak? I co ciekawego u niej?
- Kazała was pozdrowić.
- To bardzo miło, dziękujemy - powiedziała sztywno z udawanym uśmiechem jej matka.
- Babcia zaproponowała żebym przyjechała do niej na dwa tygodnie, do rozpoczęcia szkoły. Od niej już bym pojechała na pociąg - Jane zakrztusiła się swoją grzanką z bekonem, a Frank zaczął kaszleć, gdyż w tym momencie pił herbatę. Hermiona wywróciła jedynie oczami i dobrze wiedziała, co się za chwilę stanie. Jej rodzice krzywo patrzyli na korespondencje oraz rozmowy telefoniczne z Charlotte, a jeżeli chodziło o spotkania, to jedynie w ich własnym domu, nie mogło to trwać zbyt długo i oczywiście oni musieli przy tym być. Granger spotykała się z nią potajemnie, co wydawało jej się kompletnie chore i niedorzeczne, ale to był jedyny sposób, żeby mogły się widywać na osobności.
- Chyba nie mówisz poważnie - Frank spojrzał na nią groźnie, gdy wytarł już twarz.
- Dlaczego miałabym kłamać?
- Hermiono - skarciła ją matka.
- Oczywiście, że nie. Nie zgadzam się na to, dwa tygodnie to za długo.
- Ojciec ma racje. Zresztą tak mało się z tobą widujemy, skarbie. Chcemy się tobą nacieszyć - starsza kobieta położyła swoją dłoń na jej dłoni. Hermiona czuła, że zaraz eksploduje. Miała po dziurki w nosie ich gadania.
- Nacieszyć się?! Całe wakacje pracujecie! Wyjeżdżacie na urlop ze mną jedynie na weekend, a resztę urlopu spędzacie, kiedy ja jestem w szkole!
- Hermiono uspokój się - powiedziała głośno jej ojciec.
- Mam się uspokoić?! Jestem już dorosła i sama mogę podejmować decyzje!
- O nie moja panno! W naszym świecie, jeszcze ci brakuje do dorosłości - zagrzmiał ojciec.
- To nie ma znaczenia! - Prychnęła i odeszła szybko od stołu udając się na górę. Rodzice wymienili zdenerwowane spojrzenia. Dziewczyna nie miała ochoty się ich słuchać, chociaż nie było to do niej podobne. W pewnych momentach nie poznawała sama siebie. Starała się nie zakrzątać teraz myśli, tymi durnymi skojarzeniami. Usiadła szybko przy biurku, wyjęła pióro, kałamarz i pergamin i zaczęła szybko skrobać.

 Droga Babciu!
Moi rodzice nie wyrazili na to zgody, jak zwykle zresztą! Ale spodziewaj się mnie już dzisiaj w godzinach wieczornych! Jestem w końcu już dorosła i mam prawo decydować za siebie. Ściskam i do zobaczenia wieczorem!

Hermiona.

Przywołała szarą sowę do swojego pokoju i przywiązała jej list do nóżki. Ptak odfrunął trzepocząc głośno skrzydłami, a Granger stanęła na środku pokoju. W pierwszej kolejności udała się do łazienki. Przywróciła ład na swojej głowie, nałożyła lekki makijaż i ubrała się w wybrane przez siebie ubrania. Gdy wróciła odświeżona do pokoju, wyciągnęła wielki kufer spod łóżka i otworzyła go. Zaczęła za pomocą różdżki przenosić ładnie ułożone ubrania z szafy. Gdy spakowała już wszystkie potrzebne jej rzeczy rozejrzała się po pustym pokoju i podeszła do szafki nocnej. Otworzyła zamykaną na kluczyk szufladę i wyjęła z niej plik pieniędzy, które zarobiła w te wakacje. Schowała do swojej podręcznej torby i zeszła z całym pakunkiem na dół. Jej rodzice sprzątali po śniadaniu. Dziewczyna postawiła kufer w korytarzu i ubrała buty. Weszła kolejny raz do kuchni.
- Twoje zachowanie było karygodne, kochanie. Ale nie będziemy cię w żaden sposób karać, tylko mamy nadzieję, że więcej nie będziesz wpadać na takie pomysły. Myślę, że przemyślałaś sobie to wszystko - jej matka stała odwrócona do niej plecami i zmywała naczynia, a jej ojciec wycierał je ścierką. Hermiona zacisnęła swoje małe piąstki i czuła jak zawrzała jej krew w żyłach. Nie mogła słuchać już tej paplaniny, miała dość wiecznych nakazów i zakazów, a dzisiaj to wszystko przekroczyło tę granicę. Z ironicznym uśmiechem na ustach wsłuchiwała się w te słowa.
- Wybieramy się z mamą na zjazd stomatologów po południu, posprzątasz dzisiaj dom, gdyż jutro będziemy mieli gości, przyjeżdża wujek Roman - teraz wypowiedział się Frank. Hermiona odetchnęła kilka razy głęboko i przymknęła lekko powieki.
- Niestety sami będziecie musieli sobie posprzątać. Dziękuję za bardzo miły posiłek, do zobaczenia - odparła beznamiętnie i w tym momencie usłyszała brzdęk tłuczonego szkła. Okrągły talerz rozprysł się na drobne kawałki. Obydwoje odwrócili się w stronę córki.
- Do widzenia, spotkamy się może na gwiazdkę - odparła chłodno i nim któreś z nich zdołało zareagować, usłyszeli trzask drzwi i odgłos silnika starej taksówki. Frank podbiegł szybko do wyjścia i wyszedł na zewnątrz. Samochód w który wsiadła Hermiona znikał już na horyzoncie ich uliczki. Wściekły wszedł do domu.
- Co ta gówniara sobie wyobraża?!
- Uspokój się. Damy jej dwa dni. Jeżeli nie wróci, pojedziemy po nią - uspokajała go żona.

Granger ciągnęła za sobą kufer, kierując się do stacji kolejowej. Kupiła w kasie bilet i czekała właśnie na pociąg. Pomimo tego, że zdała kurs teleportacji, nie chciała korzystać właśnie z tej formy transportu. Wolała zrobić to tradycyjnie. Była lekko poddenerwowana, ale kiedy już się tu znalazła poczuła, że dobrze robi. Tęskniła za babcią i to właśnie z nią chciała spędzić resztę wakacji. Kiedy ostatni raz u niej była, miała sześć lat i było to przejazdem. Jednak w jej głowie na zawsze został obraz Charlotte machającej jej na pożegnanie. Dziewczyna nie rozumiała, co poróżniło jej rodziców z tą kobietą, ale babcia też niechętnie o tym opowiadała. Zawsze twierdziła, że to od rodziców musi się dowiedzieć wszystkiego, wtedy usiądzie i porozmawia z nią o wszystkim, a na razie musi czekać. Nie wiedziała kiedy to nastanie, ale nie gdybała nigdy na ten temat. Pozostawiała tą sprawę losowi.
  Dźwięk nadjeżdżającego pociągu ocucił Hermionę z rozmyśleń. Władowała się do jednego z przedziałów i usiadła wygodnie, opierając głowę o zagłówek. Nagle przypomniała jej się bardzo ważna rzecz.
- Ronald! - Powiedziała po chichu. Zupełnie zapomniała, że miała do niego przyjechać na ostatni tydzień wakacji. Dostała to zaproszenie wraz z Harrym od jego rodziców. Wyleciało jej to z głowy na śmierć. Westchnęła głęboko i podrapała się po głowie. Postanowiła, że napisze do niego u babci, a na razie poukłada sobie, co ma mu powiedzieć. Nie widzieli się całe wakacje, a w końcu byli parą. Po zakończeniu wojny, Ron zapytał się swojej ukochanej, czy nie zechciałaby z nim chodzić. Granger wróciła wspomnieniami do tego momentu i uśmiechnęła się.

- Hermiono! - Dziewczyna oderwała się od rozmowy z Ginny, z którą razem opatrywały rany pozostałych uczniów. Brązowowłosa odwróciła głowę i spojrzała na zdyszanego Ronalda. Był cały brudny i miał porwane ubrania. Jego kroki były ciężkie, ale dotarł do dziewcząt ostatkiem sił. 
- Coś się stało? - Zapytała zaciekawiona. 
- Posłuchaj, to dla mnie ważne. Czy chcesz ze mną chodzić? - Zapytał prawie wykrzykując to zdanie. Cała Wielka Sala, na której byli zgromadzeni wszyscy uczniowie zamilkła i zwróciła wzrok ku Hermionie. Nawet rodzina Malfoyów spojrzała na nich dziwnie. W pierwszym momencie dziewczyna się zawahała, ale posłała mu ciepły uśmiech. 
- Tak - odpowiedziała mu. 
- Na prawdę? Na Merlina! - Krzyknął i przytulił mocno swoją ukochaną i sprezentował jej pocałunek. 

Granger uśmiechała się do siebie pod nosem. Kiedy pociąg ruszył, jej powieki zrobiły się ociężałe, a oczy szczypały. Wiedziała jak działa na nią komunikacja, więc wolała się zdrzemnąć, niż całą podróż spędzić w tych obleśnych ubikacjach. W ten sposób oddała się w objęcia Morfeusza.

~~~

  Zbliżała się godzina siedemnasta. W kominku złowrogo trzaskał ogień. W powietrzu dało się wyczuć zapach tytoniu pomieszany z wilgotnym powietrzem. W pokoju pomimo wczesnej godziny, było ciemno, jedynie blask ognia dawał jakiekolwiek światło. Na czarnej skórzanej kanapie siedziała pewna para osób, a na przeciwko nich młodzieniec. Kobieta paliła powoli swojego cienkiego długiego papierosa. Siedziała wygodnie, z nogą na nogę i wpatrywała się w twarz chłopaka siedzącego na przeciwko. Mężczyzna siedzący obok niej, miał na sobie garnitur i sączył powoli whisky z kwadratowej szklanki.
- Powiedz nam, co ty knujesz? - Wysoki alt rozniósł się po obszernym, pustym pokoju. Chłopak poruszył się wystraszony. Jego serce waliło jak młot, dobrze wiedział, że czeka go ta rozmowa.
- Nic - rozległ się głośny śmiech obojga.
- Nie żartuj chłopcze, czego tu szukasz? - Tym razem niski baryton.
- Niczego, powtarzałem to milion razy.
- Posłuchaj gnojku - kobieta zgasiła papierosa w popielniczce i oparła łokcie na kolanach - nie chce mi się bawić z tobą w te głupie gierki, okej? Albo rozmawiasz z nami na poważnie, albo wylatujesz - wycedziła, a słowa przeszyły chłopaka na wylot. Wziął głęboki oddech.
- Nie chce nic od was, szukam kogoś.
- Tej dziewczyny? - Mężczyzna ze spokojem w głosie, rzucił na stolik ruchome zdjęcia pewnej kobiety. Szła tyłem do obiektywu, ale w pewnym momencie się odwracała i uśmiechała. Chłopak wziął drżącymi dłońmi zdjęcia i przyglądał się jej.
- Tak - odparł pomimo suchości w gardle i łzy podeszły mu do oczu...

~~~

- Halo, panienko, halo - Hermiona poczuła jak ktoś szturcha ją w ramię. Niechętnie uniosła zaspane powieki i spojrzała na niskiego mężczyznę w niebieskim mundurze. Przymknęła znowu powieki, ale gdy dotarło do niej kim jest ten facet oraz nadzwyczajna cisza dookoła zerwała się na równe nogi.
- O matko, przepraszam - wymamrotała szybko, na co starszy człowiek uśmiechnął się jedynie.
- Nie szkodzi, to już stacja końcowa - oznajmił i wyszedł z przedziału. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie i wypuściła głośno powietrze. Zdjęła kufer i zabrała swoje rzeczy. Gdy wyszła już ze stacji kolejowej, udała się na parking taksówek. Podeszła do jednej z nich i zapukała w szybę. Ta powoli zeszła na dół.
- Witam, w czym mogę pomóc?
- Chciałabym się dostać na osiedle Duchów. Ulica Skrzatowa piętnaście.
- Zapraszam - odparł pomagając jej włożyć kufer do bagażnika i po chwili pędzili już ulicami. Dziewczyna oglądała z uwielbieniem piękne kredowe pagórki oraz równiny. Zachwycała się również pięknymi domami, czy posiadłościami, które mijali po drodze. Cieszyła się, że babcia nie mieszkała na końcu Wiltshire. Zakochała się na nowo w tym miejscu. Gdy wjechali na ulice, w których co jakiś czas widać było ogromne wille, przez myśl Granger przeszło, czy to na pewno tutaj. W końcu gdy taksówka zatrzymała się przed domem jej babci, Hermiona wykurzyła te myśli z głowy. Budowla oczarowała wyglądem, zapachem który docierał do jej nozdrzy oraz urok tego miejsca. Wysiadła z samochodu i patrzyła jak zaczarowana w magię tego budynku. Ścieżka, która prowadziła do wejścia była usypana białymi kamykami, a po obu jej stronach widniały piękne zielone trawniki, bukszpany i cała gama innych roślin. Przy bramce, stało ogromne drzewo, które gałęziami prawie dotykało skrzynki na listy. Budynek był cały w białej cegle, zaś dachówka była w kolorze ciemnej szarości. Daszek nad wejściem był półokrągły, podparty marmurowymi kolumnami, które stały zaś na kamiennych murkach. Wejście było przyozdobione różnymi roślinami, które stały na balustradzie, parapetach i stoliku na tarasie. Oczom dziewczyny ukazała się nagle starsza kobieta, która wyglądała zza drzwi.
- Hermiona! - Zawołała zadowolona i wyłoniła się całkiem idąc w jej kierunku. Granger miała okazję, żeby przyjrzeć się jej posturze. Była jej wzrostu, ale trochę pulchniejsza. Jej twarz była bardzo roześmiana, a na nosie spoczywały małe okulary połówki. Siwe włosy sięgały do ramion. Miała na sobie spódnicę w kwiaty i beżową bluzkę z długim rękawem. Nosiła dalej medalion na szyi w którym było zdjęcie Hermiony i jej.
- Babcia! - Rzuciła się jej na szyję i uściskały się mocno.
- Ale się stęskniłam! - Powiedziała kiedy się od siebie oderwały.
- Ja też i to bardzo.
- Chodź do środka, nie będziemy przecież tu stały na ulicy - zaśmiała się. Hermiona jak przez mgłę pamięta, że nigdy nie była u babci w domu. Rodzice nie chcieli wchodzić, kiedy byli tutaj raz z nią. Siedzieli wtedy w altance z tyłu domu. Teraz dziewczyna szła z ogromną ciekawością w kierunku wejścia. Zawsze sobie wyobrażała, ten dom na wzór dwóch innych babć ze strony rodziców. Ta od mamy posiadała mnóstwo kotów, jej domek był malutki, wszystkie ściany były pomalowane w nim na różowo. Nie lubiła tam przebywać, przyprawiało ją to o mdłości. Zaś u babki ze strony taty dom wyglądał jak po przejściu tornada. Nigdy nie było w nim porządku, stare meble i zapach stęchlizny unoszący się z niektórych pokoi. Miała nadzieję, że Charlotte nie upadła tak nisko, albo że starość nie dopadła jej w ten sposób. Nie rozczarowała się, już na samym wejściu Hermiona wiedziała, że pokocha to miejsce, nie tylko ze względu na wystrój i obszerność budynku, ale na klimat. Korytarz, którym weszły do środka był cały w bieli. Posadzka była zrobiona z białych kwadratowych płyt, a na ścianie widniały brązowo białe cegłówki. Na tych, które wystawały były postawione świeczki. Duże lustro na lewo, było zdobione złotymi liśćmi klonu, a pod nim znajdowała się mała szafka na buty. Kiedy przeszły do okrągłego korytarza, Hermionie zakręciło się w głowie. Kiedy spojrzała do góry, ujrzała pięknie ozdobioną balustradę, która łączyła drewniany podest w kwadrat. Marmurowe szerokie schody prowadziły na górę. Po lewej stronie rozciągał się jakiś długi korytarz, a po prawej, były drewniane duże dwuskrzydłowe drzwi. Charlotte podeszła do nich i otworzyła je szeroko a oczom Hermiony ukazało się przeogromne pomieszczenie, w którym była kuchnia z jadalnią na jednym kamiennym podeście, a dwa stopnie niżej rozciągał się salon z kominkiem, dwoma białymi skórzanymi kanapami, stolikiem i wielkimi oknami, które sięgały od podłogi do sufitu. Dziewczyna była tym zaczarowana, kiedy weszła dalej zauważyła, że okna narożne w salonie posiadały klamki i otwierały się na ogromny taras z widokiem na ogród. Dziewczyna chodziła po całym pomieszczeniu dotykając wszystkich mebli i ozdób opuszkami palców. Przyglądała się obrazom i wyglądała za szyby.
- Podoba ci się? - Babcia stała przy blacie kuchennym i wstawiła wodę na herbatę.
- Bardzo, tu jest cudownie! Nie czujesz się tutaj samotna? - Spytała po chwili namysłu. Dołączyła do niej i usiadła przy okrągłym stole jadalnym.
- Nie, większość czasu spędzam w ogrodzie, tam czuję się w swoim żywiole. A wieczorami siedzę tutaj przy kominku, czytam, oglądam telewizję, chodź na chwilę - posłała jej tajemniczy uśmiech i ruszyła wzdłuż salonu. Podeszła do wnęki w ścianie i zachęciła gestem wnuczkę.
- To jest moje miejsce inspiracji. Tutaj znajduję wszystkie odpowiedzi na dręczące mnie pytania - nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi, które prowadziły drewnianymi krętymi schodami w górę. Gdy tak szły, Granger znowu poczuła jak kręci jej się w głowie, ale z uśmiechem szła dalej. Gdy wreszcie weszły na górę, stanęła oniemiała. Znajdowały się na dachu. Stąd rozpościerały się widoki na całe miasteczko i wszystkie inne domy. Na drewnianej podłodze poustawiane były wiklinowe meble, które Hermiona od razu zauważyła i zapragnęła takie kiedyś mieć. Wokoło było pełno roślin, ale najbardziej ciekawiło ją małe klamki, które wystawały zza zarośniętych pnących liści. Podeszła do nich i nacisnęła na jedną. Były to biblioteczki.
- To jest piękne - westchnęła i przejechała opuszkami palców po starych tomach.
- Aha, moja oaza spokoju. Może ty też znajdziesz tutaj spokój.
- Bardzo bym chciała - odparła i uśmiechnęła się szeroko. Zeszły z powrotem do kuchni, gdyż woda w czajniku już się zagotowała. Charlotte zrobiła im dwie herbaty i postawiła na stole.
- Co się działo w domu? - Zapytała ze smutkiem w oczach.
- Rodzice byli przeciwko mojemu przyjazdowi tutaj - westchnęła - nie wiem, co siedzi im w głowie, ani co jest przyczyną tego wiecznego konfliktu, ale męczy mnie to strasznie.
- Przepraszam, dziecino - powiedziała starsza i ujęła jej dłoń.
- Babciu, to nie jest twoja wina, nie wiem, co moi rodzice sobie ubzdurali, ale dowiem się tego już nie długo. Czuję to.
- Obyś miała rację -
- A jak ty się czujesz? W porządku?
- Jak najlepszym. Na nic nie choruję, ostatnio nawet zaczęłam chodzić na basen - Hermiona zdziwiła się tą informacją, ponieważ pamiętała, że babcia zawsze bała się wody.
- No proszę, uczysz się pływać?
- Tak, ale to z jednego powodu - zachichotała.
- Czy to.. - Granger otworzyła szeroko oczy i zaśmiała się radośnie - kim on jest?
- Oh, zaraz byś chciała wiedzieć - mruknęła kąśliwie, ale uprzejmie.
- I tak mi niedługo powiesz, albo sama się dowiem - zmarszczyła nos w jej kierunku i zaśmiały się.
- A jak twoje sprawy sercowe? Jak Ronald?
- Oh, właśnie. Muszę do niego napisać, byłam z nim umówiona, że przyjadę do niego na tydzień, ale no cóż, plany się zmieniły - powiedziała wzruszając ramionami. Charlotte spojrzała na nią podejrzliwie.
- I tak po prostu? Nie chcesz się z nim widzieć?
- Chciałabym - odparła szybko zakłopotana - ale jestem tutaj i postanowiłam już, że zostaję.
- Cieszy mnie to bardzo, jednak możesz zaprosić tutaj znajomych na parę dni.
- Na prawdę?
- Tak, dziecino - odparła przytulając ją.
- Dziękuję babciu, napiszę jeszcze dzisiaj do nich - odparła i resztę wieczoru spędziły na rozmowach. O życiu, o kuchni, podróżach, smakach, mężczyznach. Dziewczyna czuła, że pomimo wieku, babcia jest jej najlepszą przyjaciółką. Zawsze ją rozumiała. Znała ją na wylot, pomimo tego że nie spędzały mnóstwo czasu ze sobą, tylko wtedy gdy nadarzyła się okazja. Hermiona dużo opowiadała jej o Hogwarcie. Uważała ją za zaufaną osobę, dlatego opowiadała jej o każdym najmniejszym wydarzeniu w szkole. Nim zdążyły się zorientować, zrobiło się ciemno i wybiła godzina dziewiąta. Przez okno dziewczyna widziała pięknie oświetlony ogród, ale po ciężkiej podróży marzyła jedynie o gorącej kąpieli i łóżeczku.
- Jutro będę musiała udać się do miasta, może mnie nie być do popołudnia. Jedzenie jest w lodówce, ale tak tylko cię uprzedzam. Oczywiście czuj się tutaj jak u siebie - powiedziała zmywając kubki.
- Dobrze, nie ma sprawy - udały się z powrotem do holu i kobiecina poprowadziła wnuczkę schodami do góry. Tam znajdował się również taki okrągły hol, ale z trzema korytarzami. Weszły do pierwszego na prawo. Za drzwiami zeszły dwa stopnie niżej i minęły dwa pokoje, a na samym końcu znajdował się jeszcze jeden.
- Moja sypialnia jest na samym dole. Jeżeli byś czegoś potrzebowała to posiadam telefon domowy, który jest w każdym pomieszczeniu. Jak ktoś przyjdzie to dzwoni dzwonkiem i trzeba go wpuścić za jego pomocą. Łazienka to są te drugie drzwi - wskazała w głąb korytarza - posiadasz również własną, ale jest nieco mniejsza. Słodkich snów, dziecino - odparła i zostawiła ją samą. Otworzyła drzwi i ujrzała piękną dużą sypialnią, z dwuosobowym łożem i baldachimem. W pokoju znajdował się również kominek, osobna garderoba, fotel i kanapa, toaletka, lustra i wyjścia na kolejny duży taras, z którego schodki łączyły się z tarasem na dachu. Jej łazienka posiadała okrągłą wannę, dwie umywalki, ogromne lustro, toaletę i bidet. Natomiast główna łazienka, miała wannę spokojnie sześcioosobową, również dwie, ale o wiele większe umywalki, szafki, półeczki, miejsce do masażu, toaletę i prysznic.
  Po długiej kąpieli z pachnącymi olejkami, Granger ubrała swoją ulubioną piżamę i usiadła przy stoliku. Rozpakowała swoje rzeczy za pomocą zaklęcia. Wzięła pióro i pergamin i zaczęła skrobać list.


Drogi Ronaldzie!
Niestety ostatnio pozmieniały się u mnie plany. Wyjechałam do babci na dwa tygodnie, aż do rozpoczęcia nauki w Hogwarcie. Nie przyjadę do Ciebie, ponieważ obiecałam jej, że spędzę z nią czas. Wiem, że pewnie będziesz miał mi to za złe, ale babcia pozwoliła mi zaprosić Was tutaj. Wybierzcie tylko termin i możecie przyjeżdżać  Nie gniewaj się proszę na mnie. Pozdrów ode mnie wszystkich i uściskach Harrego. Kocham Cię. 
Buziaki. 
Hermiona G. 


Wsadziła list w kopertę i podała swojej brązowej sowie. Gdy pofrunęła, zamknęła okno i wgramoliła się do łóżka. Poczuła, że wreszcie tutaj wypocznie.

2 komentarze:

  1. Trafiłam tu przypadkiem i nie żałuję. Pomysł oryginalny, ciekawie piszesz.
    No, to lecę dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm zapowiada się ciekawie . Czytam dalej :)

    OdpowiedzUsuń