sobota, 17 sierpnia 2013

5.

"nawet gdy przyjaciel działa wbrew tobie, wciąż jest twoim przyjacielem"




Draco leżał w swojej osobnej sypialni, patrząc w sufit. Rozmyślał na temat dzisiejszego dnia. Odpuścił sobie krzyczenie w myślach, że nie powinien tego robić, nawet o niej myśleć, ale dał upust dzisiejszej nocy wszelkim uprzedzeniom. Od jutra zniknie z jego życia, tak szybko jak się do niego dostała. W zasadzie się nie dostała, ale wlazła bezczelnie do jego głowy, bez zamiaru powrotu. Westchnął lekko, zarzucając ręce za głowę. Choćby skały srały i niebo się waliło, musiał przyznać, że zrobiła się ładna. Pomimo, że szlamy nie mogą być ładne, bo to szlamy i są wstrętne i obrzydliwe, to jakby na nią z tego punktu widzenia nie patrzeć, to miałby się za co zabrać. Cały czas miał w głowie jej długie zgrabne nogi, gdy tańczyła na balkonie, jej piękną buzię gdy spała w szpitalu i przerażone oczy na wczorajszej rozprawie. Najbardziej jednak chyba utkwiła mu w głowie scena z rozstania Granger z tym nędznikiem. W duchu, mała część jego się z tego cieszyła, ale reszta miała na to wylane ciepłym moczem. Niemniej jednak, nienawidził gdy kobiety płaczą. Nigdy by nie pomyślał, że ona może płakać, a zwłaszcza z takiego powodu. Ale później przeszło mu przez myśl, ile razy musiała płakać przez niego. Wzdrygnął się i odrzucił je w kąt. Nie interesowało go jej życie prywatne. Bardziej wygląd. Jeżeli nawet Blaise stwierdził, że jest niezła, to jemu się w bani nie pokręciło.
  Przejechał dłonią po twarzy i zamrugał kilkakrotnie. Odwrócił się na prawy bok i usnął niemal od razu.

~~~

  Delikatne promienie słońca muskały bladoróżowe policzki Hermiony. Gdy się przebudziła, dobrze wiedziała, że ma jeszcze dużo czasu do budzika, więc nie otwierając oczu przekręciła się na jeden bok odkrywając stopy i drzemała dalej. Ptaki rozpoczęły swój poranny koncert, a słońce nie dawało spokoju. Pomimo prób zasłonienia się przed ostrym światłem, tworzył się problem ciepła, nawet jeżeli odkryła się cała, zrzucając kołdrę na ziemie, temperatura była niezmienna. Po pół godzinie męczarni otworzyła zaspane powieki i zamrugała kilkakrotnie, przyzwyczajając się do jasności. Westchnęła i z niechęcią spojrzała na budzik, jego wskazówki pokazywały pół do siódmej. Zniechęcona i zrezygnowana, podjęła kolejną próbę drzemania, ale poszła na marne. Leżała usiłując zasnąć, ale było jej już nie wygodnie. Ziewnęła głośno i przetarła powieki. Leżała jeszcze chwilę, kiedy budzik nie zaczął dryndać. Z westchnieniem go wyłączyła i poczłapała w stronę łazienki. Wykonała poranną toaletę i nałożyła delikatny makijaż w postaci przejechania tuszem po rzęsach i nałożenia trochę różu na blade policzki. Włosy po wyczesaniu starała się ułożyć, lecz z zadowoleniem patrzała jak delikatne loki układają się same pod wpływem zakręcania ich na palec. Była dumna, że doprowadziła je do takiego porządku. Z lepszym już humorem, po takiej porannej pobudce, podeszła do swojej szafy i z wielkim westchnieniem przypomniałam sobie, że nie wypakowała ubrań z kufra. Podeszła do niego i zaczęła grzebać w stertach ciuchów. Gdy wreszcie wyciągnęła czarną spódniczkę i białą koszulę, zabrała się za szukanie swojej czarnej szaty i odznaki Prefekta Naczelnego. Gdy skompletowała cały swój ubiór, nałożyła go na siebie i spakowała torbę według dzisiejszego planu. Gotowa do wyjścia zerknęła na zegarek, który pokazywał już ósmą, co oznaczało, że śniadanie się właśnie zaczęło. Wyszła ze swojego dormitorium schodząc schodami w dół i zahaczyła o pokój swojej przyjaciółki Ginny. Zapukała delikatnie i usłyszała szybkie kroki, a po chwili drzwi otworzyła jej Ruda, która trzymała w ręku dwa krawaty i nie mogła się zdecydować, który zawiązać.
- Weź ten w kratkę - doradziła Miona i władowała się za nią do pokoju. Ku jej zaskoczeniu nikogo tam nie było. Usiadła sobie wygodnie na łóżku.
- Przepraszam za bałagan, ale zaspałam. Moje współlokatorki oczywiście mnie nie obudziły, wstrętne małpy - mruknęła kiedy poprawiała oczy maskarą.
- Dalej się nie zmieniły?
- Lavender była i jest naszą Gryfońską wersją plastkiowej Parkinson, a Parvati jak zwykle wyleciała pierwsza z pokoju, żeby spotkać się ze swoją siostrą. Jeszcze Katie była rano, ale poszła biegać już o szóstej, a wiesz przecież, że ja nie znam takiej godziny - zaśmiały się obydwie.
- Szkoda, że nie mieszkasz ze mną.
- Chyba wpadnę do ciebie na kilka nocek - mruknęła zbierając z ziemi szybko rzeczy i pakując torbę.
- Nie ma sprawy - zachichotała i po chwili szły już do wyjścia z Pokoju Wspólnego.
- A jak się czujesz dzisiaj? - Ginny złapała ją pod rękę i szły powolnym krokiem. Granger wzruszyła ramionami.
- Jeżeli pytasz o zdrowie, to bardzo dobrze, jeżeli o humor, to dzisiaj niestety nie skory to wygłupów - mruknęła.
- Harry mi powiedział o sytuacji z Ronem, strasznie mi przykro...
- Nie ma czego. Chcę z nim dzisiaj porozmawiać, o ile się da - dodała od razu.
- To dobry pomysł, wydaje mi się, że zrobił to pod wpływem emocji...
- Nie wiem pod czego wpływem to zrobił, ale zabolało Ginny - spojrzała jej w oczy i weszły do Wielkiej Sali. Nie było tam zbyt wielu uczniów, więc się ucieszyły. Usiadły sobie przy stole, obok kilku innych Gryfonów.
- Mmm, dawno nie jadłam tak dobrych tostów - Hermiona rozkoszowała się jedzeniem i popijała je kawą. W szpitalu faszerowali ją eliksirami i nie za dobrymi posiłkami, ale gdy myślała o skrzatach, to serce jej się krajało, że miałaby czegoś tam nie zjeść.
- Hahaha, schudłaś przez te głodówki tam.
- Tak, oczywiście - odparła ironicznie kręcąc głową. Ruda zaśmiała się i obie zjadły śniadanie w spokoju, a do Sali zaczęło przybywać coraz więcej uczniów. Hermiona spoglądała nerwowo na drzwi, w których, co chwila ktoś się pojawiał. Nie miała ochoty widywać Rona, ale w końcu było to nieuniknione. Gdy wreszcie pojawili się w wejściu, zastygła w miejscu, czując mrowienie w klatce piersiowej. Weasley podobnie zareagował, najpierw zawiesił na niej wzrok, a później uciekł nim w kąt Wielkiej Sali. Harry chciał się do nich dosiąść, ale Ronald usiadł z trzy metry od nich. Dziewczynie zrobiło się przykro, dlatego szybko dopiła kawę i ruszyła żwawym krokiem do wyjścia.
- Miona, gdzie idziesz?! - Krzyknęła za nią młoda Weasley.
- Do biblioteki - odparła i zniknęła za drzwiami. Ruda przysunęła się za to, do chłopaków.
- Cześć.
- Cześć Harry. Witam Ronaldzie - spojrzała na niego srogim wzrokiem. Gdy tak do niego mówiła, przypominała mu ich matkę. Wzdrygnął się na dźwięk tych słów i podniósł na nią oczy.
- Hej - burknął jedynie i nałożył sobie jajecznicy.
- Co ty wyprawiasz, co? - Zapytała bez ogródek.
- O co ci chodzi? - Spytał tym samym ostrym tonem. Potter siedział jedynie i wsłuchiwał się w wymianę zdań.
- O Hermionę na przykład.
- Nie mamy o czym gadać.
- Owszem mamy, tępaku. Jak mogłeś jej coś takiego zrobić?
- Poskarżyła ci się już? Z tego jak pięknie zrobiła ze mnie idiotę? - Ginny otworzyła jedynie szeroko oczy.
- Patrzysz jedynie na swój tyłek, nie licząc się z innymi! Nawet nie wiesz, co ona teraz czuje, ty ośle jeden!
- A ona wiedziała, co ja czuje, gdy mi to zrobiła? - Krzyknął w jej kierunku i kilka osób spojrzało się na nich z zaciekawieniem. Dziewczyna jednak to zignorowała i zmrużyła oczy w stronę brata.
- Jesteś zwykłym egoistą - prychnęła i odeszła od ich stołu. On jedynie wywrócił oczami i wrócił do posiłku. Potter w głębi duszy jednak zgadzał się bez mrugnięcia okiem z dziewczynami, ale nie chciał już tego rozdrabniać. To ich sprawa i powinni sami o tym porozmawiać.
  Granger gnała korytarzami w stronę biblioteki. Gdy do niej wpadła, powiedziała szybko 'dzień dobry' do pani Pince i zniknęła za regałami wielkich półek. Wciągnęła powietrze, które było przesycone starością i wypuściła ze świstem. Usiadła przy jednym ze stolików i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie. Dochodziła dziewiąta, zaraz miała zacząć się transumatacja. Nie chciała się na nią spóźnić, ale wiedziała, że przecież nie można się ukrywać. Musiała stawić czoła tej sytuacji i nie dać się sprowokować. Niech Ronald zobaczy, że to, co zrobił nie było słuszne, nie pozwoli sobą pomiatać, a w głębi duszy wie, że dokonała prawidłowego wyboru. Spojrzała jeszcze raz w okno i wstała, udając się w kierunku wyjścia. Szła spokojnie korytarzem, obiecując sobie, że dzisiejszego dnia, nie będzie się już denerwować, bo jedynie popsuje sobie nerwy. Gdy doszła pod salę na pierwszym piętrze, uczniowie już się tam zbierali. Gdy przyszła profesor McGonagall, otworzyła im salę i wszyscy weszli do środka. Hermiona zajęła drugą ławkę pod oknem i dosiadł się do niej Harry.
- O, a nie siedzisz z Ronem?
- Wolę dzisiaj z tobą - oznajmił jedynie i wyjął pergaminy, kałamarz i pióro. Wzruszyła ramionami i wsłuchała się od razu w słowa nauczycielki, skrobiąc szybko po papierze i tworząc tym samym notatki. Nie wiedziała, że była obserwowana przez dwie osoby w tej sali.
  Draco Malfoy wodził wzrokiem po wszystkich zatrzymując się na dręczycielce jego myśli. Kolejny raz, sam siebie przyłapał, że o niej rozmyśla. Miał tego po dziurki w nosie, a w dodatku miał z nią dzisiaj jeszcze patrol. Robiło mu się niedobrze na myśl, że musi pół nocy przełazić ze szlamą i słuchać jej mądralińskich tekstów. Wywrócił teatralnie oczami i powrócił do swoich notatek.
 - Dobrze, na dzisiaj to tyle. Proszę na następne zajęcia przygotować wypracowanie, na co najmniej trzy pergaminy, o Inanimatus Conjurus. Do widzenia - odparła spokojnie i wyszła jako pierwsza z sali.
- Ona chyba oszalała - westchnął Harry pakując rzeczy do torby.
- To nie takie straszne, jak się weźmiemy już dzisiaj, to damy radę - oznajmiła posyłając mu uśmiech. Ruszyli w kierunku wyjścia, a dziewczyna zawiesiła wzrok na pewnym chłopaku, którego wcześniej nie widziała. Gdy wyszli z sali, wyłapała jeszcze jak szedł sam w stronę lochów. Był dość wysoki, około 185cm, miał brązowe falowane włosy i z postury wydawał się na tęgiego. Nie zdążyła się przyjrzeć jego twarzy, ale od razu wiedziała, że jest tu nowy.
- Harry, kto to jest? - Kiwnęła w stronę oddalającego się chłopaka. Potter powiódł wzrokiem za jej wskazówką i posłał jej nikły uśmiech.
- Nazywa się Joe Lavard. Jest z Durmstrangu, przeniósł się tutaj na ostatni rok, podobno słabo sobie radził tam w szkole. Tiara przydzieliła go do Slytherinu.
- Nie wiedziałam, że można się od tak przenieść do innej szkoły - oznajmiła, gdy szli na zajęcia Eliksirów.
- Nie można. Był tam jakiś myk z McGonagall, ale nie wnikałem w to. Dziwny jest ten typek, z nikim podobno nie gada, nie udziela się na lekcjach - wzruszył ramionami.
- Od razu dziwny - mruknęła i posłała mu karcące spojrzenie.
- Ja tam nie wiem - zaśmieli się oboje i po kilku minutach byli już na dole. Gdy usiedli na kamiennej ławce pod salą Ślimaka, Hermiona błądziła wzrokiem po korytarzach i uczniach. Zatrzymała się na Ronaldzie, który rozmawiał z Lavender Brown.
- No to jest szczyt! - Żachnęła marszcząc brwi i ściskając dłonie na szacie. Wybraniec spojrzał w jej kierunku i potem na przyjaciela. Westchnął głęboko widząc, jak rudzielec opiera się o ścianę a przed nim stoi jego była dziewczyna i najwyraźniej z nią flirtuje, żeby zezłościć Hermionę.
- Weź się nim kompletnie nie przejmuj.
- Łatwo ci powiedzieć, ale dzięki - odparła i weszli do sali. Od ostatniego roku, bardzo się w niej pozmieniało. Po śmierci Snape'a, profesor Slughorn został znowu przywrócony na stanowisko nauczyciela i od razu wprowadził swoje zasady, wystrój i znowu otworzył klub Ślimaka. Wiele osób rezygnowało z jego zaproszeń, a reszta przychodziła jedynie, żeby mu się podlizać.
- Witam was na pierwszych w tym roku zajęciach, otwórzcie podręczniki na stronie ósmej! - Kolejna lekcja, zleciała brązowowłosej bardzo szybko. Nie podobało jej się to z racji, że przybliżało ją to zwyczajnie do patrolu z Malfoyem. Z niedowierzaniem patrzała jak wskazówki zegara zmieniają co chwila swoje położenie, denerwując ją przy okazji. Ale nie tylko to, jej podnosiło ciśnienie. Nie mogła się kompletnie skupić, cały czas czuła na sobie wzrok Ślizgona, który za każdym razem jak się odwracała uśmiechał się do niej ironicznie. Była wręcz wściekła, więc gdy skończyła się lekcje podeszła do niego na korytarzu.
- Nie masz, co robić fretko?! - Zawołała w jego stronę. Szedł akurat z Zabinim w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- O co ci chodzi Granger? - Zapytał udając zdziwienie.
- Już ty wiesz, o co mi chodzi, kretynie. Zajmij się swoimi sprawami, a nie lampisz się na mnie przez bite czterdzieści pięć minut! - Krzyknęła patrząc na niego nienawiście, a kilka osób parsknęło śmiechem. Blondyn zmrużył groźnie powieki i podszedł kawałek bliżej.
- Chyba jesteś walnięta, szlamo, masz urojenia już - zaśmiał się głośno.
- Zabujałeś się! - Czyjś głos wyrwał się z tłumu, na co on poczerwieniał ze złości.
- Nie moja wina, że jestem taki przystojny i wymyślasz takie historyjki, żeby zwrócić na siebie, moją uwagę - wzruszył ramionami, puszczając oko do grupki dziewcząt, która zachichotała, podlizując mu się.
- Muszę cię rozczarować. Tobą się nigdy nie zainteresuję, choćbym miały mi wypaść wszystkie włosy, nigdy nie będę jak te wszystkie pustaki, które na ciebie lecą z wzajemnością najwyraźniej - prychnęła i odwróciła się na pięcie. Nie zdążyła odejść kilku kroków, a usłyszała za swoimi plecami.
- Ja ci dam pustaki, wiedźmo! Confundo! - Niebieski strumień poleciał w jej stronę, niż zdążyła zauważyć.
- Amatenko*! - Usłyszała nieznany głos i odwróciła swoją przestraszoną sylwetkę. Trwał pojedynek na zaklęcia, między Pansy Parkinson, a nowym chłopakiem Joe. Wszyscy wpatrywali się w tą scenę z oniemieniem. Hermiona jednak, nie dała się pochłonąć pseudo publiczności i wyjęła różdżkę celując w dziewczynę.
- Expelliarmus! - Krzyknęła, a czarnowłosa odleciała na kilka metrów do tyłu. Granger stała ramie w ramię w bojowej postawie z Joe.
- Dzięki - mruknęła w jego stronę, a on jedynie się uśmiechnął.
- Tam skąd pochodzę, uczą, że nie wolno do nikogo celować jak jest odwrócony plecami - odrzekł na tyle głośno, żeby dziewczyna, która upadła, usłyszała.
- Ty wstrętna szlamowata suko! Drętwota!
- Tergo! - Wielka tarcza wytworzyła się nad nią i jej kompanem, odbijając zaklęcie w ścianę.
- Uspokój się Parkinosn! - Zabini podbiegł do niej, chcąc ją złapać, ale jedynie wycelowała w niego drewienkiem.
- Odsuń się, jeżeli nie chcesz oberwać - syknęła.
- Furnunculus - wypowiedziała cicho i  w stronę Lavarda poleciała biała smuga a na jego gładkiej twarzy zaczęły wyrastać czerwone, żółte i zielone krosty, które pękały. Hermiona odskoczyła przestraszona i od razu usłyszała śmiech ze strony Ślizgonów. Zdenerwowana wycelowała w niego różdżkę.
- Finite Incantatem! - Krosty zaczęły znikać, a śmiech ustał. Odwróciła się w jej stronę i stanęła już bardzo zdenerowana.
- Accio różdżka Pansy Parkinosn! - Po chwili miała już jej własność w swojej ręce uśmiechając się kpiąco.
- Oddawaj to, szmatławcu!
- Minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu za używanie magii w celach innych niż naukowe! - Zagrzmiała i tym samym spowodowała, że dziewczyna o twarzy mopsa stanęła w miejscu z nieukrywaną złością, zaciskając pięści.
- Ty szlamo...
- Kolejne dziesięć za obrażanie Prefekta Naczelnego!
- Granger nie przeginaj!
- Zamknij się Malfoy, bo zawsze mogę powiedzieć, co nieco profesor McGonagall - złapała się za nadgarstki, a blondyn nagle zamilkł ku zdziwieniu wszystkich.
- Parkinson, dostajesz szlaban, zgłosisz się dzisiaj wieczorem do profesor McGonagall, a teraz wszyscy się rozejść chyba, że ktoś jeszcze chce mieć plany na wieczór! - Zawołała groźnie i spojrzała po wszystkich. Nagle zrobiło się na korytarzu pusto, oprócz jej, Malfoya, Pottera i Parkinosn.
- A to - podniosła rękę z jej różdżką - trafia do opiekunki mojego domu z wieścią o szlabanie - oznajmiła z wyższością i nagle przedmiot zniknął z trzaskiem. Hermiona z dumą obrzuciła ich jeszcze raz nienawistnym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie ruszając z Harrym w stronę Wielkiej Sali. Mopsica odwróciła się w stronę arystokraty. Zaciskała mocno piąstki, aż jej kłykcie pobielały. Zazgrzytała zębami i spojrzała mu w oczy.
- Zapłaci mi jeszcze za to - mruknęła i weszła do Pokoju Wspólnego Slytherinu, a blondyn zaraz za nią.

~~~

  Jak zwykle z niezwykłą szybkością rozniosły się po szkole wieści, że Hermiona pojedynkowała się z Pansy. Na każdej lekcji świdrowała Gryfonkę morderczym wzrokiem. Miała ochotę rzucić się na nią i wydrapać jej oczy swoimi pięknymi długimi pazurkami. W głowie wyobrażała sobie, co by jej zrobiła, gdyby ją tylko dorwała. Dafne jak zwykle podsuwała jej diaboliczne pomysły, ale ona szukała czegoś na prawdę okrutnego, co pozwoli jej nasycić się karą dla szlamy i nigdy już nie będzie musiała oglądać jej pięknej buźki. Złość emanowała od niej na każdej lekcji. Kompletnie nie była skupiona na zajęciach, cały czas albo piłowała paznokcie, gapiła się na Hermionę, albo kłóciła się z Zabinim, który nagabywał ją, aby dała sobie spokój, bo jedynie pogorszy swoją sytuację. Lecz ona już postanowiła, nie da za wygraną, ale nie będzie się spieszyć. Odwdzięczy się jej, jak już zapomni o tej całej sytuacji i będzie zdezorientowana. Jeszcze nie wiedziała, co dokładnie jej zrobi, ale czuła, że plan przyjdzie sam i to już nie długo.

~~~

 - Miona przejdziemy się po obiedzie? - Ginny przyszła do Wielkiej Sali na obiad, wciskając się pomiędzy brązowowłosą, a Deanem.
- Jasne, a coś się stało?
- Nie, taki kaprys - odparła posyłając jej piękny uśmiech i zabrała się za posiłek. Reszta lekcji, po incydencie w lochach minęła spokojnie, Parkinson dostała od McGonagall tygodniowy szlaban, na co Hermiona jedynie patrzyła dumnie. Podczas posiłku jej uwaga była jednak skupiona na Joe. Zaintrygował jej, kiedy obronił ją przed zaklęciem mopsicy. Był przecież Ślizgonem. Fakt faktem mógł jeszcze nie poznać ich zwyczajów, ale nie wyglądał jakby był mało obeznany. Gdy tak na niego spoglądała, przyjrzała się lepiej jego twarzy. Miał idealnie wyrzeźbione rysy szczęki, smukły wąski nos, lekko odstające kości policzkowe i duże orzechowe oczy. Przez chwilę pomyślała, że ma podobne do jej, ale pokręciła delikatnie głową, wyrzucając to porównanie z umysłu. Gdy zjadła obiad, poczekała jeszcze chwilę, aż jej przyjaciółka dokończy i razem ruszyły do Pokoju Wspólnego, aby się przebrać.
- Tylko ubierz coś ładnego - Ginny spojrzała na nią grożąc jej palcem.
- A dlaczego? - Odparła zdziwiona.
- Tak sobie, zawsze trzeba ładnie wyglądać - wzruszyła ramionami. Hermiona wywróciła oczami.
- Bredzisz, za pięć minut na dole - zniknęła na schodach, prowadzących do jej pokoju. Gdy zdjęła z siebie mundurek, zajrzała do szafy i kolejny raz przypomniała sobie, że NIE ROZŁADOWAŁA KUFRA!
- Kupię sobie przypominajkę normalnie - mruknęła i wyjęła różdżkę. Rzuciła zaklęcie a wszystkie ubrania i przedmioty jakie znajdowały się w kufrze, po kilku sekundach leżały na miejscu. Zadowolona zaczęła szperać po półkach. Wyjrzała też za okno i miała wrażenie, że jest dzisiaj ciepło. Wyciągnęła krótkie dżinsowe spodenki i szary duży luźny sweter, który opadał jej z jednego ramienia. Odgarnęła włosy na jeden bok i założyła ulubione białe trampki, na odchodne wsadziła jeszcze różdżkę za pasek i zeszła do Pokoju Wspólnego. Nie było jeszcze Rudej, więc opadła na fotelu i spojrzała na książkę leżącą na stoliku. Podniosła ją powoli czytając tytuł: "Dzieje Quidditcha". Wywróciła oczami i odłożyła wolumin na miejsce. Oprócz niej, w Pokoju było jeszcze kilka osób, ale reszta pewnie leniuchowała na dworze. Gdy po kilku minutach zeszła Ginny, wyszły na korytarz kierując się w stronę Głównego Wejścia. Ginewra miała na sobie niebieską rozkloszowaną spódniczkę i białą bokserkę z czarną kokardką. Gdy wyszły na dwór poczuły gorące powietrze.
- Ale ciepło.
- Chodźmy nad jezioro to pomoczymy nogi - Hermiona zgodziła się skinieniem głowy i ruszyły po błoniach. Uczniowie rozkładali się na kocach, siedzieli pod drzewami, albo grali w różne gry. Dużo osób też siedziało nad jeziorem, nie było się, co dziwić. Taka piękna pogoda ciągnęła na dwór każdego, a myśl, że niedługo zacznie zbliżać się jesień, wszystkich do tego zachęcała. Rozsiadły się pod dużym klonem na urwisku terenu, skąd swobodnie zwisały im nogi do wody.
- Ale ciepła - Hermiona zamoczyła stopy i zachichotała pod wpływem przyjemnego uczucia.
- Mmm - Ginny miała przymknięte powieki.
- Powiedz, co się stało z tobą i Harrym? - Brązowowłosa wtopiła w jej twarz swoje sarnie oczy, przyglądając się jak Ginewra otwiera powoli powieki, patrząc daleko przed siebie.
- Co masz przez to na myśli?
- Harry mówił mi, że rozstaliście się w zgodzie i nic więcej. Cieszy mnie to bardzo, ale co się takiego stało? Byliście tacy zakochani... - Ruda westchnęła, spuszczając oczy i bawiąc się swoją spódniczką.
- Wiesz, Hermi... w życiu zdarzają się różne rzeczy, na które my nie mamy wpływu niestety... - wymamrotała powoli. Granger nie chciała jej przerywać, dlatego zamieniła się w słuch - Mi się takie coś właśnie przytrafiło. Odkąd pamiętam byłam strasznie zakochana w nim, Chłopiec Który Przeżył, Wybraniec - uśmiechnęła się mimowolnie - pamiętam jak pierwszy raz go zobaczyłam, na stacji King Kross, gdy odprowadzaliśmy Rona, bo jechał pierwszy raz do szkoły, razem z nim. Jak w drugiej klasie uciekłam przed nim, gdy przyjechał do nas do domu - zachichotała - jak znalazł mnie w Komnacie Tajemnic... wiesz, że wtedy uważałam go za swojego bohatera? - Hermiona posłała jej ciepły uśmiech, widziała, że w oczach jej przyjaciółki zaszkliły się łzy - Kolejne lata jedynie zbliżały mnie do myśli, że nigdy w życiu nie będziemy razem, to niedorzeczne. Pamiętam jak chciał iść na bal bożonarodzeniowy z Cho. Strasznie bolało, dlaczego to nie mogłam być ja? Ah tak, cholerne zakazy i to, że byłam gówniarą - westchnęła smutno - no i zaczęły się niebezpieczne czasy. Zakon Feniksa, wojna. To nas do siebie zbliżyło, poczułam się szczęśliwa gdy pierwszy raz poszliśmy na spacer, a jak mnie pocałował przez całą noc wierciłam się w łóżku, albo po nim skakałam w euforii - uśmiechała się, a pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Granger wytarła ją delikatnie słuchając dalej przyjaciółki - no i wreszcie się stało. Cisza i spokój, Voldemort nie żyje, Harry jest wielkim bohaterem, zawsze nim był, ale tylko dla mnie... a teraz? Stał się nim dla wszystkich - pociągnęła nosem - wakacje były wspaniałe, a raczej pierwszy miesiąc. Spędzaliśmy ze sobą dzień w dzień, wiesz... buziaczki, przytulanie się, rozmowy, wygłupy - posłała jej niemy uśmiech - do pierwszej kłótni. Przychodziły listy od fanek, on wychodził coraz częściej z Ronem, ja też nie siedziałam w domu jak niewolnica. Oddaliliśmy się od siebie, tak samo szybko jak się zbliżyliśmy. A wiesz, co jest najgorsze? - Spojrzała na twarz Hermiony, a ona jedynie pokręciła delikatnie głową.
- Wtedy zrozumiałam, że to nie jest miłość. To było zauroczenie, Miona. Przez cały ten czas, przez te wszystkie lata byłam jakby zamroczona, zakochana w nim jak te wszystkie fanki, które wzdychały do niego. Poczułam, że marnowałam tyle swojego czasu, na myślenie jedynie o nim. To jest na prawdę wspaniały facet, ale oboje doszliśmy do wniosku, że to się nie uda. Z początku myślałam, że będzie mu przykro, że złamię mu tym serce, ale on przyjął to z pokorą, nie mówił nic, tylko powiedział 'bez względu na wszystko, zawsze możesz na mnie liczyć' - kolejna łza popłynęła niczym żar po jej chłodnej skórze.
- Nie płacz - przytuliła ją do siebie i obie zaśmiały się po chwili.
- Nie płaczę - wytarła policzki - po prostu, doświadczyłam tego zauroczenia, ale w zupełnie inny sposób. Byliśmy ze sobą i to było to rozczarowanie. Że to nie jest mój książę. Już nie myślę o nim tak często, jest lepiej - odparła ciepło w stronę Hermiony.
- Cieszę się, że nie jesteście pokłóceni, to jest prawdziwa przyjaźń - westchnęła.
- Jeżeli chodzi o Rona...
- Ginn, nie wmawiaj mi tylko proszę, że to jest jego kolejny humorek i przejdzie mu nie długo - powiedziała szybko, machając lekceważąco ręką. Rudej wstąpił grymas na twarz.
- To dobry chłopak.
- Tak, nie zaprzeczam temu - odparła szybko, widząc jej minę.
- Pogubił się...
- Jak każdy.
- Miona, powinniście pogadać.
- Wiem, ale to nie jest proste...
- Może powinnaś go przep...
- Co?! - O mało nie krzyknęła ze zdziwienia. Najmłodsza Weasleyówna otworzyła szeroko oczy i poczerwieniała lekko.
- Znaczy...
- Jak możesz mówić, że powinnam po przeprosić?! Co ja takiego zrobiłam? To on ze mną zerwał i mnie upokorzył - słone łzy podeszły jej do oczu.
- Rozumiem, ale oboje tułacie się po szkole jak dwa wraki...
- Nie wyciągnę do niego ręki Ginny - przymknęła powieki, a łzy same pociekły jej po policzkach.
- Przepraszam, masz racje - odparła i przytuliły się do siebie.
- Przecież go kocham, czemu mi coś takiego zrobił?
- Nie wiem kochana - skłamała i nastała cisza. Dobrze zrobiła im ta rozmowa, obydwie poczuły, że jakaś zła część ich organizmu wylała się wraz ze słowami. Niektóre rzeczy im ciążyły i wyszły teraz, zostawiając je lżejsze o kilka spraw. Gdy już się uspokoiły, spojrzały jeszcze raz na taflę jeziora.
- Słyszałam o akcji z Parkinson.
- Oh - Hermiona zaśmiała się mimowolnie - kto by nie słyszał - wyszczerzyła do niej zęby.
- Nie poznaję cię, panno Nie Łamię Żadnych Zakazów - zaśmiała się.
- Nie złamałam żadnego! - Żachnęła się marszcząc brwi.
- A pojedynek?
- Ej, czepiasz się - wskazała na nią palcem i obie wybuchnęły śmiechem.
- Wiesz, że się zmieniłaś, Miona?
- Ja? Dlaczego tak uważasz? - Spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Stałaś się bardziej wyluzowana.
- Nie, wydaje ci się...
- Nic mi się nie wydaje. Nie tylko pod względem zachowania, ale i wyglądu. Nigdy nie widziałam u ciebie odkrytego ramienia - wskazała palcem i pogroziłam nim w jej kierunku, na co obie parsknęły śmiechem.
- Przestań, po prostu jest za duży - podciągnęła je szybko, ale po chwili znowu opadło.
- Dobra, dobra - mruknęła.
- Oj Rudzielcu ty - zmarszczyła nos w jej kierunku i wytknęła jej język - koniec już tego tematu. Powiedz mi lepiej coś o Joe - Ginewra uniosła wysoko brwi.
- A co chcesz o nim wiedzieć?
- Wszystko! - Jeszcze większe zdziwienie wymalowało się na jej twarzy.
- Nie znam go za dobrze...
- Mów, mów - odparła.
- Pochodzi z rodziny Lavard, jest to najstarszy ród czystej krwi. Chociaż, przed Malfoyami to chyba nikogo nie ma - wywróciła teatralnie oczami - jego krewni, to jest chyba rodzice, ciotki, kuzyni, co poniektórzy, byli jedynymi czystokrwistymi, którzy nie byli po stronie Voldemorta.
- Nigdy ich nie widziałam, nawet o nich nie słyszałam...
- To skomplikowane. Żyli zawsze jako odosobniony ród - wzruszyła ramionami - Joe chodził wcześniej do Durmstrangu, plotki mówią, że źle się uczył w tej szkole, ale jak dla mnie to tu chodzi o coś innego. Bo przecież po, co być sześć lat w jednej szkole, a później nagle iść do innej?
- No masz rację...
- A z wyglądu chyba nie muszę ci o nim opowiadać - zaśmiała się diabolicznie.
- Przystojny - pokiwała głową jakby z zamyśleniem.
- Hermiono Jane Granger. Nie poznaję cię... Podoba ci się ŚLIZGON?! - Kilka osób spojrzało w ich kierunku.
- Cicho bądź głupia! Nie podoba mi się wcale!
- Jasne - uniosła do góry jedną brew.
- O matko, Ginny - pokręciła głową i zaczęła ubierać trampki - chodźmy już do zamku, za godzinę kolacja, a chcę jeszcze zacząć pisać referat dla McGnagall - Ruda wywróciła oczami.
- Dobra, ale i tak nie ukryjesz tego przede mną - zachichotała i ruszyły w stronę błoni.




* jest to zaklęcie oszałamiające, którego Joe nauczył się w poprzedniej szkole. 

4 komentarze:

  1. Zostałaś z powodzeniem dodana do grona Stowarzyszenia ;)
    Zapraszamy do polubienia naszego fanpage'a na facebooku: http://www.facebook.com/StowarzyszenieDHL
    Do śledzenia nas na Stronie Głównej Stowarzyszenia, oraz dodania swoich urodzin do ramki "Urodzinki Nasze".
    Pozdrawiam, Only ;*

    OdpowiedzUsuń

  2. Fajny rozdział :) ciekawy i fajnie się go czyta. nie znoszę tej imitacji czarodzieja - Rona. Arggg nie zasługiwał na Herm. Co do pojedynku wyszedł ci bardzo fajnie, a postacią Joego naprawdę mnie zaintrygowałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cieszę się, że czytasz moje wypociny od początku, zapraszam do kolejnych notek :*
      :)

      Usuń
  3. Od pierwszych zdań poczułam sympatię do Joe'ego. Tak jakoś :)
    Kolejny nieszablonowy rozdział.
    No, wędruję dalej.
    em.

    OdpowiedzUsuń